- Celem Kremla jest uzyskanie ustępstw ze strony Zachodu. Jeśli Putin spotka się z oporem, to może poczeka na inną okazję. Jeśli nie, to może pójść dalej – przekonuje Kurt Volker, były ambasador USA przy NATO i wysłannik ds. Ukrainy - mówi Kurt Volker, były ambasador USA przy NATO, były specjalny wysłannik USA ds. Ukrainy, ekspert amerykańskiego think tanku CEPA (Center for European Policy Analysis)

W co gra Putin? Jakie są jego cele?
Rosyjski prezydent ma ich wiele. Chce uzyskać ustępstwa ze strony Ukrainy i Zachodu. Jego celem jest to, by Ukraina nigdy nie została przyjęta do NATO. Pragnie też odciąć Kijowowi pomoc w obszarze bezpieczeństwa, a także uzyskać zgodę Niemiec i UE na certyfikację Nord Stream 2. Tak, by gazociągiem płynął surowiec.
Czy eskalacja konfliktu zbrojnego z Ukrainą to możliwy scenariusz?
Tak, to całkiem możliwe. Ale nie wydaje mi się, by Putin podjął już decyzję w tej sprawie. Ustawił jednak wojska tak, by ta eskalacja była możliwa, ma opcje. Myślę, że ma nadzieję, że uzyska ustępstwa bez użycia siły. Teraz pokazuje, że w razie czego ma środki i jest gotowy do ich użycia.
Jakie działania mogą zostać podjęte przez Zachód w przypadku dalszej eskalacji przez Rosję?
Putin sonduje, z jakim spotka się oporem. Szefowie MSZ państw NATO po spotkaniu w Rydze powinni zapewnić większą pomoc dla Ukrainy w zakresie bezpieczeństwa. Powinni być gotowi do nałożenia mocnych sankcji na Rosję, trzeba je ogłosić zawczasu. Jeśli Putin spotka się z oporem, to może czekać na inną okazję. Ale jeśli nie, to może pójść do przodu.
A Waszyngton? Jak mogą odpowiedzieć Amerykanie?
Szef Pentagonu Lloyd Austin odwiedził Ukrainę, ówczesny minister obrony Ukrainy Andrij Zahorodniuk był w Waszyngtonie. Stany Zjednoczone dostarczają Kijowowi sprzęt wojskowy. Trzeba to utrzymać i jasno artykułować, jakie będą sankcje. Razem, USA i UE.
Należy pochwalić administrację Joego Bidena za to, że nagłośniła rosyjską wojskową mobilizację i podzieliła się informacjami wywiadowczymi z sojusznikami. Oprócz tego senator Bob Menendez przedstawił propozycję nowych sankcji, do Brukseli wysłano specjalny zespół, by koordynować pracę nad nimi.
Czy rząd USA jest w sprawie polityki wobec Ukrainy jednomyślny? Amerykańska prasa pisała o podziałach, różnicach w postrzeganiu sprawy przez Biały Dom i Departament Stanu?
Mówienie o podziałach jest zbyt mocne. Biały Dom jest skoncentrowany głównie na sprawach wewnętrznych i nie pali się do wielkich międzynarodowych zobowiązań, stara się ograniczać wojskową obecność USA na świecie. Urzędnicy w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego (przy Białym Domu) skupiają się bardziej na Chinach, to Pekin postrzegają jako największe długoterminowe zagrożenie, nie Moskwę. Departament Stanu podziela taką opinię, ale wskazuje, że Rosja stanowi największe zagrożenie tu i teraz. To jednak niuanse, a nie wielkie różnice.
Jak powszechna jest w Waszyngtonie opinia, że w dobie rywalizacji z Chinami USA powinny mniej priorytetowo traktować zagrożenie ze strony Rosji?
Niektórzy urzędnicy tak uważają. Pomniejszają rolę Rosji, uważają, że pozostanie ona problemem, ale nie wejdziemy z Kremlem w konflikt. Równocześnie wielu w administracji uważa, że nie można wybierać - Chiny to poważne zagrożenie długoterminowe, ale Rosja jest tym teraźniejszym.
Powiedział pan: „niektórzy tak uważają”. To większość czy mniejszość w administracji?
Znaczenie bardziej ma szczebel, a nie liczba. Biały Dom nadaje priorytet Chinom, a Departament Stanu skupiony jest obecnie bardziej na Rosji. Nie ma w tym sprzeczności czy braku zgody między ośrodkami władzy, to bardziej różnica w akcencie i podziale obowiązków.
Wracając do sprawy Nord Stream 2, jak skomentuje pan presję administracji na senatorów, by nie nakładać sankcji na projekt?
Rząd wyraźnie podjął decyzję, że nie chce nakładać sankcji na niemieckie firmy czy obywateli. Wyraźnie wskazał też, że nie zgadza się z Nord Stream 2 i obejmuje sankcjami rosyjskie podmioty. To powoduje frustrację w Kongresie. Widzimy w nim propozycje, które w istocie zobowiązują rząd do sankcji. Piłka jest w grze.
Odwołując się do pańskiego doświadczenia na Ukrainie, jak ocenia pan obecną pozycję polityczną prezydenta Wołodymyra Zełenskiego? Czy Rosja podejmowałaby tak odważne działania, gdyby ta pozycja była mocniejsza?
Po pierwsze, Zełenski został wybrany przy masowym poparciu, przekraczającym 70 proc. Tego nie da się utrzymać w długim okresie, to naturalne, że poparcie spada. Po dwóch latach Ukraińcy chcieliby widzieć więcej zmian w polityce wewnętrznej, silniejszą gospodarkę, sprawniejszą walkę z pandemią, praworządne państwo. Tego wszystkiego nie jest łatwo dokonać, a to uderza w jego popularność.
Natomiast w kwestii kalkulacji Putina, to nie wydaje mi się, że on ma szacunek do jakiegokolwiek przywódcy Ukrainy czy nawet do Ukrainy jako państwa. Pisał, że nie ma czegoś takiego jak Ukraina, że to są Rosjanie, którzy są zdezorientowani. Z takim podejściem oraz poczuciem, że Zachód jest słaby, podbija stawkę. To nie jest zależne od Zełenskiego.
Jaką pan widzi w tym rolę Polski? Co może zrobić Warszawa?
Bycie sojusznikiem Ukrainy jest istotne, ale polski głos powinien być silniejszy w UE oraz w NATO. Spory między polskim rządem a rządami innych europejskich państw oraz UE powinny zostać załagodzone. Warszawa powinna działać jako lider i być za niego uznawana w regionie. ©℗
Rozmawiał Mateusz Obremski