Po maju wartość polskiego eksportu sięgnęła 160 mld dol., co oznacza, że była o 0,7 proc. wyższa niż przed rokiem – podał wczoraj Główny Urząd Statystyczny. To drugi najlepszy wynik w historii pierwszych pięciu miesięcy roku, ale zdaniem ekonomistów świadczy raczej o stagnacji w polskim handlu.

– W wartościach nominalnych jest lepiej niż przed rokiem, ale handel rośnie nam wyraźnie wolniej niż cała gospodarka. W I kw. PKB realnie wzrósł przecież o 3,2 proc. Widzimy więc, że od kilku miesięcy nasz eksport jest w stagnacji. Szału nie ma – komentuje Marcin Luziński, analityk Santander Bank Polska.

W ocenie ekonomistów zmniejszenie zapotrzebowania na towary z Polski to efekt dwóch nakładających się na siebie zjawisk: gry cłami będącej udziałem największych gospodarek świata oraz – w znacznie większym stopniu – spowolnienia koniunktury w Niemczech. Zachodni sąsiedzi wciąż są oczywiście największym odbiorcą naszego eksportu, ale tąpnięcie w tamtejszej gospodarce jest w polskich zakładach produkcyjnych odczuwalne. W tym roku eksport do Niemiec jest jedynie o 0,3 proc. wyższy niż przed rokiem, co – przy wzroście sprzedaży np. do USA o 4,8 proc. – sprawiło, że udział tego kraju w naszym eksporcie zmniejszył się o 0,1 pkt proc. (do 27 proc.).

To, co się będzie działo za Odrą, będzie w głównej mierze determinować dalsze wyniki polskiego eksportu. Ekonomiści Santander Bank Polska spodziewają się, że w całym 2025 r. sprzedamy za granicę towary za 385 mld dol. Do tej pory rekordowy był rok 2023 z wynikiem 382 mld dol.

– Pojawiają się już pierwsze sygnały o poprawie koniunktury w Niemczech i liczymy, że ta poprawa utrzyma się na kolejne kwartały. Niemniej gwałtownego, mocno odczuwalnego przyspieszenia nie będzie, raczej powolny proces – przewiduje Luziński. – Niemcy wciąż walczą ze swoimi strukturalnymi problemami: wysokimi cenami energii, powolną cyfryzacją gospodarki czy dalszym oddawaniem rynku motoryzacyjnego na rzecz produkcji chińskiej – dodaje.

Mniejsze znaczenie dla polskich eksporterów będzie miał kierunek rozwoju amerykańskiej polityki handlowej. Przywódca USA Donald Trump poinformował, że od 1 sierpnia towary importowane z UE będą obłożone cłem w wysokości 30 proc. Szefowa KE Ursula von der Leyen zapowiedziała wprawdzie kontynuację prac nad osiągnięciem porozumienia z USA, ale jednocześnie dała znać, że „w razie potrzeby UE podejmie proporcjonalne środki zaradcze”.

Zdaniem komentatorów, zapowiedzi Trumpa mogą być jedynie elementem negocjacji i ostatecznie sprzedaż towarów z Europy do USA nie będzie zakłócona barierami administracyjnymi. A nawet jeśli, jak wskazuje Luziński, to przełożenie tego czynnika na polski eksport będzie niewielkie. Stany Zjednoczone odpowiadają bowiem jedynie za 3,4 proc. polskiej sprzedaży zagranicznej.

– Bezpośrednio nie odczujemy reperkusji potencjalnych 30-proc. taryf celnych. Choć jesteśmy podłączeni do międzynarodowych łańcuchów tworzenia wartości dodanej, to szacuje się, że finalnie do USA trafia jedynie ok. 5 proc. polskich towarów wysyłanych za granicę – tłumaczy Luziński. – Niemniej niektóre branże mogą odczuć spadek zamówień na podzespoły czy części z Niemiec, w związku ze spadkiem handlu między Niemcami a USA – dodaje.

Wczorajsze dane GUS pokazują, że aż dwie trzecie polskiego eksportu trafia na rynki Unii Europejskiej – poza Niemcami, głównymi odbiorcami są Czechy, Francja, Holandia i Włochy. Wśród krajów spoza Wspólnoty największym zainteresowaniem polskie towary cieszą się w Wielkiej Brytanii, Ukrainie oraz w Stanach Zjednoczonych.

Znacznie szybciej niż eksport rośnie natomiast import – w pierwszych pięciu miesiącach roku kupiliśmy towary za 163,3 mld dol., czyli o 5,8 proc. więcej niż przed rokiem. W efekcie deficyt handlowy wzrósł do 3,3 mld dol. Najwięcej towarów sprowadzamy z Niemiec (31,5 mld dol. po maju) i Chin (24,2 mld dol.) – łącznie te dwa kraje odpowiadają za 34,1 proc. polskiego importu. ©℗

ikona lupy />
Polski bilans handlu towarami w okresie styczeń - maj 2025 r. (mld dol.) / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe