- Mocnymi i szybkimi działaniami trzeba odstraszyć Putina. A potem Zachód potrzebuje kompleksowej strategii wobec Rosji i Europy Wschodniej - mówi John Bolton, były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Donalda Trumpa, autor krytycznych wobec Trumpa wspomnień „The Room Where It Happened”.

Jakie ma pan oczekiwania przed wtorkową wideo rozmową Joego Bidena z Władimirem Putinem?
Jestem bardzo zaniepokojony. Determinacja USA, by zapobiec dalszym rosyjskim działaniom wojskowym na Ukrainie, nie robi na Putinie wrażenia. Brak nam amerykańskiej czy natowskiej strategii, nie tylko wobec Ukrainy, lecz także Białorusi i wszystkich sześciu państw, które nazywam szarą strefą między NATO a Rosją. My nie mamy wspólnej strategii, a Rosja tak. Ciągle tylko odpowiadamy na ich prowokacje. Putin to widzi i obawiam się, że może to wykorzystać.
Jaką widzi więc pan drogę ucieczki od ultimatum Kremla w sprawie Ukrainy? Jak wspierać Kijów, nie zamykać mu drogi do NATO, a zarazem zapobiec eskalacji konfliktu?
Rosję odstrasza tylko perspektywa członkostwa danego państwa w NATO, ale tu w najbliższym czasie nic się nie wydarzy. W krótkim terminie powinniśmy dostarczać więcej broni na Ukrainę. Nie tyle powinniśmy pokazać Rosji, że inwazja spotka się z sankcjami ekonomicznymi, ile podjąć kroki, by jej zapobiec. Widzimy konsekwencje naszych błędów, sięgających już 30 lat, od upadku Układu Warszawskiego i Związku Radzieckiego. Poszerzyliśmy NATO o państwa Europy Wschodniej, zakładając, że każde powinno wybrać, w którym chce być sojuszu. Dalej zderzyliśmy się z brakiem woli i determinacji. Nie zamknęliśmy całkowicie przestrzeni z Rosją. Nie podjęliśmy decyzji, że państwo A czy B zostawimy pod rosyjską hegemonią. W rezultacie mamy szarą strefę niejasności. Rosja to wykorzystuje, podobnie jak zamrożone konflikty w tych krajach.
Uważa pan, że inwazja jest możliwa, a pogróżki Kremla nie są blefem?
Przy ocenie tego, co mogą zrobić zwaśnione strony, należy spojrzeć na możliwości, informacje wywiadowcze oraz intencje. Rosjanie jasno pokazują zdolności, mają teraz 100 tys. żołnierzy na granicy z Ukrainą, a według niektórych prognoz będą niedługo ich mieli 175 tys. Putin potrafi doskonale grać słabymi kartami. Jest do szpiku kości oportunistą. Nie wiem, co i na kiedy planuje. Ważny jest jego osąd, jak może wyglądać wspólna odpowiedź Zachodu. Dlatego rozmowa telefoniczna z Bidenem jest potencjalnie tak ważna.
Czy Putin może doprowadzić do finlandyzacji Ukrainy?
To może być jedna z jego strategii. Ale może po prostu chce przejąć część terytoriów ukraińskich albo nawet całe państwo. Być może chce zająć Białoruś. Nie mamy czasu na wygłupy. Mocnymi i szybkimi działaniami możemy odstraszyć Putina i kupić sobie czas na myślenie, co dalej np. w sprawie Nord Stream 2, który zwiększa rosyjskie wpływy w Europie. A my pozwalamy na ten projekt. Jak tak można?
Uważa pan, że administracja Bidena działa sprawnie wobec Rosji?
Jest ogólnie słaba. Mało stanowcza wobec irańskiego programu nuklearnego, Chin, Korei Północnej, Wenezueli. Deklamują piękne słowa, podejmują pewne kroki, ale przy wysokiej stawce na Ukrainie i Białorusi wydają się nie mieć strategii. Putin będzie chciał przeczytać Bidena w tej rozmowie, w czerwcu już go spotkał i miał okazję poznać w roli prezydenta. Powinniśmy być bardzo zaniepokojeni.
W USA panuje konsensus, że to Chiny są największym zagrożeniem w długim terminie. Czy widzi pan ryzyko, że Stany staną się ślepe na inne wyzwania światowe?
Administracja Bidena skłania się ku myśleniu, że nie możemy już tracić czasu na Afganistan czy Bliski Wschód, bo musimy skupić się na Chinach. To wielki błąd. USA mają globalne interesy i potrzebują zdolności do odpowiedzi na całym świecie. Koncentracja tylko na Chinach oznacza zmniejszenie obecności na Bliskim Wschodzie, gdy zwiększają ją tam Chiny. Mamy wspólne manewry chińsko-rosyjskie na wschodzie Morza Śródziemnego. Możliwe, że Rosja i Chiny koordynują działania wobec Ukrainy i Tajwanu. Świat jest duży i powiązany. To zbyt uproszczone i niebezpieczne myślenie, że przy większej koncentracji na Chinach powinniśmy odpuszczać w innych miejscach. To błąd głupców.
Czy wyobraża pan sobie scenariusz, w którym amerykańskie oddziały opuszczają Europę Środkową z powodu rywalizacji z Chinami?
Wycofanie się wojsk USA czy NATO z Europy Środkowej byłoby błędem. Chińczycy mają globalne ambicje. Przy pomocy Huawei i ZTE chcą przejąć rynek telekomunikacyjny, także w Europie. Odwiedzając Mińsk w sierpniu 2019 r. – a byłem pierwszym od lat amerykańskim urzędnikiem wysokiego szczebla, który spotkał się z Alaksandrem Łukaszenką – jechałem przez miasto i na wieżowcu zobaczyłem wielki napis „Huawei”. Chińczycy przebijają się poza Azję i Pacyfik. Cała Europa powinna być tym zaniepokojona, szczególnie ze względu na poziom współpracy Pekinu z Moskwą.
Jak wyglądało pana spotkanie z Łukaszenką? O czym pan z nim rozmawiał?
Łukaszenka był wtedy zaniepokojony zwiększeniem rosyjskiej presji na niego. To było jeszcze przed protestami opozycji. Jego planem A jest pozostanie autorytarnym przywódcą Białorusi. Planem B – pozostanie nim dzięki wsparciu Rosji, a to jeszcze gorszy scenariusz dla tamtejszych demokratów. To nie jest łatwa gra. Nie możemy wywierać presji na Łukaszenkę w imieniu białoruskiej opozycji i wyrzucać poza kalkulacje ryzyko rosyjskiej interwencji.
Czy Białoruś według pana podejmowała wtedy kroki mające na celu poluzowanie relacji z Rosją?
W idealnym świecie Łukaszenka chciałby poluzować relacje z Rosją, bardziej kontrolować to, co się dzieje na Białorusi. Ale gdy jego reżim był zagrożony przez opozycję, zwrócił się do Rosji. Z punktu widzenia Białorusinów najgorsza byłaby zbytnia presja na Białoruś, bo jej autorytarnym przywódcą będzie wtedy nie Łukaszenka, ale Putin. Wielu w Europie i USA chce nakładania sankcji na Białoruś, ale to tylko zwiększa szanse wpędzenia Łukaszenki w ramiona Putina.
Kilka dni po wizycie w Mińsku spotkał się pan w Warszawie ze swoimi odpowiednikami z Polski, Ukrainy i Białorusi. O czym rozmawialiście?
To był doskonały pomysł rządów Polski i Ukrainy. Próbowaliśmy otworzyć kanały komunikacji z Białorusią. Na tym etapie wyglądało, że może się udać ją odciągnąć od Rosji. To było bardzo nietypowe spotkanie urzędników dwóch państw NATO, Ukrainy, która chce być w Sojuszu, oraz Białorusi. Opuściłem rząd niedługo potem, nie pociągnęliśmy tematu. Wtedy robiliśmy to z nadzieją i oczekiwaniami, że postęp w odciąganiu Białorusi od Rosji jest możliwy, a to byłoby dobre dla NATO i Białorusinów.
Jak pan w tym kontekście ocenia kryzys na granicy polsko-białoruskiej?
To wojna hybrydowa. Rosja i Białoruś zobaczyły, co robiła Turcja z syryjskimi uchodźcami, i starały się powtórzyć ten model. Przybysze z Bliskiego Wschodu nie znaleźli się na Białorusi przypadkowo czy dlatego, że uznali to za najlepszą drogę do Europy. Zostali tam przetransportowani. To nie kryzys migracyjny, to część szarpaniny w reżyserii Kremla. Sprawa nabrała rozgłosu w UE, ale sankcje na Białoruś to nie jest odpowiedź. Nie bronię Łukaszenki, ale czym więcej presji na niego, tym większe prawdopodobieństwo, że skończy się to połączeniem Rosji i Białorusi, a rosyjskie wojska ponownie staną na granicy Białorusi z Polską i Ukrainą.
Jako były doradca Trumpa ocenił pan, że prowadził on politykę „archipelagu kropek” i nie myślał o złożoności świata. Jak ocenia pan politykę Bidena?
Biden jest skupiony na gospodarce i pandemii. To zrozumiałe. Ale minął prawie rok jego prezydentury i mimo długoletniego doświadczenia w Senacie nie zrobił do tej pory nic o trwałym znaczeniu na polu polityki zagranicznej. Nie wiem dlaczego. To bardzo niepokojące, bo nasi rywale są gotowi to wykorzystać. To zresztą doprowadziło do kryzysu wokół Ukrainy i Białorusi.