Miało być dziś o bieżącej polityce Berlina. A dokładnie o lekcjach, z których możemy skorzystać, obserwując cywilny wymiar Operationsplan Deutschland (OPLAN DEU). To ten nowy plan Bundeswehry, w dużej części tajny, który ma przygotować wojskową obronę Niemiec we współpracy z administracją cywilną i biznesem. Gdy podzieliłam się moim pomysłem – nota bene – w gronie ekspertów od polityki międzynarodowej, reakcją był nerwowy śmiech. Na moment zrobiło się nieswojo. Wygląda na to, że hasło „niemiecki plan operacyjny”, wyartykułowane w dodatku w języku Goethego, wciąż uruchamia w Polsce więcej skojarzeń historycznych niż administracyjnych.

Do OPLAN DEU trzeba będzie jeszcze wrócić, ale na razie nie można, bo prześladują nas inne „operacje”. Znowu rozpleniają się różne fałszywe alternatywy, które imputują dyskutującym o niemieckiej polityce czepialstwo, brak konstruktywnego podejścia lub wręcz złą wolę. Te fałszywki nie mają tylko niemieckiego rodowodu, chętnie używane są także w polskiej debacie. W efekcie, często zamiast sporu o strategię lub choćby taktykę we wzajemnych relacjach, dostajemy zwulgaryzowane „czego wy chcecie, no zdecydujcie się wreszcie”.

Obawy nie dotyczą tego, że Niemcy się zbroją. A więc czego?

Ostatnio znajomy niemcoznawca, skądinąd świetnie zorientowany, kilkakrotnie powtórzył w debacie publicznej ten sam chwyt: „zdecydujcie się; macie pretensje, jak Niemcy otwierają granice i jak je zamykają. Nie podoba się, że się rozbrajają, i źle też, jak się zbroją”. Trafne, prawda? Ale tylko na pierwszy rzut oka. W rzeczywistości to klasyczna fałszywa alternatywa złożona z dwóch skrajności i połączona z deformacją zarzutów.

Zacznijmy od wojska. Przez lata Berlin prowadził politykę prowokowania autokratów słabością armii; chroniczne niedofinansowanie, brak modernizacji, rozmywanie etosu służby, przekonywanie, że wojsko jest raczej kłopotliwym reliktem niż filarem bezpieczeństwa. Taką wykładnię miała niemiecka kultura strategiczna po zjednoczeniu. Państwo kupieckie konsumowało bezpieczeństwo dostarczane przez innych, zamiast współtworzyć je własnymi zdolnościami. Czy mamy pretensje, bo Niemcy się rozbroili, a teraz boimy się, że chcą mieć „największą konwencjonalną armię Europy”, jak zapowiada kanclerz Merz? Nie! Między zagłodzeniem własnych sił zbrojnych a ambicją bycia militarnym liderem istnieje całe pole rozsądnych opcji, w tym przede wszystkim rozmowa z partnerami w NATO i sąsiadami na wschodniej flance o tym, jak ta nowa niemiecka siła ma być wkomponowana w regionalne bezpieczeństwo. Obawy nie dotyczą tego, że Niemcy się zbroją, tylko tego, czy dostaniemy przekonującą odpowiedź, jak to wzmocni Sojusz i jak się ma do interesów regionu.

Strzeżcie się Niemców, nawet gdy naprawiają własne błędy!

Podobnie z granicami. To nie jest tak, że sąsiedzi – wszyscy sąsiedzi, żeby była jasność – dąsają się, bo Niemcy granice raz otwierają, raz zamykają. Nawet jeśli za każdym razem kierują się doraźną percepcją własnych interesów i zagrożeń. Pretensje dotyczą sposobu podejmowania decyzji i ich skutków dla innych, czyli braku polityki przewidywalnej i negocjowanej z partnerami. Pozostawienie otwartych granic w 2015 roku bez realnego przygotowania sąsiadów, a później jednostronne zaostrzanie kontroli, bo zmieniła się logika polityki wewnętrznej w RFN i trzeba reagować na presję AfD – nic z tego nie wskazuje na gotowość do wcześniejszych uzgodnień z tymi, którzy ponoszą konsekwencje na własnym terytorium. Parafrazując Wergiliusza, można by rzec: strzeżcie się Niemców, nawet gdy naprawiają własne błędy! Warto przypomnieć, że także tu można było uniknąć skrajnych ruchów wahadła. Europa Środkowa od lat proponowała rozwiązania dla wszystkich: wzmocnienie ochrony granic zewnętrznych UE i realne wykorzystanie Frontexu zamiast przerzucania odpowiedzialności w ramach kolejnych schematów relokacji.

Te manipulacje skrajnościami znamy świetnie skądinąd. Szczytem obłudy była niemiecka polityka wobec Rosji po 2014 roku. Fałszywa alternatywa brzmiała wtedy mniej więcej tak: nie możemy udawać, że Rosji nie ma albo że zniknie z mapy (jak chcą niektórzy), więc… zaraz po aneksji Krymu zbudujemy kolejne dwie nitki Nord Streamu i sprzedamy Rosjanom kluczowe udziały w magazynach gazu. Jakby między dwoma skrajnościami nie istniało żadne sensowne „pomiędzy”. Podobnych chwytów będzie jeszcze wiele.

Ostatnio w sporze o zadośćuczynienie znowu próbuje się nas w Polsce postawić przed fałszywym wyborem: „albo rozmawiamy o przyszłości, albo otwieramy stare rany. A ci, co chcą rozmawiać o przeszłości, szkodzą naszym relacjom”. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie.

To właśnie dlatego, że chcemy dobrych, stabilnych stosunków polsko-niemieckich, trzeba rozmawiać i o przeszłości, i o przyszłości. Szanowni sąsiedzi, zobaczcie ostatnie wyniki badań CBOS; najlepsze od lat opinie o naszych relacjach i wzrost liczby osób popierających roszczenia reparacyjne – obecnie to 63 proc. badanych. Nie da się tych wszystkich ludzi „przeczekać”.