Ujawniony wczoraj zasięg radykalnie prawicowych nastrojów protestu - albo wprost antyplatformerskich, albo w każdym razie niemal niemożliwych do przesterowania na poparcie dla Rafała Trzaskowskiego – oznacza, że przed Karolem Nawrockim staje realna możliwość prezydentury. Nawet, dodajmy, bez wezwania przez Sławomira Mentzena i Grzegorza Brauna do poparcia „kandydata obywatelskiego”. Oczywiście – jeśli rezultaty exit poll okażą się podobne do ostatecznych rezultatów. Ale wydaje się, że procenty poparcia Mentzena i Brauna, jeśli miałyby się zmienić, to tylko na plus – zwłaszcza jeśli chodzi o tego drugiego, ankietowani mogli mieć tendencję do ukrywania faktu oddania na niego głosu. To konstatacja pierwsza.
Druga – że wyjście Brauna na czwarte miejsce (niemal na podium) mówi nam wiele o skali nastrojów bez żadnego cudzysłowu nacjonalistycznych. A także generalnie coś niedobrego o naszym społeczeństwie.
I refleksja bardziej ogólna – obecna kampania wyborcza przybliżyła nas znacząco do momentu, w którym wojna polsko-polska, do tej pory zimna, może stać się gorącą. To znaczy, wyrażając się jasno – do możliwości erupcji politycznie motywowanej przemocy fizycznej.
Ta ostro brzmiąca teza wydaje się adekwatna do skali nienawiści, cechującej relacje między politycznymi obozami. I nie tylko do jej poziomu, ale przede wszystkim – do dynamiki rozwoju tych emocji.
Wybory 2023 r. nie stały się tu żadną pozytywną cezurą. Procesy rozpoczęte długo przedtem po utworzeniu obecnego rządu nie tylko trwały i trwają w najlepsze, ale wydają się wręcz przyspieszać.
Przed październikiem 2023 r. wielu i zwykłych Polaków, i obserwatorów sceny politycznej wyrażało wątpliwość, czy ówcześnie rządzący, w wypadku nieuzyskania wystarczającej do utworzenia rządu liczby mandatów, bezproblemowo oddadzą władzę. Te wątpliwości były w wypadku niektórych szczere, w wypadku innych można chyba sprowadzić je do perswazji w celu mobilizacji przeciwników PiS-u oraz wzmocnienia niechęci do tej partii. Niezależnie jednak od tego, jak rozkładały się motywacje, trzeba skonstatować, że ostrzeżenia te okazały się przedwczesne. Władzę oddano bez naruszeń konstytucyjnych procedur, polska demokracja wyszła z tamtego wirażu bez śmiertelnej katastrofy.
Ale niemal półtora roku, jakie minęło od utworzenia rządu Donalda Tuska, powoduje, iż coraz trudniej zakładać, że to się w przyszłości automatycznie powtórzy. Jest to założenie coraz trudniejsze również dla mnie, choć zawsze byłem jeśli chodzi o takie zagrożenia optymistą. Do takiego wniosku prowadzi przede wszystkim wzrost – po obu stronach barykady – nastrojów, które określiłbym mianem armagedonowych. Przekonania, że oto właśnie toczymy ostateczny bój z Ostatecznym Złem, z największym zagrożeniem dla Dobra - zagrożeniem rozumianym filozoficznie, ale też jako groźba jeśli nie fizycznego unicestwienia, to trwałego zepchnięcia dobrych ludzi na życiowy i materialny margines. Bój, w którym wszystkie chwyty - nawet takie, których normalnie nie akceptowalibyśmy - są usprawiedliwione najwyższą koniecznością.
Pojawiające się internetowe wezwania, by już w pierwszej turze głosować na Trzaskowskiego, bo inaczej Polaków czeka nazizm z krematoriami (dosłownie tak!), czy – z prawej strony – analogiczne pod względem dramatyzmu obawy, niezależnie od tego jak oceniamy ich realność są przejawem nastrojów zwierciadlanych. I mogą prowadzić politycznie do podobnego, destrukcyjnego efektu.
Nie wiemy dziś, jakie będą ostateczne rezultaty wyborów. Ale trzeba stwierdzić, że zarówno opisane wyżej nastroje, jak i to, co dzieje się w Europie (odsunięcie najpopularniejszych kandydatów od procesu wyborczego w Rumunii i Francji, wyraźne ruchy w stronę delegalizacji AfD w Niemczech, a w stronę ograniczenia swobody słowa w internecie - na całym kontynencie) uprawdopodobniają podobne posunięcia ze strony obozu rządzącego dziś w Polsce. Nie musi on bowiem w tej sytuacji obawiać się, iż jeśli w zwalczaniu prawicowej opozycji przekroczy (np. nie uznając hipotetycznego zwycięstwa Nawrockiego) kolejną granicę, spotka się ze zdecydowanym sprzeciwem swoich najważniejszych zachodnich partnerów. A obawa przed reakcją szeroko rozumianego Zachodu była przecież dotąd najważniejszym bezpiecznikiem, czyniącym nierealnym tego rodzaju działania.
Oczywiście, również nastroje, panujące dziś na prawicowej opozycji nie pozwalają na uznanie, że z tej strony w przyszłości demokracji nic nie zagrozi. Ale dziś realną szansę na zagranie niedemokratyczną kartą mają przede wszystkim rządzący. I jeśli zaczną przegrywać, odczują ogromną pokusę jej użycia.