Polska, wraz z Litwą, Łotwą i Estonią, zapowiedziała wycofanie się z Traktatu Ottawskiego, który zakazuje wykorzystywania min przeciwpiechotnych. W obliczu agresji ze wschodu marcowa deklaracja premiera Donalda Tuska nie napotkała większego politycznego oporu. Taki krok postulowali już zresztą politycy dzisiejszej opozycji: przed rokiem projekty ustaw w tej sprawie składały PiS oraz Konfederacja. I choć procedura odcinania się od traktatu potrwa przynajmniej 6 miesięcy, gdyż taki termin zakłada art. 20 Traktatu, to już warto zastanawiać się, ile min nam potrzeba i przede wszystkim – skąd je zdobyć.
Ile min potrzeba na wschodzie
Na pierwsze pytanie starał się odpowiedzieć wiceminister obrony narodowej Paweł Bejda. W wypowiedzi dla RMF FM sugerował, że Polska powinna wyprodukować nawet 1 mln takich min. W ocenie generała Waldemara Skrzypczaka, byłego dowódcy Wojsk Lądowych, to może nie wystarczyć.
- Przyjmuje się, że ładunki wydłużone przeciwnika, służące do niszczenia pól minowych, po wystrzeleniu robią przejście w polu minowym o szerokości 6-8 m i na głębokości 100 m [głębokość w znaczeniu wejścia w głąb terytorium – red.]. Czyli pola minowe powinno się ustawiać co najmniej na głębokości 300 m – mówi generał Skrzypczak.
Zakładając, że sztuka wojskowa zna różną gęstość układania min i biorąc pod uwagę, iż ładunki przeciwpiechotne przeplatać trzeba z przeciwpancernymi, generał szacuje, że do skutecznego zaminowania 1 km granicy użyć trzeba nawet 10 tys. min. Z tego przynajmniej połowę stanowić powinny te przeciwpiechotne. Granica z Rosją i Białorusią to ponad 600 km. Odliczając bagna i rzeki, daje to do zaminowania około 400 km. A to oznacza konieczność użycia nawet 2 mln min przeciwpiechotnych.
Dla porównania: Stanom Zjednoczonym, które nigdy nie ratyfikowały Traktatu Ottawskiego, udało się zgromadzić zaledwie ok. 3 mln sztuk. Taką liczbę podawał w 2022 r. Stanley L. Brown, ówczesny asystent sekretarza stanu w Biurze ds. Spraw politycznych i wojskowych. I wcale nie jest pewne, czy USA chętnie by się swymi zapasami podzieliły z Polską: już za czasów Joe Bidena w życie wszedł zakaz eksportu min, z którego wyłączono jedynie Koreę Płd.
Kto pomoże produkować miny
Jak zadeklarował jednak minister Bejda, Polska ma potencjał, aby zacząć własną produkcję tego typu uzbrojenia. Wskazał, że ciężar ten na swe barki mogłaby wziąć Polska Grupa Zbrojeniowa. Diabeł jednak tkwi w szczegółach: nawet mając odpowiednią technologię, konieczne może okazać się sprowadzenie z zagranicy komponentów. A tych państwa będące sygnatariuszami Traktatu Ottawskiego mogą nam po prostu nie sprzedać.
- Nawet jeśli my nie jesteśmy aktywni w jakiejś konwencji, jak choćby tej dotyczącej zakazu broni kasetowej, to na przykład Francuzi, którzy w niej są, odmówili nam sprzedaży silników rakietowych do pocisków z amunicją kasetową 122 mm. I to jest normalna praktyka, że państwa będące członkami danej konwencji, mówią „stop” takiej współpracy – ostrzega Mariusz Cielma, redaktor naczelny Nowej Techniki Wojskowej.
I chociaż dla znawców tematu jasne jest, iż sama produkcja min nie jest procesem zbyt skomplikowanym, to pojawia się jeszcze jeden problem. Zgodnie z zapowiedziami polityków, nawet 26 mld zł z Krajowego Planu Odbudowy ma trafić na produkcję zbrojeniową. Tylko że polskie firmy zasypane tak wielką liczbą zamówień z produkcją min mogą sobie po prostu nie poradzić.
- To są trochę takie polityczne zaklęcia, że coś szybko zrobimy, wyprodukujemy. Ale ja się obawiam, że to pójdzie w drugą stronę. Jesteśmy z wieloma rzeczami spóźnieni, a tych pieniędzy wcale nie ma tak dużo – uważa Mariusz Cielma.
Traktat Ottawski, z którym Polska zamierza się pożegnać, podpisało łącznie 161 państw, a nasz kraj przystąpił do niego w 2012 r. Sygnatariuszami są wszystkie państwa Unii Europejskiej, Skandynawia, a także Wielka Brytania, co rodzi pewność, że państwa te nie będą chętne, by wspomóc nas w produkowaniu czegoś, co same zwalczają. Protest może pojawić się już nawet w chwili, gdyby Polska chciała na ten cel przeznaczyć część unijnych pieniędzy w ramach KPO.
Miny z Pekinu czy z Bydgoszczy
Dlatego też politycy nie ukrywają, że zaminowanie granicy nie będzie proste. Choć na razie tematem wciąż nie zajęła się sejmowa komisja obrony, to jednak jej członkowie mają własne wizje, w jaki sposób załatwić Polsce jak najwięcej min przeciwpiechotnych. W ocenie Marcina Bosackiego (KO) rozruszanie własnej produkcji z pewnością potrwa, dlatego trzeba rozejrzeć się po świecie i poszukać kogoś, kto chciałby taki sprzęt nam sprzedać. A jeśli ze strony sojuszników spotkalibyśmy się z odmową, dostawców można szukać choćby… w Chinach.
- Wiadomo, że w Azji jest tego sporo, tylko pytanie, czy nam ktoś sprzeda. Sytuacja jest na tyle dynamiczna, że nikogo nie powinno dziwić, że jak coś jest do zdobycia tylko u Chińczyków, to trzeba brać od Chińczyków – deklaruje Marcin Bosacki.
W możliwości produkcyjne polskiego przemysłu wierzą natomiast posłowie opozycji. Jak przyznaje były wiceminister obrony narodowej, a obecnie członek komisji Bartosz Kownacki (PiS), Polska powinna dysponować odpowiednimi technologiami. I to z czasów, gdy z powodzeniem produkowała potężne ilości min przeciwpiechotnych.
- Belma (Bydgoskie Zakłady Elektromechaniczne, specjalizujące się w produkcji min przeciwpancernych, zapalników i wykrywaczy min – red.) miała technologię do produkcji min. I moim zdaniem tam jest potencjał, choć faktem jest, że ostatnio ta firma jest dość mocno obłożona. Nie ma powodu, żebyśmy najpierw kupowali. Lepiej mieć te zdolności u siebie – mówi Bartosz Kownacki.