Amerykański chaos

Działania prezydenta Stanów Zjednoczonych były trudne do przewidzenia i często sprzeczne z wcześniejszymi zapowiedziami. Donald Trump twierdził, że jego poprzednicy zbyt mocno koncentrowali się na zagranicznych konfliktach i wysiłkach pokojowych, zwłaszcza w Europie i na Bliskim Wschodzie. W praktyce jednak znaczną część roku spędził na negocjowaniu porozumień o zawieszeniu broni, przede wszystkim w Strefie Gazy (z kruchym sukcesem), oraz w Ukrainie (jak dotąd bez sukcesu). W czerwcu dołączył również do izraelskich ataków na irańskie obiekty nuklearne, mimo wcześniejszego sprzeciwu wobec działań państwa żydowskiego, a także rozpoczął operację przeciwko Wenezueli. Oficjalnie miała ona na celu walkę z przemytem narkotyków, nieoficjalnie zaś wpisywała się w dążenia do obalenia reżimu Nicolása Maduro. W jej ramach Trump nakazał amerykańskiemu wojsku uderzenie w ponad dwadzieścia statków, które według USA były zaangażowane w handel narkotykami, oraz przeprowadził największą od dekad demonstrację siły na Karaibach. Szacuje się, że do regionu skierowano ok. 15 proc. całej amerykańskiej marynarki wojennej, wspieranej przez tysiące żołnierzy.

Trump dał do zrozumienia, że pod jego przywództwem promocja demokracji i obrona praw człowieka nie będą już wyznaczać kierunku amerykańskiej polityki zagranicznej, a Stany Zjednoczone pozostawią sprawy wewnętrzne i regionalne innych państw ich własnym przywódcom. Jednocześnie w opublikowanej pod koniec roku strategii bezpieczeństwa narodowego wiele uwagi poświęcono Europie, która – zdaniem autorów dokumentu – stoi w obliczu „wymazania cywilizacyjnego” i musi zmienić swój dotychczasowy kurs. Waszyngton wskazuje w niej, że problemy Starego Kontynentu obejmują m.in. „działania Unii Europejskiej podważające wolność polityczną i suwerenność, polityki migracyjne przekształcające kontynent, cenzurę wolności słowa i tłumienie opozycji politycznej (…) oraz utratę tożsamości narodowych”.

Przedstawiciele administracji Donalda Trumpa podkreślają, że polityka Stanów Zjednoczonych powinna obejmować „opór wobec obecnej trajektorii Europy”, umożliwienie jej „przejęcia głównej odpowiedzialności za własną obronę” oraz „otwarcie europejskich rynków na amerykańskie towary i usługi”. Analityk ds. strategii polityki zagranicznej i bezpieczeństwa oraz dyrektor Aspen Institute CE w Warszawie, Bartłomiej Kot, tłumaczył w niedawnej rozmowie z DGP, że działania USA wynikają z silnej ideologizacji obecnej administracji. 'Amerykanom chodzi nie tylko o budowanie relacji opartych na 'dealach'. Osoby pokroju Elbridge’a A. Colby’ego (jeden z kluczowych twórców strategii – red.), a także wiceprezydenta JD Vance’a, kierują się również względami ideologicznymi' – przekonywał.

Odważne Chiny

Donald Trump wypowiedział światu wojnę handlową już w trakcie kampanii wyborczej w 2024 r. Najbardziej miały na niej ucierpieć Chiny. Republikanin zapowiadał nasilenie kampanii nacisków na drugą co do wielkości gospodarkę świata, zapoczątkowanej jeszcze podczas jego pierwszej kadencji, wielokrotnie grożąc m.in. wprowadzeniem ceł sięgających 100 proc.

Celem Białego Domu było wymuszenie ustępstw handlowych oraz spowolnienie rozwoju technologicznego Państwa Środka. Tym razem jednak władze w Pekinie, wyciągnąwszy wnioski z błędów popełnionych podczas pierwszej kadencji Trumpa, gdy jego działania zaskoczyły Chiny, były znacznie lepiej przygotowane na kolejną konfrontację.

Okazały się zdolne do wytrzymania amerykańskiej presji i nauczyły się skutecznie odpowiadać na kolejne posunięcia Waszyngtonu. W październiku Chińczycy zdecydowali się na jak dotąd najbardziej radykalny krok, ogłaszając zaostrzenie kontroli eksportu metali ziem rzadkich wykorzystywanych w produkcji samochodów elektrycznych, elektroniki oraz uzbrojenia wojskowego. Wprowadzone ograniczenia mogły poważnie uderzyć w Stany Zjednoczone, których przemysł w dużym stopniu uzależniony jest od importu tych strategicznych surowców.

Tym samym Pekin zmusił Trumpa do powrotu do stołu negocjacyjnego, co doprowadziło do zawarcia porozumienia między obu państwami. Większość jego zapisów sprowadza się do przywrócenia wcześniejszego stanu rzeczy. Obecna sytuacja bardziej przypomina rozejm niż trwały pokój. Pekin czuje się jednak gotowy na kolejne starcia i jest przekonany, że Chiny wyszły zwycięsko z dotychczasowych etapów wojny handlowej.

Imperialny Izrael

Znany politolog ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Abdulkhaleq Abdullah, uważa, że państwo żydowskie jest dziś gotowe eliminować wrogów w każdym rejonie świata: w Libanie, Syrii, Gazie, Iranie, a nawet w Katarze, któremu Amerykanie nadali kiedyś tytuł „najważniejszego sojusznika spoza NATO”. Abdullah nazywa postępowanie Izraela „imperialnym”. Wrześniowy atak, w którym Siły Obronne Izraela (IDF) naruszyły przestrzeń powietrzną Kataru, by uderzyć w kierownictwo Hamasu przebywające na spokojnym osiedlu w Ad-Dausze, to jeden z dowodów na rosnącą bezkompromisowość Tel Awiwu. Podobnie jak dwunastodniowa wojna, do której doszło w czerwcu i która była pierwszym bezpośrednim starciem izraelsko-irańskim. Tego typu operacje mają doprowadzić do ustanowienia „nowego, izraelskiego Bliskiego Wschodu”, w którym – jak tłumaczył sam Binjamin Netanjahu – „każda strona lub państwo stanowiące zagrożenie dla Izraela będą celem ataku bez względu na międzynarodowe potępienie”. Regionalny porządek pod dyktando Bibiego ma być oparty nie na konsensusie dyplomatycznym czy prawie międzynarodowym, lecz na przewadze militarnej. To dlatego Netanjahu dąży do wznowienia działań o zasięgu regionalnym i próbuje przekonać prezydenta USA do wyrażenia zgody na nowe operacje militarne przeciwko Teheranowi.

Europejski damage control

Przywódcy państw europejskich spędzili cały rok w stanie niepewności, śledząc kolejne działania Trumpa – zarówno w kontekście wojny w Ukrainie, zaangażowania USA w NATO, jak i wojny handlowej.

Po burzliwym początku roku, gdy Vance wygłosił na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa płomienną przemowę krytyczną wobec Europy, a w Gabinecie Owalnym doszło do ostrej wymiany zdań z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim, Europejczycy zaczęli dostosowywać się do wizji świata Trumpa, dzięki czemu udało im się zapobiec konfliktowi na pełną skalę z Waszyngtonem.

Podjęli skoordynowane działania, by poprawić relacje z prezydentem, schlebiając mu i dostosowując się do jego oczekiwań. Doskonale ilustruje to wiadomość, jaką przed szczytem NATO w Hadze wysłał Trumpowi szef holenderskiego rządu Mark Rutte: „Panie prezydencie, drogi Donaldzie, gratulacje i podziękowania za zdecydowane działania w Iranie, które były naprawdę niezwykłe i na które nikt inny się nie odważył. To czyni nas wszystkich bezpieczniejszymi”. Pisząc w stylu przypominającym wpisy Trumpa w mediach społecznościowych, dodał, że podczas szczytu amerykański przywódca „odniesie kolejny wielki sukces”, nawiązując do zobowiązania państw europejskich do zwiększenia wydatków na obronność do 5 proc. PKB. Takie podejście pozwoliło uniknąć sytuacji, w której niezadowolony Trump opuściłby szczyt przed jego zakończeniem.

Europejczykom udało się także zapobiec całkowitemu porzuceniu Ukrainy przez USA. W lipcu Trump zgodził się dostarczyć dodatkową pomoc wojskową, pod warunkiem, że Europa pokryje jej koszty. Zdołali również przetrwać spotkanie Trumpa z Putinem w sierpniu na Alasce oraz ogłoszenie przez administrację 28-punktowego planu pokojowego opracowanego w tajemnicy z Kremlinem, który po współpracy z USA i Ukrainą udało się zmodyfikować i poprawić. ©℗