Nominowany przez prezydenta Joego Bidena na nowego prokuratora generalnego Merrick Garland jest jak mało kto przygotowany, by zmierzyć się ze współczesnymi wcieleniami ekstremizmu w Ameryce.

Garland, 68-letni sędzia federalny, początkowo nie był faworytem do objęcia urzędu. Co prawda figurował na krótkiej liście prezydenta elekta, ale zaraz po wyborach pewniakiem do nominacji wydawał się senator z Alabamy i były prokurator Doug Jones, wieloletni przyjaciel oraz współpracownik Joego Bidena. Na dodatek od stycznia polityk miał być bezrobotny, bo przegrał wyścig o reelekcję. Na giełdzie kandydatów krążyło też nazwisko Sally Yates, zastępczyni PG za Baracka Obamy, w 2016 r. zdymisjonowanej przez Donalda Trumpa za odmowę bronienia w sądzie rozporządzenia o zakazie podróżowania do USA obywateli kilku krajów muzułmańskich (uważała, że jest niekonstytucyjne).
Pierwszy prawnik rządu
Zgodnie z prawem prokurator generalny USA jest pierwszym prawnikiem rządu i zwierzchnikiem organów ścigania. Kierowany przez niego Departament Sprawiedliwości to potężna agencja odpowiedzialna za przeciwdziałanie i zwalczanie przestępstw federalnych: od spraw karnych przez oszustwa podatkowe i praktyki antymonopolistyczne, po naruszenia ustaw o prawach obywatelskich i przepisów antydyskryminacyjnych. Obecnie pracuje tam ponad 115 tys. osób – w tym blisko 25 tys. agentów i 11,6 tys. prokuratorów. Po czterech latach podporządkowywania profesjonalnych i świetnie wyszkolonych formacji osobistym interesom Trumpa i jego popleczników ekipa Bidena szukała kogoś, kto sprostałby tak karkołomnej misji jak odbudowanie niezależności i zaufania do instytucji.
Na ostateczną decyzję o tym, że to Garland przejmie stery w Departamencie Sprawiedliwości, wpłynęły wydarzenia z 6 stycznia 2021 r., gdy tłum prawicowych ekstremistów wdarł się na Kapitol. Biden i jego współpracownicy uznali, że powszechnie szanowany sędzia z doświadczeniem prokuratorskim daje najlepszą gwarancję przywrócenia morale funkcjonariuszy. – Chcę jasno powiedzieć tym, którzy kierują Departamentem Sprawiedliwości: nie pracujecie dla mnie. Nie jesteście prawnikami prezydenta czy wiceprezydenta. Służycie prawu, konstytucji, narodowi – powiedział Biden, ogłaszając nominację Garlanda (w poniedziałek rozpoczęło jego przesłuchanie w Senacie, które zakończy głosowanie w sprawie zatwierdzenia kandydatury).
Nowy przywódca USA przypomniał też, że Departament Sprawiedliwości ustanowiono w 1870 r. jako agencję, która miała wspierać PG w egzekwowaniu praw wyborczych Afroamerykanów oraz ściganiu członków Ku Klux Klanu, którzy terroryzowali czarną społeczność Południa i ich białych sojuszników. Była to aluzja do jednego z pierwszych zadań: doprowadzenia do ukarania sprawców ataku na siedzibę Kongresu i walka z domorosłym ekstremizmem. A Garland jak mało kto jest przygotowany, by zmierzyć się ze współczesnymi wcieleniami radykalizmu w Ameryce.
W 1989 r., cztery lata po tym, jak dorobił się rangi partnera w prestiżowej kancelarii Arnold & Porter, Garland, porzucił sprawy korporacyjne, by przyjąć stanowisko prokuratora federalnego w wydziale kryminalnym. Przejście z lukratywnej prywatnej praktyki na dużo słabiej płatną posadę w Departamencie Sprawiedliwości to w USA typowe posunięcie zawodowe prawników po elitarnych uczelniach, którzy mają ambicje wspiąć się w przyszłości na najwyższe szczeble w wymiarze sprawiedliwości. Garland miał już w swoim życiorysie inne pozycje, które stawiały go w idealnej sytuacji wyjściowej: dyplom szkoły prawa Uniwersytetu Harvarda i asystenturę u boku sędziego Sądu Najwyższego Williama Brennana. Jego znajomi opowiadali jednak w mediach, że bardziej niż pęd do kariery stało za tym autentyczne poczucie służby publicznej.
Przełomowa sprawa
Prokuratorskim doświadczeniem, które w największym stopniu ukształtowało jego pragmatyczne spojrzenie na prawo, była sprawa zamachu bombowego w Oklahoma City w 1995 r. Do dziś pozostaje on najtragiczniejszym atakiem terrorystycznym zorganizowanym przez amerykańskich obywateli: w wyniku eksplozji ciężarówki wypełnionej materiałem wybuchowym zginęło 168 osób, a ponad 680 zostało rannych. Głównym organizatorem zamachu był antyrządowy radykał i biały suprematysta Timothy McVeigh, którego lokalna policja ujęła krótko po wybuchu.
Garland – wówczas prokurator wyższego szczebla w administracji Billa Clintona – udał się na miejsce tragedii jeszcze w czasie trwania akcji ratunkowej i przez wiele tygodni kierował stamtąd śledztwem: gromadził i zabezpieczał dowody, koordynował współpracę z FBI i lokalnymi służbami, osobiście informował rodziny ofiar o postępach w sprawie, spotykał się z ratownikami i ocalałymi z eksplozji. Według relacji współpracowników rygorystycznie pilnował, by każda czynność procesowa była nieskazitelna od strony proceduralnej. Nalegał m.in., by śledczy pozyskiwali wszystkie dowody na podstawie nakazów sądowych, nawet jeśli nie było to w praktyce konieczne (np. firma, która wynajęła McVeighowi ciężarówkę, zaproponowała, że wyda je dobrowolnie). Chciał w ten sposób uniknąć potencjalnych zastrzeżeń obrony podczas rozprawy sądowej. Toczący się w tym samym roku proces O.J. Simpsona jaskrawo pokazał, jak błędy organów ścigania na etapie zbierania materiału dowodowego mogą rozsadzić akt oskarżenia.
Garlandowi zależało na jak największej transparentności postępowania, dlatego przekonał FBI do otwarcia dla dziennikarzy wstępnego przesłuchania, na którym postawiono McVeighowi zarzuty. Sam wyselekcjonował również skład zespołu prokuratorskiego, który miał reprezentować na sali sądowej Departament Sprawiedliwości. Proces zakończył się pełnym sukcesem prokuratury: w 1997 r. sąd uznał McVeigha winnym zbrodni i przychylił się do wniosku oskarżycieli wymierzenia mu kary śmierci (egzekucję przeprowadzono cztery lata później). Garland zebrał liczne pochwały za metodyczne i pełne determinacji prowadzenie śledztwa, ale także za świetne zarządzanie zespołem.
W latach 90., krótkim okresie rozkwitu ruchów antyrządowych w Ameryce, prokurator jeszcze kilka razy mierzył się ze zagadnieniami krajowego terroryzmu. Nadzorował m.in. śledztwo w sprawie Unabombera – Teda Kaczynskiego, który w latach 1978–1995 zorganizował kilkanaście zamachów bombowych, zabijając trzy osoby. Garland był jedną z osób, które podjęły decyzję, by zwrócić się do „New York Timesa” i „Washington Post” o publikację manifestu terrorysty (ukazał się w formie ośmiostronicowego dodatku). W zamian za rozpowszechnienie eseju Kaczynski obiecał bowiem zaprzestać działalności terrorystycznej. Wydrukowanie manifestu w oryginalnej formie przyniosło skutek, na który liczyła prokuratura: brat Kaczynskiego rozpoznał jego charakter pisma i zaalarmował FBI.
Po aresztowaniu zamachowiec przyznał się do winy i w 1998 r. został skazany na dożywocie.
Prokuratorski dorobek otworzył Garlandowi drogę do nominacji na sędziego Sądu Apelacyjnego dla Dystryktu Kolumbii, którą w 1997 r. wręczył mu Bill Clinton. W ciągu 23-letniej kariery orzeczniczej wyrobił sobie reputację wyważonego arbitra i człowieka środka, a do tego autora elokwentnych, precyzyjnie uargumentowanych, wolnych od efekciarskiej ekwilibrystyki uzasadnień. Wielu komentatorów zwracało też uwagę, że za stołem sędziowskim Garland wykazuje większą tendencję do opowiadania się po stronie prokuratury i policji niż oskarżonych – przynajmniej w porównaniu z innymi nominatami prezydentów z Partii Demokratycznej. Widać to zwłaszcza w statystykach odrzucania apelacji skazanych w pierwszej instancji czy dopuszczania dowodów pozyskanych bez nakazu sądowego. Jak choćby broni, którą policjant odkrył w samochodzie podejrzanego w toku przeszukania i wyciągnął przez otwarte okno. Garland – inaczej niż większość składu orzekającego – zagłosował w tym przypadku za uwzględnieniem dowodu. Częściej niż inni „demokratyczni” sędziowie przychylał się też do stanowiska władz federalnych w sprawach więźniów Guantanamo, którzy ubiegali się o zwolnienie z powodu wątłych dowodów prokuratury. Głosował również za podtrzymaniem zapisu regulaminu obozu pozwalającego strażnikom na sprawdzenie genitaliów osadzonych przed spotkaniem obrońcą.
Z drugiej strony jako autor uzasadnienia do wyroku kwestionującego przetrzymywanie w Guantanamo Ujgurów (ujęto ich w Afganistanie po 11 września), w ostrych słowach zdyskwalifikował dowody oskarżenia, określając je mianem „chińskiej propagandy”.
Orzecznictwo Garlanda cechuje skrupulatność i konsekwentny pragmatyzm, przez co nie daje się wpisać w podział na konserwatystów i liberałów. „W przeciwieństwie do wielu innych sędziów podejście Garlanda do prawa karnego nie jest odzwierciedleniem szerszej ideologii” – pisał znany adwokat Tom Goldstein na SCOTUSblog w kwietniu 2010 r.
Garland po raz pierwszy był wtedy wymieniany jako poważny pretendent do fotela po przechodzącym w stan spoczynku sędzi Sądu Najwyższego Johnie Paulu Stevensie. Ponieważ cieszył się opinią bezstronnego centrysty, przewidywano, że jego nominacja nie wznieciłaby partyjnych walk – również republikanie w Senacie zapewniali wówczas, że głosowaliby za zatwierdzeniem takiej kandydatury. W 2010 r. Obama ostatecznie postawił jednak na sędzię Elenę Kagan. Gdy sześć lat później zdecydował się powołać Garlanda na miejsce zmarłego Antonina Scalii, republikanie nie byli już tacy skorzy do współpracy z demokratycznym prezydentem. Nagle okazało się, że umiarkowany sędzia ze wzorcowym życiorysem nie jest atrakcyjnym kandydatem, skoro za pomocą wytrychów proceduralnych można utorować drogę do nominacji zdeklarowanemu konserwatyście. Aby tego dokonać, senacka komisja ds. sądownictwa przez osiem miesięcy do wyborów po prostu odmawiała wyznaczenia terminu przesłuchania Garlanda. Lider republikanów w izbie wyższej Mitch McConnell tłumaczył, że w ostatnim roku rządów prezydent nie powinien powoływać nowych sędziów. Mimo że nie istniała żadna, nawet zwyczajowa reguła mówiąca, że takie prawo należy się nowemu szefowi administracji. W efekcie wakat w SN wypełnił Donald Trump, który nominował entuzjastycznie przyjętego przez prawicę sędziego Neila Gorsucha.
Sprzątanie po Trumpie i Barrze
Wielu komentatorów porównywało nominację Garlanda na prokuratora generalnego do wyboru, jakiego dokonał w 1975 r. prezydent Gerald Ford po aferze Watergate. Powołany na to stanowisko Edward Levi, apolityczny profesor prawa, dostał zadanie odbudowania pogrzebanej na skutek serwilizmu wobec Białego Domu wiarygodności Departamentu Sprawiedliwości. Za przeprowadzenie agencji przez największy kryzys w historii zyskał on szerokie uznanie – wielu politologów i prawników do dziś wskazuje go jako modelowego szefa prokuratury.
Podobnie jak Levi 46 lat wcześniej, Garland odziedziczy instytucję, którą poprzedni prezydent traktował jako swój osobisty urząd do załatwiania politycznych porachunków (nazywał ją nawet „Departamentem Sprawiedliwości Trumpa”). Nawoływał prokuraturę do wszczynania śledztw w sprawie „skandali” Obamy, Bidena i Hillary Clinton, choć nigdy nie precyzował, co konkretnie im zarzuca. Wielokrotnie usiłował wpływać na postępowanie prowadzone przez specjalnego prokuratora Roberta Mullera dotyczące rosyjskiej ingerencji w wybory w 2016 r., obwołując je „największym polowaniem na czarownice w historii”. Gdy zaś śledztwa nie udało się zablokować, wierny Trumpowi prokurator generalny William Barr zdyskredytował i wypaczył ustalenia zawarte w raporcie końcowym. Jak ujawniły media, Barr regularnie wydawał śledczym polecenie wszczynania dochodzeń, które służyły interesom jego pryncypała, nawet jeśli nie opierały się na uzasadnionych podejrzeniach. Zgodnie z życzeniem Trumpa nakazał też m.in. umorzenie postępowania karnego przeciwko byłemu prezydenckiemu doradcy ds. bezpieczeństwa Michaelowi Flynnowi, mimo że ten dwukrotnie przyznał się do złożenia fałszywych zeznań (skłamał FBI, że nie rozmawiał z ambasadorem Rosji). Co więcej, Departament Sprawiedliwości interweniował na rzecz głowy państwa w sprawach, które dotyczyły go jako osoby prywatnej – np. w 2020 r. rządowi prawnicy bronili Trumpa przed powództwem o zniesławienie złożonym przez publicystkę E. Jean Carroll, która zarzuciła byłemu już prezydentowi, że zgwałcił ją w latach 90. (ten stwierdził, że nigdy kobiety nie spotkał – i właśnie za to został pozwany). Ale w końcu i Barr popadł w niełaskę gospodarza Białego Domu, gdy w grudniu ubiegłego roku oświadczył, że nie ma dowodów na oszustwa wyborcze, które pozwoliłby podważyć zwycięstwo Bidena.
Eksperci przewidują, że Departament Sprawiedliwości pod nowym kierownictwem radykalnie zrewiduje dotychczasowy kurs: ze spraw imigracyjnych i poważnej przestępczości, które były priorytetem ekipy Trumpa, nacisk przesunie się w kierunku egzekwowania praw obywatelskich, policyjnej przemocy i odpowiedzialności funkcjonariuszy za nadużycie siły czy utrudnienia w głosowaniu forsowane przez niektóre stany.
Biden sygnalizował, że nie chce, aby jego kadencję zdominowały śledztwa w sprawie Trumpa i bliskich mu osób, choć wielu demokratów usilnie domaga się rozliczeń w sądzie. Powściągliwe podejście nowego szefa administracji sugeruje zresztą wybór na PG kogoś takiego jak Garland. Nowy prokurator generalny nie uniknie jednak decyzji dotyczących najbardziej spektakularnych aspektów spuścizny byłego lokatora Białego Domu, np. czy dalej blokować w sądzie dostęp do jego zeznań podatkowych, co zrobić z potencjalnymi naruszeniami przepisów o finansowaniu kampanii wyborczych, a przede wszystkim – czy Trump powinien usłyszeć zarzuty za podżeganie do rebelii. Inna kwestia, w której Departament Sprawiedliwości będzie musiał zająć stanowisko, to odpowiedzialność poprzedników za skutki ich strategii, np. polityki rozdzielania na granicy rodzin imigranckich w 2018 r. (rodziców kierowano do aresztów, a dzieci umieszczano w ośrodkach detencyjnych, często w odległych rejonach USA). Do dziś nie można odnaleźć opiekunów kilkuset nieletnich.
Garland odziedziczy instytucję, którą poprzedni prezydent traktował jako swój osobisty urząd do załatwiania politycznych porachunków