W Hongkongu osądzono pierwszą osobę na podstawie kontrowersyjnego prawa o bezpieczeństwie narodowym.
W Hongkongu osądzono pierwszą osobę na podstawie kontrowersyjnego prawa o bezpieczeństwie narodowym.
Skazanym został 24-letni Tong Ying-kit, który podczas protestów w 2019 r. wjechał w policjantów motocyklem, trzymając flagę z hasłem „Wyzwolić Hongkong. Rewolucja naszych czasów”. Slogan upowszechnił się w Specjalnym Regionie Administracyjnym – jak oficjalnie nazywa się Hongkong – już podczas protestów w 2016 r., a nawet wcześniej. Na celowniku władz znalazł się jednak dopiero teraz.
Narzędziem, które na to pozwala, jest prawo o bezpieczeństwie narodowym w Hongkongu, przyjęte w ekspresowym tempie w ub.r. przez władze Chin. Ustawa stworzyła w systemie prawnym miasta nowe przestępstwa, tj. „podżeganie do secesji” czy „działalność terrorystyczną” (to o nie został oskarżony Tong). Już wówczas kontrowersje wzbudził fakt, że zostały zdefiniowane w bardzo nieostry sposób, dając spore pole do interpretacji. Prawo obwołano nawet „gwoździem do trumny” swobód obywatelskich w Hongkongu.
Wczorajszy wyrok zdaje się potwierdzać te obawy. Tong został uznany winnym stawianych mu zarzutów. Proces mniej jednak koncentrował się na fakcie, że 24-latek wjechał w policjantów motocyklem (sam tłumaczył, że stracił panowanie nad maszyną; co ciekawe, incydent miał miejsce w niecałą dobę po przyjęciu ustawy o bezpieczeństwie) – chociaż lista zarzutów uwzględniła także nieprzepisową jazdę oraz doprowadzenie do obrażeń – a bardziej na treści sloganu, jaki miał wymalowany na trzymanej przez siebie fladze.
Zarówno oskarżyciele, jak i obrońcy przedstawili w tym zakresie ekspertyzy. Władze posiłkowały się analizą przygotowaną przez Laua Chi-panga, historyka z Uniwersytetu Lingnan (humanistycznej szkoły wyższej z Hongkongu). Lau zagadnienie potraktował bardzo szeroko; rozważając znaczenie słów „wyzwolić” i „rewolucja”, powołał się nawet na „Kronikę Trzech Królestw”, ważny dla Chińczyków tekst z III w. naszej ery.
Lau nie miał wątpliwości, że hasło należy rozumieć jednoznacznie. – Według autora sloganu Chińska Republika Ludowa bezprawnie okupuje Hongkong, a miasto nie należy do Chin – tłumaczył przed sądem historyk. – Celem hasła jest podjęcie kroków na drodze do zmiany władz Hongkongu i odzyskania miasta z rąk ludzi obecnie sprawujących tu rządy – konkludował.
Obrońcy wskazywali, że napis z flagi można rozumieć bardziej wieloznacznie. Sąd ostatecznie przychylił się jednak do interpretacji oskarżycieli i uznał, że slogan „mógł podżegać do aktów secesji innych”, że kryła się za nim „polityczna agenda” oraz że posługiwanie się nim spowodowało „poważną krzywdę społeczną”.
– Uznanie Tonga winnym podżegania do secesji, ponieważ trzymał flagę z powszechnie używanym hasłem, to naruszenie prawa międzynarodowego, zgodnie z którym nie karze się za takie rzeczy, o ile nie stanowią konkretnego zagrożenia – powiedziała po ogłoszeniu wyroku Yamini Mishra, dyrektor Amnesty International na Azję i Pacyfik.
– To brzmi jak początek końca swobody wypowiedzi w Hongkongu. Ludzie powinni mieć możliwość wykorzystywania sloganów politycznych podczas protestów, a Tong nie powinien zostać skazany za korzystanie ze swojego prawa do swobody wypowiedzi – stwierdziła Mishra.
Jak mówi Alicja Bachulska, sinolożka z Ośrodka Badań Azji w Centrum Badań nad Bezpieczeństwem Akademii Sztuki Wojennej, wyrok nie jest zaskoczeniem; to po prostu jedna z konsekwencji przyjęcia wspomnianego już prawa, której wszyscy się spodziewali. – Kluczowe jest, jak ten precedens wpłynie na kolejne wyroki, bo slogan był wykorzystywany na masową skalę. Czy teraz każdy, kto kiedykolwiek został sfotografowany np. z taką wlepką na samochodzie albo na rowerze, będzie uznawany za terrorystę? Czy ten slogan musi zniknąć z życia publicznego? – mówi ekspertka.
Wczorajszy wyrok jest również niepokojący z punktu widzenia stopniowej erozji swobód i społeczeństwa obywatelskiego w Hongkongu. Jednym z jego przejawów było niedawne zamknięcie dziennika „Apple Daily”, który często krytykował władze miasta za politykę zbieżną z oczekiwaniami Pekinu. Jimmy Lai, założyciel i właściciel gazety, znajduje się obecnie w areszcie na podstawie tej samej ustawy o bezpieczeństwie narodowym, na podstawie której skazano Tonga. Za kratki trafiło również sześciu pracowników gazety (łącznie na mocy prawa zatrzymano 128 osób).
„Apple Daily” był widziany jako jeden z ostatnich bastionów swobody wyrażania opinii w mieście. Kiedy w lipcu ub.r. przyjęto kontrowersyjną ustawę o bezpieczeństwie, dziennik był jedyną gazetą w Hongkongu, która poświęciła jej artykuł – pozostałe ograniczyły się do publikacji wykupionych przez rząd reklam chwalących nowe prawo. Kiedy władze zakazały „ścian Lennona” – powierzchni, na których mieszkańcy przyklejali karteczki z hasłami protestu – „Apple Daily” zaczął je publikować na swoich stronach jako powierzchnię wykupioną przez reklamodawców.
Po wprowadzeniu prawa doszło również do exodusu prodemokratycznych działaczy z miasta. Co więcej, wśród międzynarodowych ekspertów zmalał również entuzjazm do odwiedzania Hongkongu z obawy o to, że mogą za swoją działalność w organizacjach pozarządowych krytycznych wobec Pekinu być oskarżeni o podżeganie do secesji. Na razie na podstawie ustawy nie zatrzymano żadnych cudzoziemców.
Nie wiadomo jeszcze, jaki wyrok za swoje przestępstwa usłyszy Tong; wiadomo natomiast, że grozi mu nawet dożywocie. Jego prawnicy chcą w czwartek przekonać sąd, że nie należy mu się najwyższy wymiar kary.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama