Choć od uroczystego ogłoszenia reaktywacji Wojskowej Akademii Medycznej (WAM) mija niemal rok, nie słychać o rekrutacji przyszłych mundurowych lekarzy, pielęgniarek czy ratowników medycznych. Sprawdziliśmy, jaki jest los WAM.
- Rok 2002 przeszedł do historii jako ten, w którym WAM została zlikwidowana, a rok 2024 to czas, kiedy znowu stanie na nogi – zapewniał pod koniec maja ubiegłego roku wiceminister obrony narodowej Cezary Tomczyk podczas spotkania z kadrą, żołnierzami i pracownikami Wojskowego Centrum Kształcenia Medycznego (WCKMed) w Łodzi. Jak mówił Władysław Kosiniak-Kamysz, szef resortu obrony, to ono miało stać się bazą dla reaktywacji WAM. Po likwidacji WAM przejęło szkolenie tych, którzy medycynę studiują na wydziale wojskowo-lekarskim Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Projekt ustawy o Wojskowej Akademii Medycznej nadal nie trafił do Sejmu
Ponad rok później projekt ustawy o utworzeniu WAM wyszedł wprawdzie z konsultacji międzyresortowych i trafił do wykazu prac legislacyjnych KPRM, ale na tym jego bieg się zatrzymał. Jak nieoficjalnie mówi nam polityk zbliżony do kierownictwa PSL, lada chwila ma on trafić do procedowania w Sejmie. Nie ujawnia jednak, kiedy by to miało nastąpić.
Z projektu ustawy dowiadujemy się, że akademia ma kształcić żołnierzy do wykonywania zawodów medycznych i będzie wyposażona w mienie Skarbu Państwa, które „aktualnie jest w posiadaniu jednostki wojskowej WCKMed w Łodzi”.
- Kłopot w tym, że w Łodzi nie ma ani jednego szpitala wojskowego. Najbliższy, w pełni wyposażony, będący na najwyższym poziomie referencyjnym i będący centrum urazowym, znajduje się w Warszawie. Z Łodzi studenci mieliby tam blisko dwie godziny drogi. W dodatku pierwsi medycy wojskowi wykształceni na WAM i ze specjalizacją potrzebną na polu walki byliby gotowi do pracy najwcześniej za 10 lat – zauważa Marcin Ociepa (PiS), przewodniczący sejmowej Komisji Obrony Narodowej i były wiceminister obrony narodowej w latach 2019-23.
W Łodzi brakuje wojskowego szpitala, który miałby się stać bazą szkoleniową Wojskowej Akademii Medycznej
Łódzki szpital im. Wojskowej Akademii Medycznej wspólną z wojskiem ma tylko nazwę i lekarzy po WAM, którzy po przejściu do cywila zatrudnili się na którymś z jego oddziałów. Wielu lekarzy po WAM zatrudnionych jest też w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi, m.in. ostatni rektor WAM prof. Krzysztof Zeman.
Dr Piotr Dąbrowiecki, płk rezerwy i absolwent WAM, wieloletni pracownik Wojskowego Instytutu Medycznego, potwierdza, że bez szpitala wojskowego nie da się kształcić. – Taki szpital to ostoja akademii. I nie chodzi o budynek, ale o ludzi, którzy w nim pracują i uczą przyszłe kadry. O ludzi mających czynny związek ze służbą wojskową. To nie tylko kwestia doświadczenia w pracy w jednostkach wojskowych czy wyjazdów na misje na terenie działań wojennych, ale funkcjonowanie w trybie wojskowo-lekarskim, czyli obecność na poligonie, gdzie ćwiczy się nie tylko udzielanie pomocy medycznej, ale także strzela, jeździ w czołgu, poznaje i powtarza całą logistykę medyczną związaną z uwarunkowaniami wojskowej służby zdrowia – tłumaczy nasz rozmówca.
Właśnie dlatego, zdaniem Marcina Ociepy, odtwarzanie WAM od początku nie ma sensu: - Jest wiele uczelni medycznych publicznych i prywatnych, które chętnie szkoliłyby z medycyny pola walki na potrzeby wojska. Nie ma sensu dublować infrastruktury, która jest już dostępna. A jest jeszcze kwestia nauczycieli. Specjalistów medycyny pola walki, szczególnie byłych wojskowych doświadczonych na froncie, nie ma tak wielu – zauważa.
Niespieszna reforma wojskowej służby zdrowia
Reaktywacja WAM to część zapowiadanej przez Władysława Kosiniaka-Kamysza reorganizacji wojskowej służby zdrowia. WAM miałaby zapewnić nie tylko lekarzy, pielęgniarki, farmaceutów, ratowników medycznych i fizjoterapeutów w mundurach na potrzeby wojska, ale także stać się bazą szkoleniową dla medyków wojskowych z całego kraju. Akademia miałaby szkolić specjalistów medycyny stanów nagłych, pola walki, katastrof, ratownictwa górskiego czy ratownictwa podziemnego.
Dziś moduły z medycyny pola walki czy medycyny katastrof funkcjonują na wydziałach lekarskich i pielęgniarskich cywilnych uczelni medycznych w formie fakultetów. W obowiązkowym programie kształcenia mają je jedynie ratownicy medyczni, ale też w okrojonym zakresie.
Jak wynika z informacji, którą przedstawił na lutowym posiedzeniu sejmowej podkomisji do spraw społecznych w wojsku płk Mariusz Świderski, zastępca dyrektora Departamentu Wojskowej Służby Zdrowia MON, siły zbrojne potrzebują wojskowych kadr medycznych. - Deficyt personelu, a zwłaszcza lekarzy, jest ogromny. W wojsku też nie jesteśmy wyjątkiem – przyznał. I wyliczył, że w tzw. grupie osobowej medycznej, do której zaliczają się lekarze, dentyści, weterynarze, farmaceuci, pielęgniarki i ratownicy medyczni, wojsko ma ponad 5100 etatów, z czego obsadzonych jest 60 proc. Na 1419 etatów lekarskich obsadzonych jest 829, czyli 58 proc. Na 60 etatów dentystycznych zajętych jest tylko 20, co stanowi 33 proc., a na 69 etatów farmaceutów – 36, czyli 52 proc. Z 300 etatów pielęgniarskich zajętych jest 127, czyli 42 proc. Etaty ratowników medycznych zajęte są, z kolei, w 57 proc. – na 1846 wszystkich obsadzonych jest 1056 obsadzonych. Z 59 etatów dla psychologów zajętych jest 38 (64 proc.). Ratownicy wojskowi (niebędący ratownikami medycznymi) zajmują 694 ze wszystkich 800 utworzonych dla nich stanowisk, co stanowi 86 proc. Dużo mniej etatów medycznych w wojsku przeznaczono dla pracowników organizacyjno-technicznych - fizyko-biochemików, pracowników zabezpieczenia farmaceutycznego, ale także przewodników psów służbowych i osób z zabezpieczenia weterynaryjnego. Tu też jednak nie wszystkie etaty są zajęte.
W szpitalach, instytutach i przychodniach lekarskich obsadzonych jest 22 100 stanowisk etatowych, licząc żołnierzy i personel cywilny. To mało, by w razie zagrożenia wojennego zapewnić obsadę szpitali wojskowych czy polowych.