Rozważmy kilka scenariuszy. Nie zdziwiłbym przesadnie, się, gdyby Donald Trump dokonał wolty i stał się bardzo antysowieckim, o przepraszam, antyrosyjskim prezydentem Stanów Zjednoczonych - niczym Ronald Reagan. To możliwe, zwłaszcza jeśli snute dotąd przez Trumpa plany zawiodą i będzie musiał głęboko je zweryfikować. Możliwe też jednak, że niezależnie od podejścia do Rosji będzie mało się interesował Europą, skupiając uwagę na Pacyfiku i Chinach. Tak – w tym właśnie problem: wszystko jest możliwe i mniej lub bardziej prawdopodobne. Jednocześnie musimy być przygotowani na najczarniejsze scenariusze. O ile więc rozpad NATO nie jest, bynajmniej, przesądzony, to nie jest też jednak niemożliwy. Intencje Stanów Zjednoczonych i ich zamiary nie są jasne i stabilne. Instynkt samozachowawczy nakazuje być gotowym nawet na najgorszy rozwój wydarzeń.
NATO bis
Można wyobrazić sobie sytuację, w której USA Donalda Trumpa wycofują się z Paktu Północnoatlantyckiego i wynikających z niego zobowiązań. Czy NATO bez USA ma sens? Z punktu widzenia odstraszania Rosji - dlaczego nie? Czy połączone siły europejskie, w tym tak znaczące jak brytyjskie, francuskie i tureckie (zaliczmy je do europejskich) oraz pozostałych krajów (Kanada), nie są wystarczające? Jeśli zostaną odpowiednio wzmocnione, jeśli będą miały „na zapleczu” rozwinięty przemysł zbrojeniowy, są nie tylko w stanie oprzeć się Rosji - są także w stanie przyćmić ją. Problem leży gdzie indziej.
W zdolności „zubożonego NATO”, czyli bez USA, do scentralizowania i skoordynowania działań. Do zbudowania klarownych, sprawnych procedur, silniejszych niż egoizm poszczególnych państw i rozmaite animozje i potencjalne napięcia z niego wynikające. A także – a może przede wszystkim – w zdolności do zbudowania zjednoczonego, efektywnego, działającego niezawodnie dowództwa na wypadek wojny. Ponadto - i to są również sprawy kluczowe - w umiejętności i możliwości zastąpienia największych atutów USA: odpowiednich zdolności wywiadowczych, niezawodnej łączności i bardzo sprawnej, wydajnej logistyki. To ogromne wyzwanie.
Rosnąca przepasać technologiczna między USA a Europą nie ułatwia zadania. Rosja i Chiny są jednak w stanie utrzymywać mocarstwową pozycję bez wsparcia Amerykanów. NATO bis jest zdolne zbudować własne rozwiązania, może nie tak dobre, jak amerykańskie, ale funkcjonujące na nie gorszym poziomie niż rosyjskie. To nie jest więc kwestia możliwości, lecz woli. I kosztów.
O przemyśle już była mowa. Musimy pamiętać, że kraje NATO dotychczas ogromną część uzbrojenia kupowały w Stanach Zjednoczonych. Jest to sprzęt często lepszy, nowocześniejszy i szybciej dostępny niż inny. Oczywiście rozpad NATO nie musiałby oznaczać zerwania współpracy z amerykańskimi firmami zbrojeniowymi, ale nawet takiego scenariusza nie da się wykluczyć. Szybko należałoby budować alternatywę. Nie konkurencję, bo trudno w jakości uzbrojenia wygrywać wyścig z Amerykanami, ale dobrą alternatywę. Jednak nie jest tak, że jesteśmy albo bezpieczni w NATO z USA, albo - bezradni i zdani na łaskę naszych wrogów.
Korpus europejski, korpus NATO bis
Siła Paktu Północnoamerykańskiego jest sumą siły poszczególnych państw członkowskich z fundamentalną rolą USA jako lidera. Do tego dochodzi wspólna infrastruktura, wspomniane już zdolności dotyczące wywiadu, łączności i logistyki, które aktualnie bazują na potencjale amerykańskim, oraz rzecz bardzo namacalna: bazy amerykańskie z żołnierzami i sprzętem.
W koncepcji „okrojonego sojuszu” (bez USA) jego siła wciąż jest sumą sił państw członkowskich. Dlatego logiczne i konieczne jest wzmacnianie potencjału obronnego każdego z państw europejskich, czy też szerzej każdego z państw wspólnoty obronnej, gdyby obejmowała ona również kraje spoza Europy lub leżące jak Turcja na styku różnych kontynentów.
O dodatkowych kluczowych elementach takich, jak wspólne dowództwo, łączność i logistyka, była już mowa. Pozostaje kwestia baz amerykańskich. Nie oczekujmy, że NATO bis będzie dysponować flotą lotniskowców zdolnych dotrzeć do prawie każdego interesującego nas zakątka mórz lub oceanów. Nie jest to jednak z punktu widzenia odstraszania Rosji konieczne. Wystarczyłyby silne bazy wojskowe w newralgicznych punktach Europy (lub obszaru wspólnoty obronnej) z magazynami broni i wojskiem zdolnym do natychmiastowego działania, stanowiącym odpowiednią siłę.
W takie rozwiązanie wpisywałaby się idea powołania korpusu europejskiego (lub szerzej korpusu wspólnotowego) objętego jednym dowództwem, korpusu, który państwa NATO bis mogłyby stworzyć bez trudu, delegując do niego np. – w zależności od swoich możliwości i wielkości populacji oraz gospodarki - 5, 10, 20 czy 30 tys. żołnierzy, co dawałoby w sumie co najmniej 200- 300 tys. żołnierzy. W połączeniu ze wzmocnionymi armiami narodowymi stanowiłoby to ogromną siłę. Oczywiście utrzymanie korpusu i baz, w których by stacjonował, byłoby bardzo kosztowne. Odpowiedni fundusz wspólnotowy jest jednak realny zarówno w wymiarze politycznym, jak i ekonomicznym. Państwa NATO bis po prostu musiałyby się zrzucić na niego w najlepiej pojętym własnym i wspólnym interesie.
Scenariusz, w którym każde państwo zbroi się wyłącznie samo i może polegać wyłącznie na sobie lub ewentualnych pojedynczych sojusznikach, jest zapewne dużo droższy i znacznie mniej efektywny.
Atomowy parasol
Tak skonstruowana wspólnota obronna ustępowałaby tylko pod jednym względem największym mocarstwom. Chodzi o broń atomową. Jednakże zarówno Francja, jak i Wielka Brytania dysponują arsenałem jądrowym, a Francja już mówi o użyczeniu parasola atomowego sojusznikom. Jakkolwiek ilość ma znaczenie, arsenał ten wydaje się wystarczający, by pełnić rolę odstraszającą i gwarantującą poczucie bezpieczeństwa także w tym zakresie. Oczywiście pozostaje kwestia politycznych i praktycznych ustaleń, jak ten parasol ochronny miałby być skonstruowany i w jakim zakresie mógłby stanowić część potencjału NATO bis.
Niemcy i kontrowersyjne zbrojenia
Zwróćmy uwagę, że taka koncepcja, zakładająca bardzo ścisłą współpracę i sojusz scementowany własnym „artykułem 5”, gotowy funkcjonować niezależnie od kaprysów Stanów Zjednoczonych, pozwalałby uniknąć wielu raf przy budowie nowej architektury bezpieczeństwa w naszej części świata. Jedną z takich raf są ogromne zbrojenia przewidziane przez rząd niemiecki. To jest jasne, że armia niemiecka powinna być silna i nowoczesna, a przemysł niemiecki, choć i tak w sektorze zbrojeniowym wyjątkowo mocny na tle wielu innych krajów europejskich, musi być dodatkowo wzmocniony. Nie jestem jednak przekonany, że to, czego Europa najbardziej potrzebuje i czego najbardziej oczekuje od Niemiec, to zbudowanie potężnej Bundeswehry i potężnego przemysłu zbrojeniowego, za którymi mógłby się schować cały kontynent lub jego (zapewne wschodnia) połowa. Pamięć o tym, z czym może się to wiązać, jest wciąż zbyt świeża, a przyszłość polityczna każdego kraju, także tego nad Renem, jest oczywiście zagadką. Nie możemy być pewni, że władza w Niemczech nie znajdzie się kiedyś w rękach skrajnych sił, które będą się zastanawiać nad tym, jak ogromnego potencjału militarnego użyć dla zbudowania większych wpływów politycznych lub nie tylko politycznych.
Z tego względu wydaje się lepszym rozwiązaniem (choć na pozór naiwnym i mało realistycznym, delikatnie mówiąc – ale czyż cały projekt UE nie był taki u swego zarania?) scenariusz, w którym Niemcy, mające przecież ogromny „dług bezpieczeństwa” wobec Europy i świata, przewidziane na zbrojenia kwoty, już teraz, na początku, sięgające setek miliardów euro, w dużej mierze angażują w budowę wspólnej architektury bezpieczeństwa. Np. w finansowanie unijnych funduszy przeznaczonych na obronność, a kierowanych do wielu krajów, czy też finansowanie możliwości obronnych NATO bis czy czegoś w tym rodzaju, co stanowiłoby właśnie tę nową architekturę bezpieczeństwa.
Czy niemieckiego podatnika można przekonać do tego, by finansował obronność europejską albo szerzej obronność naszej części świata (umownego NATO bis)? Zapewne tak, jeśli podatnik niemiecki zrozumie, że kupi sobie w ten sposób prawdziwe poczucie bezpieczeństwa dotychczas gwarantowane przez amerykańskich żołnierzy stacjonujących w bazach, znajdujących się na terytorium Niemiec. W przeciwnym razie nawet bardzo wzmocniona i rozbudowana Bundeswehra w pojedynkę nie będzie wystarczającym gwarantem, że Niemcy są bezpieczne.