Nowy i, jak deklarują politycy, przełomowy w treści traktat polsko-francuski ma zastąpić dokument z 1991 r. Dokument skupi się na obronności i spróbuje odpowiedzieć na zagrożenia, jakie niesie za sobą coraz bardziej agresywna Rosja. Jego podpisanie do końca czerwca zapowiedział podczas wizyty w Paryżu 27 marca premier Donald Tusk. Jak informuje „Le Figaro”, do podpisania traktatu dojść może już pod koniec kwietnia w Nancy.

Jakie uzbrojenie od Francji może kupić Polska

Obydwie strony nie ukrywają, że jednym z jego głównych elementów będzie współpraca obronna. Polska wciąż szuka dostawcy trzech łodzi podwodnych (program Orka), śmigłowców transportowych czy samolotów do tankowania w powietrzu. Fakt, że Francuzi są w tej rozgrywce ważną figurą, potwierdził 9 kwietnia na antenie Polsat News wicepremier i minister obrony, Władysław Kosiniak-Kamysz. Obiecał, że jeszcze w tym roku Polska podpisze kontrakt na łodzie podwodne, lecz chciałby, aby nie była to zwykła umowa zakupu.

– Ja jestem zwolennikiem, żeby to była umowa między rządami, żeby ona nie tylko dotyczyła okrętów podwodnych, ale była szerzej związana wsparciem i gwarancjami – mówił wicepremier.

Do tego obrazka pasuje Francja. Jednak gdy zakup łodzi podwodnych, czy współpraca z Airbusem jest jeszcze możliwa, to w ocenie części wojskowych, dla francuskiej broni nie ma dziś w Polsce zbyt wiele miejsca. W ostatnich latach zajęli je Amerykanie.

– Biorąc pod uwagę stan zaawansowania polskiej modernizacji trudno wskazywać na kolejne zakupy, ponieważ liczba zakontraktowanego już uzbrojenia jest tak duża, zarówno pod względem asortymentu, jak i liczb, że nawet pobieżnie obliczając wydatki, trudno mówić o tym, że zamówimy cokolwiek w dużych ilościach – mówi DGP gen. Bogusław Pacek.

Wojskowy nie ma wątpliwości, że w kwestii bojowych wozów piechoty (Borsuk), czy sprzętu, który Polska może wyprodukować sama, nie musimy polegać na Francuzach. Mogą jednak nam pomóc w rozwinięciu zdolności produkcyjnych naszego przemysłu obronnego.

Nie ma zbyt wielu nisz dla francuskiego przemysłu, ale dobrze, że jest takie myślenie. Bo jeżeli mówimy o konsolidacji Europy, to ona musi się również opierać, ale bardziej strategicznie, na łączeniu zdolności europejskich, a nie bardzo odległych amerykańskich i koreańskich – ocenia generał.

Sprytny pomysł na omijanie Unii

Jednak już samo zawarcie traktatu o bliskiej przyjaźni, podobnego do tych, jakie Francja ma z bezpośrednimi sąsiadami, jest sygnałem, że w Europie coś się zmienia. Paryż, wyrastając na głównego europejskiego zwolennika wspólnej obrony, szuka poważnego sojusznika. W ocenie dyplomatów jest to dla Polski dobra informacja.

– W Europie musimy zacząć budować coś, co niekoniecznie całkowicie się skleja z Unią Europejską. Europejską koalicję chętnych, czyli koalicję krajów, które będą stanowiły trzon europejskiej tożsamości obronnej. I tutaj jesteśmy z Francuzami zgodni, że ten trzon musi być traktowany jako filar NATO, ale europejski, na wypadek ograniczania amerykańskiej obecności wojskowej – uważa Jerzy Marek Nowakowski, dyplomata i były ambasador Polski w Armenii oraz na Łotwie.

Szczególną uwagę zwraca na konieczność budowania pewnej obronnej alternatywy dla Unii Europejskiej, w której nie wszystkie dotyczące Rosji decyzje spotkają się z jednomyślnością państw członkowskich. Z zasady bowiem niekorzystne dla Moskwy decyzje za wetują chociażby Węgrzy.

– Wobec tego trzeba zbierać koalicję. I niewątpliwie Francuzi, Brytyjczycy, Polacy, również Turcy, to są te kraje, które w tej koalicji chętnych odgrywają dość kluczową rolę – twierdzi Nowakowski.

Rządzący z nadzieją patrzą na zbliżający się polsko-francuski traktat, a podoba się on też części opozycji. W ocenie europosła PiS, Arkadiusza Mularczyka, Polska i Francja mają bardzo wiele wspólnych interesów. Obydwa kraje są skonfliktowane z Rosją, z której najemnikami Francuzi ścierają się m.in. w Afryce. W działaniach rządu widzi jednak czysto polityczne zachowanie.

– Paradoksalnie, obecny rząd, który w dużej mierze korzystał ze wsparcia Berlina w objęciu władzy, teraz widzi, że Niemcy również nie traktują go jako partnera. Tusk to widzi i zakładam, że ten traktat jest takim elementem balansowania Polski, Francji i Niemiec, które są za mocne dla Francji i dla Polski, ale już w przypadku sojuszu polsko-francuskiego tworzy się pewien balans – ocenia Arkadiusz Mularczyk. ©℗