Koalicję czeka poważny test. Członkowie Knesetu nie przyjęli żadnego planu finansowego od 2018 r.

Dzisiaj wieczorem lub jutro rano izraelscy parlamentarzyści będą głosować nad budżetem na lata 2021–2022. Temat budzi niemałe emocje. Zgodnie z tamtejszym prawem jego nieuchwalenie skutkuje rozwiązaniem rządu i przeprowadzeniem kolejnych wyborów. Właśnie dlatego w marcu Izraelczycy udali się do urn po raz czwarty od 2019 r. Od władzy po 12 latach odsunęli wówczas Binjamina Netanjahu, przewodniczącego Likudu. Teraz jako lider opozycji chce wykorzystać głosowanie do wymuszenia organizacji piątych przedterminowych wyborów i obalenia rządu Naftalego Bennetta. Potrzebowałby do tego głosów 60 ze 120 członków Knesetu. Rząd musi zdobyć o jeden głos więcej. Wystarczy jednak, że jeden z posłów koalicji się wyłamie, a plany premiera legną w gruzach. W skład układu rządzącego wchodzi dokładnie 61 osób.
Dla Netanjahu niepowodzenie administracji Bennetta jest szansą na powrót do władzy. W sondażach Likud wypada obecnie najlepiej. Badanie przeprowadzone 1 listopada na zlecenie kanału Reszet 13 daje mu aż 36 proc. głosów. W marcowych wyborach zdobył 24 proc. Dla rządzącej koalicji, którą tworzy szerokie spektrum partii od prawicy do lewicy, głosowanie nad budżetem będzie pierwszym poważnym egzaminem. A zgodności czasami jej posłom brakuje. Niedawno nie udało się przez to znowelizować prawa zakazującego jednoczenia rodzin palestyńskich. Dlatego od lipca rząd unika podejmowania tematów, które mogłyby posłów podzielić. Minister finansów Awigdor Liberman mówił, że koalicja musi odłożyć na bok kwestię palestyńską i skupić się na problemach gospodarczych i społecznych. – Dopóki zajmujemy się tymi kwestiami, możemy przetrwać całą kadencję – przekonywał.
Szanse na przedterminowe wybory są stosunkowo niewielkie. Projekt ustawy budżetowej na 2021 r. przeszedł pierwsze czytanie we wrześniu stosunkiem 59 do 54 głosów, a na 2022 r. – 59 do 53. Wspólny strach przed powrotem Netanjahu sprawia, że większość komentatorów i wielu członków parlamentu oczekuje, że rząd zdobędzie wystarczające poparcie. Podobnego zdania jest analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Michał Wojnarowicz. – W ramach koalicji udało się załagodzić najważniejsze punkty sporne w kwestii budżetu. Gdyby nastąpił wyłom w postaci sprzeciwu pojedynczych posłów, to poduszkę bezpieczeństwa mogłaby zapewnić część opozycji z arabskiej Zjednoczonej Listy – mówi. Centrolewicowy „Ha-Arec” pisze, że w takiej sytuacji przywódcy koalicji poproszą jej członków o opuszczenie sali przed głosowaniem lub wstrzymanie się od głosu.
Liberman określa planowane budżety mianem najbardziej prospołecznych w historii. – W piątek Izrael ponownie stanie się normalnym państwem z budżetem. Dojdzie do tego trzy i pół roku po tym, jak osobiste interesy jednej osoby przeszkodziły w jego przyjęciu – mówił minister finansów, odnosząc się do Netanjahu. W słowach nie przebierał też Bennett. Stwierdził, że kiedy budżet zostanie przyjęty, opozycja się rozpadnie. – Oni to rozumieją, więc są zdesperowani. Chcą odrzucić budżet i doprowadzić do piątych wyborów – przekonywał premier. Kiedy latem opublikowano szczegóły projektu, Netanjahu nazwał go szkodliwym. – Zamiast obniżać podatki i ułatwiać życie obywatelom, podnoszą zarówno je, jak i ceny, krzywdząc tym samym ludzi – mówił. Podziały widoczne są także w społeczeństwie. Kilkuset prawicowych aktywistów protestowało w ostatnich dniach w Tel Awiwie przeciwko planom budżetowym i rządowi Bennetta.
To największa demonstracja prawicy od kilku miesięcy. Jej wyborcom nie podoba się, że w tworzeniu projektu brała udział Zjednoczona Lista Arabska, jedyna partia Zjednoczonej Listy, która zdecydowała się na współpracę w ramach rządu. Debata budżetowa trwa w Knesecie od wtorku. Na przyjęcie budżetu rząd ma czas do 14 listopada. – Fakt, że jest on głosowany prawie półtora tygodnia przed terminem, daje rządzącym pewne pole manewru – komentuje Wojnarowicz. Niedotrzymanie terminu skutkowałoby automatycznym rozpisaniem nowych wyborów. – Budżet przejdzie, ponieważ Izrael potrzebuje stabilności i dobrego, spokojnego zarządzania. Nikt nie chce wracać do niekończącego się cyklu wyborczego – mówił Bennett.