Na polepszeniu stosunków z USA na razie korzystają tylko Niemcy. Waszyngton wciąż szuka sojuszników do konfrontacji z Chinami.

– W naszym rozumieniu Ukraina jest i pozostanie krajem tranzytowym dla gazu – mówiła kanclerz Angela Merkel podczas swojej wizyty w Waszyngtonie przed weekendem. Z kolei prezydent USA Joe Biden po raz kolejny powiedział, że sankcje na podmioty związane z Nord Stream 2 nie mają już sensu.
Gazociąg w najbliższych tygodniach zostanie ukończony. Teraz Berlin i Waszyngton mają wypracować rozwiązanie, które uniemożliwi Moskwie odcinanie Kijowa od gazu, ale wydaje się, że będzie to trudne. – Zdjęcie sankcji odbiło się niezadowoleniem w Kongresie i Niemcy muszą to uwzględnić. Stany chcą większego konsensusu w podejściu do Rosji; Amerykanie oczekują współpracy w tej materii – mówił w podkaście „Brussels Sprouts” Jeff Rathke, szef Instytutu Współczesnych Studiów Niemieckich na Uniwersytecie Johna Hopkinsa w Waszyngtonie.
– Tak naprawdę to kwestia kilku miliardów dolarów, które Ukraina pobiera za tranzyt – wyjaśniał ostatnio w kuluarach na spotkaniu z dziennikarzami jeden z dyplomatów niemieckich znających sprawę, zaznaczając, że to w żaden sposób nie jest oficjalne stanowisko Berlina.
Atmosfera w relacjach Berlin – Waszyngton na pewno się poprawiła. – Jest duża inwestycja polityczna ze strony USA, by zasygnalizować zmianę podejścia nowej administracji. Trump Niemców bardzo dociskał i uważał kanclerz Merkel za symbol nieuczciwej konkurencji – wyjaśnia Sławomir Dębski, dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).
Kością niezgody i tym, co poprzedni prezydent wypominał Berlinowi, był brak zaangażowania w wydatki na obronność, co jednak w ostatnich latach się zmieniło. Obecnie Niemcy przeznaczają nominalnie na ten cel najwięcej w całej Unii Europejskiej, a strumień pieniędzy od kilku lat rośnie.
Na relacje amerykańsko-niemieckie należy teraz jednak patrzeć głównie przez pryzmat konfrontacji z Chinami. Taką tezę postawił przed niedawnym europejskim tournée Joego Bidena Jeremy Shapiro, dyrektor ds. badań w Europejskiej Radzie Stosunków Międzynarodowych. Ekspert stwierdził, że w tej globalnej rozgrywce Waszyngtonowi najbardziej zależy na znalezieniu pewnych sojuszników. A ponieważ Unia Europejska jako organizacja wciąż nie jest liczącym się graczem na globalnej scenie (przynajmniej jeśli chodzi o twardą siłę), toteż nowa administracja postanowiła poprawić stosunki z największą gospodarką UE.
Zdaniem Shapiro w tym właśnie kontekście należy postrzegać decyzję administracji w USA, aby nie nakładać nowych sankcji na gazociąg Nord Stream 2.
– Nakłonienie Niemiec do zmiany polityki może się USA nie udać. Kanclerz Merkel zakomunikowała, że nie jest w interesie Europy stanąć po którejkolwiek ze stron konfliktu USA – Chiny. Jednocześnie Niemcy mówią, że zmniejszenie zaangażowania przemysłu niemieckiego w Chinach jest nie do zrealizowania – uważa Dębski.
Szef PISM nie jest w swojej ocenie odosobniony. Jak na marginesie wizyty Merkel w USA napisał Thorsten Benner, współzałożyciel i dyrektor Instytutu ds. Globalnej Polityki Publicznej w Berlinie, Niemcy – przynajmniej dopóki u sterów jest obecna kanclerz – raczej nie zdecydują się na zajęcie konfrontacyjnej postawy wobec Chin. I nie jest to kwestia wyłącznie interesów, jakie firmy znad Renu robią w Państwie Środka. To kwestia diagnozy realnej siły UE w starciu z Pekinem; Merkel po prostu nie wierzy, że Unia może się Chinom postawić.
Nie zawsze tak było. W 2007 r. liderka chrześcijańskich demokratów przyjęła w urzędzie kanclerskim dalajlamę. Wizyta duchowego przywódcy Tybetańczyków nie umknęła uwadze Pekinu; chińska dyplomacja głośno wyraziła swoje niezadowolenie ze spotkania. Kanclerz w ostrych słowach stwierdziła jednak, że może zapraszać do urzędu kanclerskiego, kogo chce. – Najlepsze, co mógłby zrobić Pekin, to usiąść do rozmów z dalajlamą – dodała wówczas.
Co się zmieniło od tego czasu? Benner w „Foreign Policy” stawia tezę, że Merkel przez półtorej dekady rządów straciła wiarę w możliwość budowy europejskiej siły. W porównaniu z Chinami, które bezwzględnie osiągają kolejne cele rozwojowe, zmiany na Starym Kontynencie zajmują zbyt wiele czasu. Lepiej wobec tego jakoś ułożyć sobie stosunki z Pekinem – zwłaszcza że po drugiej stronie Atlantyku jest partner, na którego nie zawsze można liczyć, jak pokazała kadencja Trumpa.
To m.in. dlatego Berlin był głównym orędownikiem unijnej umowy inwestycyjnej z Chinami, idącej w poprzek polityki USA. Merkel nie zabrała też głosu, kiedy Pekin nałożył w marcu sankcje na kilku europarlamentarzystów. Rząd niemiecki długo zwlekał też z podjęciem decyzji co do możliwości zakupu sprzętu 5G od Huaweia. Ostatecznie przyjęto ustawę, która daje władzom możliwość zablokowania „niewiarygodnych dostawców”, ale nie jest to „lex Huawei” jak w innych krajach.
Benner konkluduje: Merkel to nemezis polityki USA wobec Chin. Pytanie brzmi, czy jej następca – tudzież następczyni – będą myśleć podobnie.