Niezwykłe szczęście Rafała Trzaskowskiego w losowaniu kolejności wypowiedzi w debacie telewizyjnej jest równie imponujące jak przekonanie, że ta kolejność albo te wypowiedzi mają fundamentalne znaczenie. Abstrahuję tu od tego, że Rafał Trzaskowski w tej kampanii pokazał, że potrafi mieć każde zdanie na każdy temat. Im bardziej oderwane od tego, co reprezentował sobą politycznie w przeszłości, tym lepiej. Nie jest on przecież jedynym politykiem, który udaje kogoś innego niż był.

Rafał Trzaskowski proponujący w kampanii ograniczenie środków wypłacanych ukraińskim matkom jest bowiem kimś zupełnie innym niż Rafał Trzaskowski witający w Warszawie Joego Bidena i pokazujący mu, jak polska stolica pomaga ukraińskim uchodźcom.

Staranne chowanie poglądów i politycznej przeszłości swojej albo swoich ugrupowań jest oczywiście cechą w tej kampanii dość uniwersalną. Kandydat popierany przez PiS zdaje się wstydzić tego, jak sprawnie rządzona przez PiS Polska pomogła ukraińskim uchodźcom i rządowi w Kijowie.

Kampania wyborcza a staranne chowanie poglądów

To oczywiście smutne, że w imię kampanijnego blablania i w wierze w wyniki badań fokusowych politycy są gotowi schować to, z czego powinni być dumni. To, co realnie służyło sile i trwałości Rzeczypospolitej.

Jak słusznie zauważył wczoraj w swoim komentarzu Jan Wróbel – to jest kampania wtórnego reagowania na wydarzenia zewnętrzne i gdyby nagle podrożały truskawki – to mielibyśmy wysyp pomysłów na ich interwencyjny skup lub sprzedaż.

W te pomysły nie będą wierzyć zarówno ci, którzy je zgłaszają, jak i słuchający. W tym sensie to, co i kiedy poszczególny polityk mówi, przestaje mieć znaczenie. Nie chodzi przecież o przekonanie przeciwnika – przepływy między elektoratami są znikome. Chodzi o mobilizację i o to, kto lepiej wypadnie. Kto sprawnie zachowa się w sytuacji stresowej i rzuci lepszym bonmotem. Treść znaczenia specjalnego nie ma. Zdaje się, że liczy się tylko forma.

To sytuacja kampanijnie komfortowa. Można powiedzieć w sumie wszystko. Wyborcy nie wierzą bowiem politykom – również tym, na których głosują. To pozwala na stosowanie zasady wyrażonej kiedyś w rysunku Jana Kozy – można skopać swój najtwardszy elektorat. Gdy więc Rafał Trzaskowski będzie udawał narodowca, jego liberalny elektorat uzna, że tak można, bo musi walczyć o głosy.

Liczyć ma się bowiem podążanie za wynikami focusów i odpowiadanie na społeczne potrzeby – wyrażone sztampowym zwrotem o tym, że wybory wygrywa się w Końskich.

W tej kampanii to pewnie wystarczy. Tyle że prawda o wygrywaniu w Końskich nie opiera się na tym, kto lepiej wypadnie w debacie, ani kto lepiej oszuka własny elektorat, ale na rozwiązywaniu realnych problemów w wielu mniejszych i średnich polskich miastach.

Debaty przedwyborcze - rzeczywistość ma znaczenie

Wbrew bowiem przekonaniu części polityków – rzeczywistość ma znaczenie. I to wcale nie rzeczywistość mediów społecznościowych. Wielu przedstawicieli rządu i opozycji, z którymi mam okazję rozmawiać, zdaje się być zafascynowanych społecznościówkami. Siedzi na nich przez cały czas, dobiera melodyjki do nitek i wybiera najlepsze fotki. Wydaje się, że wierzą, iż to oni pociągają za sznurki manipulując odbiorcami.

Muszę powiedzieć, że jest to przerażający widok, kiedy osoby mające realne przełożenie na naszą rzeczywistość nie są w stanie oderwać wzroku od smartfona. Klikają, forwardują i robią polubienia. Przypominają animowane postacie z teledysku „Its Evolution Baby” zespołu Pearl Jam. Myślą, że pociągają sznurkami, a sami sprawiają wrażenie marionetek. Może to być dla wielu polityków zaskoczeniem, ale większość normalnych ludzi poza publicystyczną bańką nie siedzi na ich streamach i nitkach.

Rzeczywistość ma znaczenie. Można wygrać albo przegrać debatę w Końskich, ale w dłuższym terminie to nie ona rozstrzygnie o trwałej zmianie politycznej. Władze obecne elity utracą zarówno w Końskich, jak w innych mniejszych i średnich miastach, jeżeli nie zaczną zajmować się rzeczywistością, a nie debatami.

A ta rzeczywistość – to dramatycznie niedofinansowana służba zdrowia z niedostosowaną do starzejącego się społeczeństwa siecią szpitali i oddziałów. To szkoły publiczne bez młodych nauczycieli. To niedopłaceni urzędnicy. To bezpieczeństwo, w którym uciekamy od tematu poboru.

Wbrew najlepszym nawet spinom rzeczywistość w końcu dopadnie rządzących, którzy nie potrafią rozwiązywać realnych problemów. Niezależnie od tego, w jakiej kolejności ułożonych. ©℗