Ile pieniędzy trafiło łącznie do mediów publicznych w 2024 r.?
ikona lupy />
Maciej Wróbel, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego, poseł Koalicji Obywatelskiej / Materiały prasowe / fot. Wojtek Górski

Łącznie spółki publicznej radiofonii i telewizji, w tym rozgłośnie regionalne, otrzymały z rezerwy ogólnej i celowej środki w wysokości 2,3 mld zł. Z tej kwoty pieniądze przekazane dla Telewizji Polskiej wyniosły łącznie 1,85 mld zł.

W tym roku będzie podobnie?

Zakładamy, że kwota może być nieco niższa, ale będziemy to wiedzieć pod koniec kwietnia. Zobaczymy wtedy, jak ostatecznie kształtowały się wydatki w 2024 r., ile udało się spółkom zarobić ze sprzedaży reklam.

W I kw. 2025 r. do mediów publicznych trafiło ok. 500 mln zł. W II kw. ze względu na zdecydowanie bardziej kosztochłonną działalność wynikającą z konieczności relacjonowania kampanii wyborczej będzie to większa suma. Przypomnę jednak, że sama TVP otrzymuje grubo ponad 1 mld zł mniej niż w ostatnim roku rządów Prawa i Sprawiedliwości.

To i tak sporo. Patrząc na to, jak wygląda dziś TVP, zadam jedno pytanie: warto było?

Jeśli pyta mnie pan jako wiceministra kultury, to odpowiem, że to nie w gestii polityków jest ocena relacji dziennikarskich. Interesuje mnie przede wszystkim, aby publiczne pieniądze były wydatkowane zgodnie z prawem. Żeby nie dochodziło do takich sytuacji jak ta, kiedy asystent prezesa Jacka Kurskiego zarobił 3 mln zł w ciągu 3 lat. Swoją drogą, to więcej niż w tym samym czasie zarobiliby dziś likwidator TVP z dyrektorem generalnym razem wzięci.

Jeśli jednak chce mnie pan zapytać o kondycję TVP jako byłego dziennikarza, to zdecydowanie podziwiam tytaniczną pracę, jaką wykonują wszyscy, którym na sercu leżą obiektywne media publiczne. To właśnie te media w dobie dezinformacji szerzonej w internecie mają obowiązek być ponad to, muszą więc czynić jeszcze większe wysiłki, by podawać informacje sprawdzone, nie budzące żadnych wątpliwości.

W poprzedniej kadencji jako politycy nie mieliście problemu z tym, aby oceniać kształt TVP. Nawet w 100 konkretach zapowiadaliście, że „natychmiast zatrzymacie finansowanie fabryki kłamstw i nienawiści, jaką stała się TVP i inne media publiczne”, a zgodnie z zobowiązaniem przeznaczycie „2 mld zł z TVP na leczenie raka”.

I dziś fabryki kłamstw już nie ma. Media publiczne są przede wszystkim źródłem obiektywnej i wyważonej informacji. Nawet wyniki oglądalności TVP krok po kroku rosną…

Ale najpierw musiały odbić się od dna.

Warto zdawać sobie sprawę, że oglądalność mediów tradycyjnych generalnie spada, bo odbiorcy częściej wybierają internet. Oczywiście zastrzegam, że nie mówię tutaj np. o widzach, którzy po zmianach w TVP zmienili kanał na Telewizję Republika. Ci byli po prostu głodni treści, które serwuje ta telewizja. Problem w tym, że na antenie mediów Tomasza Sakiewicza nie znajdziemy informacji obiektywnych, rzetelnych i sprawdzonych.

Telewizja Republika jest jednak telewizją prywatną. Wróćmy do rozmowy o mediach publicznych. Panu się ten model kwartalnego dotowania mediów publicznych podoba? Przyzna pan, że w tej chwili nie jest on zbyt przejrzysty.

To rozwiązanie tymczasowe, które będziemy stosować do czasu wejścia w życie nowej ustawy medialnej. Na mocy nowych przepisów zmieni się sposób finansowania. Zgodnie z założeniami zlikwidowany ma zostać abonament radiowo-telewizyjny, a media publiczne będą utrzymywane z budżetu państwa, czyli tak jak dzieje się to teraz.

Wiceminister Andrzej Wyrobiec przed odejściem z MKiDN mówił, że media publiczne będą nas kosztowały 3 mld zł rocznie. To aktualne?

W przygotowywanym projekcie ustawy mowa jest o stałym zapisie w wysokości 0,09 proc. PKB. W realiach dzisiejszej rozpędzonej gospodarki byłoby to nominalnie nawet więcej, ok. 3,6 mld zł. Telewizja będzie musiała dostosować się jednak do wymagań związanych z dzisiejszymi oczekiwaniami widza na mocy nowej Karty Powinności. Trzeba będzie zmienić liczbę kanałów, które są dzisiaj nieoglądane, zamiast tego zadbać o ciekawe programy czy rozbudowaną ofertę VOD.

Trudno zdefiniować „ciekawe programy” w ustawie.

Od tego są zarząd i sztab specjalistów w samej telewizji. Ja mam na myśli większą samodzielność telewizji w decydowaniu o liczbie kanałów. Jeśli zdejmie się z TVP obowiązek utrzymywania konkretnej liczby anten, a da się kompetencje zarządowi telewizji do pełnej swobody w tym zakresie, to będzie to z korzyścią i dla widza, i dla spółki.

Podam przykład ośrodków regionalnych TVP – dziś w ustawie zapisany jest obowiązek, że każdy z ośrodków musi wyprodukować trzy godziny programu dziennie. Małe ośrodki nie są w stanie wyprodukować aż trzech godzin premierowego materiału, więc posiłkują się programami wyprodukowanymi przez inne ośrodki regionalne. Wie pan, do czego to prowadzi? Że ktoś np. w Białymstoku ogląda program z Rzeszowa. Przecież to bez sensu. Lepiej dać możliwość zarządowi TVP, aby ten sam decydował, ile programu lokalnego w danym ośrodku powinno być produkowane. I do tego dopasować liczbę pracowników oraz koszty funkcjonowania takiego oddziału.

Nie kryje się za tym próba likwidacji ośrodków regionalnych TVP?

Chcemy, żeby zarówno liczba ośrodków terenowych TVP, jak i rozgłośni regionalnych Polskiego Radia pozostała na niezmienionym poziomie.

Wspominał pan o pewnej niezależności pomiędzy światem polityki a TVP. Jak wyglądają pana kontakty z władzami TVP? Istnieje „gorąca linia” z dyrektorem generalnym Tomaszem Sygutem albo likwidatorem Danielem Gorgoszem?

Absolutnie, nie ma żadnej „gorącej linii”. Mam do nich zaufanie pod względem wydatkowania publicznych pieniędzy, natomiast nigdy nie zdarzyło nam się rozmawiać na temat tego, co znalazło się na antenie. W tej sprawie mają pełną niezależność.

Kiedy ostatnio pan z nimi rozmawiał?

Z Tomaszem Sygutem rozmawiałem dwa tygodnie temu na temat koncertu, który pod koniec kwietnia MKiDN będzie współorganizować z TVP. Z Danielem Gorgoszem – mniej więcej miesiąc temu o sprawie aktu notarialnego w związku z wynajmem któregoś z budynków TVP. Takie sprawy muszą przechodzić przez resort.

Temat zakończenia procesu likwidacyjnego w rozmowach się przewijał?

Dziś nie ma takiego terminu, bo kwestia restrukturyzacji w spółkach jeszcze się nie zakończyła. Proces trwa. Zarządy przedstawiły swoje plany, które nie zostały jeszcze zrealizowane.

Można domniemywać, że wydarzy się to po wejściu w życie ustawy medialnej. Jak wygląda harmonogram jej przyjęcia? Na dziś nie ma jej jeszcze nawet w wykazie prac legislacyjnych rządu, choć wiceminister Wyrobiec w ubiegłorocznej rozmowie z DGP zapewniał, że w marcu będzie już na etapie Komitetu Stałego Rady Ministrów.

Jest opóźnienie, to prawda. Winę mogę wziąć na siebie. Jestem w MKiDN od 17 stycznia i temat ustawy medialnej była jedną z pierwszych rzeczy, która bardzo mnie pochłonęła. Wraz z wiceministrem Sławomirem Rogowskim, który nadzoruje Departament Mediów i Sektorów Kreatywnych, chcemy, żeby z resortu wyszedł projekt o wysokich standardach etycznych. I nie są to słowa, za którymi nic się nie kryje.

Planujemy np. zaostrzyć kryterium doboru osób, które mogą zasiadać w zarządach i radach nadzorczych mediów publicznych. W założeniach do ustawy była mowa, że we władzach spółek nie mogą zasiadać osoby, które w ciągu ostatnich trzech lat należały do partii politycznej. W nowej wersji dołożymy jeszcze dwa dodatkowe zastrzeżenia – we władzach nie będą mogły znaleźć się osoby, które w ciągu 10 lat kandydowały w jakichkolwiek wyborach powszechnych lub zasiadały we władzach partii politycznych. To dowód na to, że faktycznie chcemy odpolitycznienia mediów publicznych.

Wzmocnimy też rolę rad programowych, które będą składały się wyłącznie z ludzi mediów, a ich kluczowym zadaniem stanie się wpływ na powołanie redaktorów naczelnych. Wynika to z faktu, że jednym z założeń ustawy jest oddzielenie funkcji prezesa i redaktora naczelnego w spółkach mediów publicznych. Jeden będzie odpowiadać głównie za finanse, drugi jako dziennikarz za kwestie stricte antenowe.

Wrócę do swojego pytania – kiedy zobaczymy projekt ustawy i kiedy może zostać przyjęty przez rząd?

W kwietniu dojdzie do ostatnich szlifów nad zapisami ustawy. Pod koniec przyszłego miesiąca projekt najprawdopodobniej trafi do wykazu prac rządu i zaczną się jego konsultacje. Zakładamy, że w lipcu ustawa może trafić do Sejmu. Zobaczymy, jak będzie wyglądać proces jej uchwalania w parlamencie, ale chciałbym, żeby we wrześniu weszła w życie, aby od przyszłego roku można było kształtować budżet mediów na nowych zasadach.

Przejdźmy do kwestii Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Według założeń reformy planowano przywrócić 9-osobowy skład, w tym 4 członków powoływanych przez Sejm, 2 przez Senat i 3 przez prezydenta, z mechanizmem rotacyjności. Składy rad nadzorczych spółek mediów publicznych miałyby być powoływane przez KRRiT i MKiDN.

Kompetencje członków KRRiT zostaną ściśle określone, na pewno okażą się większe w związku z tym, iż przestanie istnieć Rada Mediów Narodowych. Do składu wybierane będą osoby spoza polityki, legitymujące się wiedzą i doświadczeniem z zakresu mediów. Przed dokonaniem wyboru członków Rady Sejm, Senat i Prezydent RP przeprowadzą publiczne wysłuchanie kandydatów z udziałem przedstawicieli organizacji pozarządowych, związków zawodowych i organizacji pracodawców. Sama KRRiT swoje decyzje będzie podejmować kolegialnie, a nie jednoosobowo, jak to często widzimy w wykonaniu przewodniczącego Świrskiego. Jeśli pyta pan o rady nadzorcze spółek, to model, w którym trzech członków powoła KRRiT, a dwóch MKiDN wydaje się najbardziej pewny.

Co z kadencją Macieja Świrskiego, która potrwa do jesieni 2028 r.? Pana zdaniem realny jest scenariusz, w którym przewodniczący i cała KRRiT po wyborach prezydenckich zostają odwołani wskutek odrzucenia sprawozdania rocznego?

Zobaczymy. Nie wykluczam takiego scenariusza.

Na koniec chciałbym zapytać o tzw. lokalne gazetki propagandowe, czyli „informatory” wydawane przez wójtów, burmistrzów i prezydentów w wielu polskich miastach. Często wykorzystywane są przez włodarzy do walki o lokalne wpływy. Wiceminister Wyrobiec był w tej kwestii konsekwentny, chcąc wprowadzić ustawowy zakaz prowadzenia działalności medialnej przez jednostki samorządu terytorialnego. Pan ma podobne zdanie w tej kwestii?

Uważam, że należy tę kwestię zróżnicować. W pierwotnej wersji zakaz miał być bezwzględny. Spowodowałoby to jednak, że działalność musiałoby zakończyć siedem lokalnych stacji radiowych, które są np. własnością domów kultury i utrzymywane są przez samorząd. Myślę tu chociażby o Radiu Piekary od wielu lat nadającym na Śląsku i prezentującym treści lokalne. Działalność rozgłośni jest ściśle kontrolowana przez KRRiT. Uznaliśmy więc, że te stacje radiowe będą mogły funkcjonować dalej, ale nie będzie wolno tworzyć nowych samorządowych rozgłośni.

W przypadku prasy chcemy pozwolić na wydawanie samorządowych biuletynów przez jednostki samorządu terytorialnego na ściśle określonych zasadach. Nie będą mogły sprzedawać reklam ani prezentować treści typowo prasowych i publicystycznych. Będą mogły być de facto odzwierciedleniem strony internetowej na zasadzie „gmina ogłasza przetarg”, „gmina zaprasza na koncert”, „rada gminy podjęła decyzję”. Wynika to z prośby samorządowców, aby nie pozbawiać osób starszych i wykluczonych cyfrowo dostępu do informacji, co dzieje się w ich najbliższej okolicy.

Nie obawia się pan, że to prawo może być nadużywane? Granica dzieląca informację pokroju „rada gminy podjęła decyzję” od komunikatu „opozycyjni radni kłamią, więc musimy wyjaśnić ich słowa” jest bardzo cienka.

Dlatego chcemy to usankcjonować i wprowadzić odpowiednie kary. Czarno na białym wskażemy, co wolno robić, a czego nie wolno, z jednej strony nie pozbawiając samorządów prawa do informacji o swoich działaniach, a z drugiej – dbając o silną, lokalną, niezależną prasę. ©℗

Rozmawiał Marek Mikołajczyk