Specjalny przedstawiciel Stanów Zjednoczonych ds. pojednania w Afganistanie Zalmay Khalilzad jest w Ad-Dausze, by rozmawiać z przedstawicielami talibów. To tam swoją tymczasową siedzibę mają polityczni przywódcy ruchu. Wraz z afgańskimi negocjatorami i przedstawicielami kilku światowych potęg – w tym Unii Europejskiej, Wielkiej Brytanii czy Chin – biorą udział w serii spotkań zmierzających do pokojowego rozwiązania konfliktu. Te już kilka miesięcy temu utknęły w martwym punkcie.
Wysłannik prezydenta Joego Bidena ma naciskać na talibów, by zaprzestali ofensywy wojskowej i wynegocjowali porozumienie o podziale władzy z rządem w Kabulu. Khalilzad miał ostrzec rebeliantów, że żaden rząd utworzony siłą nie zostanie uznany na arenie międzynarodowej. W ten sposób fundamentaliści mogliby stać się jedynie „światowym pariasem”.
Ale rozmowy – poza wzajemnymi zapewnieniami o woli ich kontynuacji – nie przyniosły dotychczas żadnych rezultatów. Gdy talibscy negocjatorzy w Katarze przekonują, że dążą do zawarcia porozumienia pokojowego, w Afganistanie rebelianci realizują swoją agendę wojskową.
Oficjalnie Biden wciąż jednak zapewnia, że afgańskie wojsko ma nad rebelią przewagę: przewyższa ich liczebnie i jest lepiej wyposażone. Za błędne uznał też szacunki amerykańskiego wywiadu, jakoby rząd prezydenta Aszrafa Ghaniego mógł upaść już w przyszłym roku.
We wtorek i w środę talibowie z sukcesem kontynuowali swoją ofensywę, łącznie przejmując kontrolę nad dziewięcioma stolicami kluczowych prowincji. Niemal oczywiste jest więc, że zignorują kolejną wspólną deklarację światowych mocarstw, do której wypracowania miał dążyć w Katarze amerykański wysłannik.
Rozmowy są dla talibów wyłącznie przykrywką. – Nie mam dużych oczekiwań w stosunku do spotkania w Ad-Dausze, bo talibowie są na zwycięskiej pozycji. Zdobywają nowe terytoria, więc nie poddadzą się teraz żadnej presji ze strony USA – mówi w rozmowie z DGP Szer Dżan Akhmadzai, który przez lata pracował w Kancelarii Prezydenta Afganistanu Aszrafa Ghaniego. – Chyba że cała społeczność międzynarodowa zaczęłaby naciskać na Pakistan, by ten zakończył swoje wsparcie dla talibów – dodaje. Akhmadzai, który obecnie jest dyrektorem Centrum Studiów nad Afganistanem Uniwersytetu w Nebrasce, uważa, że priorytetem globalnych mocarstw powinno być naciskanie na władze w Islamabadzie, który ruch talubski traktują jako środek w swoich wojnach zastępczych. – Dopóki będzie z niego (Pakistanu – red.) płynąć polityczne i militarne wsparcie dla talibów, ci nie zaangażują się na poważnie w żadne negocjacje. Po co mieliby to robić, skoro wygrywają? – pyta.
– Wspieranie negocjacji jest pomocne. Ale dążenie do kapitulacji staje się daremne, kiedy druga strona odnosi sukcesy na polu militarnym – napisało w liście do prezydenta Bidena pięciu emerytowanych ambasadorów USA, którzy służyli w Afganistanie. Sam Khalilzad, który w imieniu byłego prezydenta Donalda Trumpa negocjował z talibami umowę o wycofaniu wojsk amerykańskich, przyznał w zeszłym tygodniu, że obie strony pozostają bardzo daleko od porozumienia. Jego zdaniem problemem jest to, że talibowie chcą przygarnąć „lwią część władzy” w przyszłym rządzie afgańskim.
Mimo to administracja Bidena daje jasno do zrozumienia, że nie zrezygnuje z ostatecznego wycofania swoich wojsk. Nawet teraz, kiedy niemal codzienne naloty sił amerykańskich są jednym z ostatnich działań, które są w stanie zapobiec przejęciu kolejnych miast przez talibów. – Nasze naloty nie zastąpią dobrego przywództwa w terenie i przywództwa politycznego w Kabulu – mówił w poniedziałek rzecznik prasowy Departamentu Obrony John Kirby.