Wbrew szumowi informacyjnemu, poprzedzającemu szóste od wybuchu protestów w Mińsku spotkanie Alaksandra Łukaszenki i Władimira Putina, uzgodnienia obu polityków nie przybliżyły aneksji Białorusi przez Rosję.

Największe znaczenie 28 ogłoszonych programów integracyjnych leży w sferze propagandowej. Wizyta Łukaszenki na Kremlu nieprzypadkowo odbyła się na półtora tygodnia przed wyborami parlamentarnymi wRosji.
Gdy analizujemy opublikowane przez rosyjski rząd omówienie programów, najbardziej rzuca się w oczy to, czego w nich nie ma, a co było zapowiadane przez rosyjskie media przed dwoma laty. Nie ma choćby mowy o ponadnarodowych organach władzy i przekazaniu im części kompetencji, co ze względu na różnicę potencjałów dałoby ostatnie słowo Rosjanom. Zresztą kwadratura koła, którą musiałyby rozwiązać dwie dyktatury, by przekazać kompetencje na inny szczebel, po prostu nie wpisuje się w logikę systemu autorytarnego.
Niektórzy komentatorzy uznawali w 2019 r., że postulat utworzenia takich organów był jednym ze scenariuszy ominięcia konstytucyjnego limitu kadencji prezydenckich w Rosji. Oto Putin miałby przesiąść się ze stanowiska prezydenta Federacji Rosyjskiej na nowo powstały urząd, np. przewodniczącego Rady Państwa białorusko-rosyjskiej konfederacji. Na początku 2020 r. Kreml zdecydował się jednak na inny scenariusz w postaci zmiany konstytucji i wyzerowania Putinowi kadencji, by ich limit liczył się od nowa. Przynajmniej z tego punktu widzenia utworzenie takiej konfederacji nie jest już więc Kremlowi potrzebne.
W przyjętych programach, których termin formalnego podpisania nie jest na razie znany (mówi się o październiku lub listopadzie), nie ma też mowy o wspólnej walucie. Warto się zatrzymać przy tym punkcie, bo rezygnacja z białoruskiego rubla została już uzgodniona w latach 90., co pokazuje, że Białoruś i Rosja nie doszły jeszcze nawet do realizacji ustaleń z czasów Jelcyna. Łukaszenka powiedział swego czasu, że przyjmie rosyjski rubel, o ile banknoty będą drukowane w Mińsku, a nie w Moskwie. To klasyczne zagranie z jego arsenału. Na tej samej zasadzie zapowiadał niedawno uznanie aneksji Krymu, gdy tylko na półwyspie pojawią się wszyscy rosyjscy oligarchowie.
W opublikowanym przez rosyjski rząd omówieniu programów kluczowe wydaje się słowo „harmonizacja”, które pojawia się w nim w sumie 22 razy. Do 2023 r. obie strony mają choćby zbliżyć politykę makroekonomiczną, zharmonizować politykę podatkową, pieniężno-kredytową i wymogi w sferze przeciwdziałania praniu pieniędzy i terroryzmowi finansowemu. Ma też powstać wspólny rynek gazu ziemnego, ropy naftowej i produktów ropopochodnych. Jednak ogólne sformułowania, o ile nie są one w jakiś sposób skonkretyzowane w nieujawnionych dokumentach, pozostają zaproszeniem do kontynuacji ulubionej gry Łukaszenki, czyli imitowania integracji w zamian za realne korzyści.
Taka taktyka, zwana programem „ropa za pocałunki”, pozwoliła Łukaszence na szybki wzrost gospodarczy pod koniec lat 90. i w pierwszej dekadzie lat 2000., co dało mu czas na konsolidację reżimu. Po kryzysie finansowym lat 2008–2009 i radykalizacji polityki Putina Rosja nie jest już jednak skłonna do tak dużych dotacji jak wtedy. Na razie, obok ogólnych i rozłożonych w czasie zapowiedzi, Łukaszenka opuścił Rosję z dwoma konkretami: utrzymaniem w 2022 r. tegorocznych cen gazu oraz najwyżej 640 mln dol. kredytu. Ta dość mizerna oferta pośrednio dowodzi, że o żadnym zrzeczeniu się suwerenności na rzecz Kremla nie ma na razie mowy. Cena takiego kroku byłaby znacznie większa.
Wszystko to nie oznacza oczywiście, że patriotycznie nastawieni Białorusini mogą spać spokojnie. Zamiary Moskwy są oczywiste i polegają na takim przywiązaniu białoruskiej gospodarki do Rosji, by po ewentualnej zmianie w Mińsku nowe władze nie miały pola manewru. Białoruś byłaby w takim układzie Abchazją bis, tyle że uznawaną międzynarodowo. Rubikon został już chyba przekroczony; w 2019 r. 42 proc. białoruskiego eksportu trafiło do Rosji i był to najwyższy wskaźnik spośród wszystkich państw byłego ZSRR. Następna Armenia była uzależniona od rosyjskiego rynku w 22 proc., a trzeci Tadżykistan już tylko w 16 proc. Do tego można dodać niemal pełne zintegrowanie białoruskiej armii w rosyjską strukturę dowodzenia (choć, co charakterystyczne, wśród 28 programów nie ma słowa o sferze obronnej, jeśli nie liczyć „harmonizacji podejść do bezpieczeństwa informacyjnego”).
W głośnym, choć szybko usuniętym tweecie kancelarii premiera sprzed dwóch lat, była mowa o „uroczystym podpisaniu listu intencyjnego w sprawie wyrażenia woli współpracy na rzecz podjęcia działań w zakresie opracowania Wstępnego Studium Wykonalności dla Wrocławskiego Węzła Kolejowego”. Łukaszenka z Putinem poszli może o krok dalej, ale wciąż to tylko wyrażenie woli współpracy na rzecz podjęcia działań w zakresie opracowania. Choć nie należy tracić czujności, Moskwa na razie albo nie chciała, albo nie była w stanie uzyskać nic więcej, mimo że jej białoruski sojusznik jest najsłabszy od lat.