Białoruś już prawie rok nie schodzi z czołowych miejsc w serwisach informacyjnych światowych mediów. Każdego dnia dowiadujemy się o kolejnych przestępstwach reżimu Alaksandra Łukaszenki, który pozwala sobie nawet porywać samoloty i organizować kanały przerzutu do UE nielegalnych migrantów. Aresztowania, pobicia, tortury są na porządku dziennym. Odpowiedzią świata demokratycznego są słowa potępienia dla dyktatora i sankcje. Pojawia się jednak kwestia ich skuteczności.

Moim zdaniem sankcje mają wymiar przede wszystkim symboliczny i moralny. W swoim czasie długotrwałe sankcje, a nawet blokada Kuby, nie doprowadziły do demokratyzacji tamtejszego reżimu, trudno więc oczekiwać, że będą one bardziej skuteczne wobec dyktatury Łukaszenki, który może liczyć na wszechstronną pomoc sąsiedniej Rosji. Konsekwentne i szeroko zakrojone sankcje mogą utrudnić działania reżimu, doprowadzić do recesji i spadku poziomu życia, ale nie wpłyną one istotnie na zmianę sposobu myślenia dyktatora. I nie jest to argument przeciwko sankcjom. Moim zdaniem to Łukaszenka nie zostawił Zachodowi wyboru. Na brutalne represje UE musiała zareagować. Na dyktatorze słowa potępienia nie robią większego wrażenia. Pozostały sankcje, choć w obecnej sytuacji nie należy wiązać z nimi nadmiernych oczekiwań.
Podczas obecnego kryzysu dużą rolę odgrywa białoruska emigracja. To ona szczególnie kształtuje sposób postrzegania przez opinię międzynarodową sytuacji na Białorusi. Mamy naturalną skłonność do utożsamiania emigracji ze społeczeństwem, podczas gdy są to przedstawiciele jedynie najbardziej aktywnej i proeuropejskiej części tego społeczeństwa. Łukaszenka nazywa ich pogardliwie „piątą kolumną”, obcym ideologicznie elementem, którego należy się pozbyć z kraju, skazując m.in. na banicję. Nie można oprzeć się wrażeniu, że reżim większe zagrożenie upatruje w opozycjonistach przebywających w więzieniach niż na emigracji. Białoruskie służby nieustannie podejmują próby odcięcia środowisk emigracyjnych od kraju, zinfiltrowania ich, skłócenia i skompromitowania. Dyktator jest przekonany, że czas będzie tu grał na jego korzyść i uda się zmarginalizować rolę emigracji jako ambasadora wolnej i demokratycznej Białorusi.
Białorusini pozwolili reżimowi Łukaszenki mocno się zakorzenić. Przez lata byli odsunięci od realnego wpływu na losy państwa. Nie mieli poczucia przynależności do społeczeństwa obywatelskiego i świadomości, że los Białorusi zależy od ich woli. Tylko nieliczni podejmowali próby egzekwowania swoich praw. Opozycja twierdzi, że opór wobec rządów Łukaszenki jest obecnie powszechny, że popiera go zaledwie 3 proc. ludności kraju. Jest to myślenie życzeniowe. System sowiecki nauczył ludzi cynizmu i bezwzględności, a Białoruś była najbardziej zsowietyzowaną republiką byłego ZSRS. Dyktator może liczyć na znacznie szersze poparcie, gdyż tylko liczba osób bezpośrednio uwikłanych w system jest znacznie większa niż owe 3 proc. Jednak demonstracje po sfałszowanych wyborach prezydenckich w sierpniu 2020 r. pokazały, że na Białorusi pojawiło się nowe pokolenie ludzi, którzy chcą być gospodarzami swojego kraju i nie chcą zależeć od woli despoty. Demonstracje pozwoliły im się policzyć i poczuć tchnienie wolności.
Łukaszenka zachowuje się obecnie tak, jakby chciał się zemścić na społeczeństwie za to upokorzenie, które przeżył latem ubiegłego roku. Jednak gołe represje nie wystarczą już do opanowania sytuacji. Potencjał protestu jest obecnie znacznie szerszy niż jeszcze rok temu. I wbrew pesymistycznym prognozom Białorusini nie są skazani na dyktatora. Moim zdaniem reżim postsowieckiego typu, jaki funkcjonuje na Białorusi, jest szczególnie wrażliwy na protesty robotnicze. Liderzy białoruskiej opozycji powinni w większym stopniu sięgnąć po doświadczenia polskiej Solidarności. Większość białoruskiego przemysłu pozostaje w rękach państwa. Zakłady te są z reguły źle zarządzane i technologicznie przestarzałe. Funkcjonują dzięki taniej sile roboczej i taniej energii. Protest załóg tychże przedsiębiorstw, przy odpowiedniej skali, mógłby być dla reżimu zabójczy.
System represji może rozbić nawet masowe demonstracje, zlikwidować niezależne organizacje, zaaresztować lub zamordować liderów środowisk niezależnych, ale trudno sobie wyobrazić, aby był w stanie spacyfikować liczące po kilkadziesiąt tysięcy osób załogi dużych zakładów pracy. Zresztą ideowo byłby wobec takiej formy protestu bezbronny. Solidarność i determinacja robotników dość szybko skruszyłyby także reżimowy monolit. I mimo iż Łukaszenka zdaje sobie sprawę z płynącego z tej strony zagrożenia, to wydaje się, że to właśnie robotnicy są tą siłą, która mogłaby doprowadzić do pokojowych zmian na Białorusi. Ich zachowanie podczas powyborczych protestów daje pewną podstawę do optymizmu.
Może to zabrzmi naiwnie, ale uważam, że o losie Łukaszenki zdecydują nie zachodnie sankcje czy rosyjska interwencja, lecz białoruski naród. On musi tylko dojrzeć do tego, aby wziąć sprawy w swoje ręce i właśnie jesteśmy świadkami tego dojrzewania. I niezależnie jak długo będzie trwał ten proces, Białorusini powinni mieć świadomość, że mają w nas sojuszników, że mogą liczyć na naszą pomoc i solidarność. ©℗