- W tej chwili nie ma żadnych planów prywatyzacyjnych. Jest jednak dosyć zaskakujące, że słowo prywatyzacja wymawia się w Polsce z tak dużą obawą, a nawet odrazą - mówi Jakub Jaworowski, minister aktywów państwowych.
Jest pan ministrem od pół roku. W tym czasie pana resort przygotował jeden projekt ustawy – dotyczący zwiększenia naszych zdolności do produkcji amunicji. Mało.

Sukcesu nie mierzyłbym liczbą ustaw. Dotyczy to całego rządu, ale zwłaszcza naszego ministerstwa. My jesteśmy powołani do tego, żeby wykonywać prawa z akcji i udziałów w spółkach z udziałem Skarbu Państwa.

W nawiązaniu do wspomnianego projektu – jestem zadowolony, że udało się go doprowadzić na posiedzenie rządu, i nie mam wątpliwości, że uda się nam go przeprowadzić przez Radę Ministrów. Projekt dotyczy przekazania 2 mld zł z tegorocznego budżetu Ministerstwa Obrony Narodowej i 1 mld zł z Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych do Funduszu Inwestycji Kapitałowych. To będą środki na projekt budowy fabryki amunicji.

Jak to wsparcie ma działać?

Projekt jest pilny, bo dotyczy środków z tegorocznego budżetu MON. Jeśli ustawa nie zostanie uchwalona do końca roku, to te środki przepadną. Gdy trafią do FIK, firmy będą składać wnioski o uzyskanie wsparcia. Od razu wyjaśnię, że „fabryka amunicji” to pewien szyld. Za nim kryje się wiele zakładów. Pocisk artyleryjski składa się z kilku dużych komponentów. Niektóre z nich już produkujemy, część importujemy, a pociski tylko składamy w Polsce na niewielką skalę. Chodzi o to, żeby wielokrotnie zwiększyć wolumen tej produkcji, a jednocześnie polonizować cały łańcuch dostaw.

Jak rozumiemy, efektem będzie to, że pociski 155 mm będą w całości produkowane w Polsce.

Tak, w ciągu dwóch, trzech lat mają powstać wszystkie linie produkcyjne. I wtedy przytłaczająca większość, jeśli nie całość, będzie produkowana u nas.

Czy fabryka amunicji nie będzie w jakimś sensie skazana na trwałą nierentowność? Będziemy dysponować mocami, ale powinno być tak, że nie będziemy potrzebowali tyle amunicji, żeby te moce wykorzystywać w pełni.

Z naszych rozmów z MON, które będzie głównym klientem fabryki, wynika, że potrzeby obecnie są tak duże, że nie przewidujemy, aby te zakłady stały się nierentowne.

W tej chwili produkujemy kilkanaście tysięcy pocisków rocznie. Dzienne zużycie na froncie w Ukrainie często jest wyższe. Musimy budować duże zapasy takiej amunicji. Pojawi się też możliwość eksportu, bo dzisiaj zapotrzebowanie na tego typu pociski jest gigantyczne. Poza tym fabryka będzie miała zdolności do produkcji także amunicji innych kalibrów niż 155 mm, przykładowo amunicji czołgowej 120 mm.

Jakie inne sprawy udało się załatwić przez minione pół roku?

Jest kilka takich spraw: elektromobilność, restrukturyzacja Poczty Polskiej, pomagamy zarządowi Azotów, jesteśmy zaawansowani, jeśli chodzi o przygotowanie wytycznych dotyczących dobrych praktyk w spółkach Skarbu Państwa, wspieramy równouprawnienie płci w radach i zarządach, przyglądamy się też funkcjonowaniu samego resortu.

Co zrobiliście w zakresie elektromobilności?

Niedawno Rada Ministrów zajmowała się projektem ustawy, która umożliwi nam pozostanie w grze, jeśli chodzi o ElectroMobility Poland. Gdy przyszedłem do ministerstwa, kwestia przeniesienia finansowania tego projektu z części grantowej KPO na część pożyczkową została już przesądzona. To kompletnie wywracało dotychczasowe negocjacje z partnerem chińskim. Okazało się, że nie mamy stabilnego fundamentu finansowania naszej części inwestycji. Projekt, o którym mówię, to część większej ustawy prowadzonej przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Pozwoli na wykorzystanie środków z części grantowej.

Czyli Izera ciągle jest w grze.

Nastąpiła zmiana koncepcji całego projektu. Teraz mówimy już nie o Izerze, to była jakaś fantasmagoria, lecz o polskim klastrze elektromobilności.

Negocjacje z Chińczykami toczą się w tle sprawy ceł. Czy Polska może jednocześnie być za wprowadzeniem ceł na chińskie samochody i mieć chińskiego inwestora?

Uważam, że to możliwe. Rozmowy nadal się toczą. Z mojej perspektywy bardzo dobrze by było, gdyby doszło do współpracy między Polską a Chinami przy tym projekcie. Staram się być oszczędny w słowach, to jest biznes, to negocjacje i ostateczne decyzje będą zależały od tego, czy uda się znaleźć model korzystny dla obu stron.

A czy klaster elektromobilności jest możliwy bez chińskiego partnera?

Nie chciałbym teraz na ten temat spekulować.

Teraz porozmawiajmy o poczcie.

Jej obecna sytuacja, choć dalece niezadowalająca, jest o niebo lepsza od tej, w jakiej moglibyśmy być. W ubiegłym tygodniu Komisja Europejska zgodziła się na udzielenie Poczcie Polskiej pomocy publicznej, czyli na zwrot kosztu netto. To absolutnie kluczowy element dla transformacji poczty.

Czyli dla zwolnień.

Rozumiem, że skutki tej transformacji dla konkretnych osób są bolesne. Ale mam taką mikrosatysfakcję, że w całej trudnej sytuacji poczty udało się stworzyć taki program dobrowolnych odejść, w ramach którego spółka będzie płacić odchodzącym pracownikom 12 pensji. Program został ogłoszony w połowie sierpnia, ale spółka nie miała na niego pieniędzy. Decyzja Komisji to odblokowuje.

Czy dokonał pan zmian w funkcjonowaniu samego resortu?

Przeprowadziliśmy diagnozę tego, jak funkcjonuje ministerstwo, jak funkcjonuje nadzór właścicielski. Mamy w tej chwili w nadzorze 130 spółek. 45 z nich ma przychody nie większe niż 10 mln zł rocznie, a 25 spółek generuje 99 proc. przychodów. Te liczby uzmysławiają, że jest pewna przestrzeń do poprawy efektywności pracy ministerstwa.

Do tych małych pewnie jeździcie raz w roku na walne zgromadzenie.

Obowiązki formalne wynikające wprost z przepisów odnośnie do małych spółek są często większe niż wobec dużych, giełdowych spółek. To wyzwanie, z którym będziemy musieli sobie poradzić.

Będziecie się wycofywać z tych małych? Będziecie zmieniać procedury? Powstanie departament ds. drobnicy?

Na taki departament nie pozwalają nam przepisy. Bo dzisiaj ustawa dyktuje nam listę zadań, które musimy wykonać.

Mówił pan też o kwestii równouprawnienia płci.

Powołaliśmy w tej sprawie wspólnie z organizacjami równościowymi specjalną grupę roboczą, która tworzy dobre praktyki dla spółek z udziałem Skarbu Państwa. Na pierwszym spotkaniu dla organizacji równościowych priorytetem okazało się wdrożenie unijnej dyrektywy Women on Boards, którym zajmuje się Ministerstwo Sprawiedliwości. My dokładamy swoją cegiełkę: chcemy, żeby spółki z udziałem Skarbu Państwa stały się liderem, jeżeli chodzi o równouprawnienie płci. Dyrektywa obowiązuje tylko spółki notowane na giełdzie. Jeśli chodzi o spółki z udziałem Skarbu Państwa, my rozszerzamy te zasady o przedsiębiorstwa zdefiniowane w prawie jako duże, a nie tylko giełdowe. Będziemy też chcieli, żeby spółki z udziałem Skarbu Państwa pół roku wcześniej spełniły wymogi, które wprowadzi u nas ustawa implementującą dyrektywę Women on Boards.

Ustawa powinna zacząć obowiązywać z początkiem 2026 r. Pół roku wcześniej oznacza, że najbliższe zwyczajne walne zgromadzenia państwowych spółek będą już wyrównywać proporcje płci w radach nadzorczych.

Dyrektywa nie działa w ten sposób. Nie implikuje bezpośrednich zwolnień czy gwałtownych ruchów. Natomiast my będziemy się starać robić wszystko, żeby rzeczywiście udział niedoreprezentowanej płci, a w oczywisty sposób dotyczy to kobiet, zwiększać.

Dyrektywa przewiduje, że one powinny stanowić minimum jedną trzecią władz.

Daje taką alternatywę: jedna trzecia członków niedoreprezentowanej płci w radzie i zarządzie albo 40 proc. w radzie.

Ile jest kobiet wiceministrów aktywów?

Nie mamy żadnej. Ale musimy rozdzielić sferę polityczną od sfery administracji. Jeśli chodzi o administrację, to statystyki nie wyglądają źle. W ministerstwie na kierowniczych stanowiskach mamy wiele kobiet. A jeśli chodzi o poziom polityczny, to jest kwestia uzgodnień koalicjantów. Ale przyjmuję tę uwagę i uważam, że jest to wyzwanie, z którym świat polityki musi się mierzyć.

Skoro weszliśmy na teren rad, zarządów spółek, to mamy kwestię corporate governance w spółkach Skarbu Państwa.

Kończymy prace nad dokumentem „Dobre praktyki nadzoru nad spółkami z udziałem Skarbu Państwa”. Mam nadzieję, że przed końcem roku ten dokument zaprezentujemy.

Mowa o profesjonalizacji spółek, a bywa takie wrażenie, że ludzie się zmienili, ale np. styl powoływania jest podobny do tego, jaki był wcześniej.

Nie mylmy wyjątku z regułą. Nie mówię, że wszystko jest perfekcyjnie, pokazała to sprawa Totalizatora Sportowego. Podchodzimy do spraw analitycznie, na podstawie faktów i analiz. Nie działamy ad hoc na podstawie artykułów w gazetach, ale też nie ignorujemy informacji napływających do nas z mediów i z innych źródeł. Jeżeli dostajemy taką informację, analizujemy ją i dochodzimy do przekonania, że coś było nie tak, to działamy. Tak było właśnie w Totalizatorze.

Proszę, jednak nie stawiajmy sprawy na głowie. Przez osiem lat rządów naszych poprzedników regułą było to, że w radach nadzorczych i w zarządach byli ludzie polityczni. Przykładowo jak to jest, że były prezes największej spółki w Europie Środkowej przez cały czas funkcjonuje na publicznym garnuszku? Taki znakomity menedżer, a nie odnalazł się w Chevronie czy w Aramco?

Jak wyglądają rozliczenia zarządów państwowych spółek z czasów PiS? Czy resort dysponuje informacją, ile w sumie było zawiadomień do prokuratury? Na ile spółki oszacowały straty? Czy one są już dochodzone od menedżerów z poprzedniego rozdania?

Kończymy analizować informacje, które zostały opublikowane przez spółki publiczne, i te, które dostaliśmy od innych spółek. O wynikach naszych analiz poinformujemy opinię publiczną. To, co mogę już teraz powiedzieć, nie wchodząc w szczegóły, to że obraz z tych analiz wyłania się smutny. Nieprawidłowości nie były jednostkowymi błędami, były systemowe, doprowadziły od olbrzymich strat i wiele spółek, jak choćby Azoty, wpędziły w olbrzymie problemy. Cierpi na tym gospodarka, cierpią pracownicy. To nie jest tak, że przepisy zostały złamane, jakieś pieniądze wydane i nie ma to społecznych konsekwencji. Druga ważna sprawa to kompletne zniszczenie ładu korporacyjnego i zaufania do państwa jako do racjonalnego właściciela. To zaufanie będzie najtrudniej odbudować i zajmie to dużo czasu, ale wszystkie nasze działania do tego będą zmierzać.

Jeżeli chodzi o ład korporacyjny, to chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Przedstawiciele inwestorów mniejszościowych zgłaszają obecnie swoich kandydatów do rad nadzorczych. Profesjonalni kandydatki i kandydaci uzyskają nasze poparcie. Bardzo mnie cieszy to, że będzie można poszerzyć rady nadzorcze o ekspertów zaproponowanych przez fundusze, bo to jest jeden z elementów poprawy corporate governance.

Są też inne ważne tematy, jak sytuacja Azotów. Jaki jest sens posiadania przemysłu chemicznego, gdy mamy drogi gaz i konkurencję ze strony chińskich i białoruskich producentów nawozów rosyjskich? Jest jeszcze Turcja, do której niemieckie firmy przenoszą najbrudniejsze elementy produkcji przemysłu chemicznego.

W minionym tygodniu byłem z jednodniową wizytą w Brukseli. Rozmawiałem m.in. z polskimi europosłami o wzmocnieniu naszego przekazu: o konieczności zatrzymania napływu do Polski i – szerzej – do UE nawozów z Rosji, Białorusi, które podtapiają Azoty.

I pomagają polskiemu rolnictwu, obniżając koszty.

Nie wydaje mi się, żeby to był kluczowy czynnik. Ministerstwo Rolnictwa też widzi potrzebę działań, które zatrzymałyby ten import. W mojej opinii napływ nawozów z Rosji i Białorusi jest elementem wojny hybrydowej i może zagrażać bezpieczeństwu żywnościowemu UE. W sprawie nawozów współpracujemy też z resortem rozwoju, żeby rozpocząć procedurę celną.

Dlaczego cła, a nie np. sankcje?

Na sankcje muszą się zgodzić wszyscy członkowie Unii, a takiej zgody zapewne nie będzie. Cła wymagają większości 15 krajów mających 65 proc. ludności, więc mamy duże szanse. Import nawozów do Polski z kierunku wschodniego rośnie bardzo dynamicznie: z 1,1 mln t w 2023 r. do 1,6 mln t w tym roku. To bardzo szkodzi całemu przemysłowi chemicznemu, bo to nie tylko Azoty. Jest też Anwil Włocławek w Orlenie i kilka innych firm, niezwiązanych ze Skarbem Państwa.

Natomiast jeżeli chodzi o Azoty, to mają one do czynienia z tym, co po angielsku ładnie nazywa się perfect storm: z jednej strony niemal wszystkie czynniki niezależne od spółki układają się przeciwko niej, a z drugiej strony spółka walczy z dramatycznie niekompetentnymi, złymi decyzjami poprzedników. Mówię o tym, żebyśmy nie popadli w myślenie, że jeśli uda nam się przeprowadzić cła na poziomie Unii Europejskiej, to rozwiąże to problem Azotów. Tam jest mnóstwo problemów, ale można tę spółkę transformować i wyprowadzić na prostą. To będzie wymagało czasu i nie wykluczam, że też pewnych trudnych decyzji.

Przemysł chemiczny w całej Europie jest pod presją. Premier mówił niedawno o kwestiach związanych z regulacjami środowiskowymi. Europa zaczyna widzieć, że niektóre z tych regulacji ustawiają ją w bardzo trudnej sytuacji konkurencyjnej. Może się okazać, że Azoty i polski przemysł chemiczny będą niemal jedynymi w całej UE produkującymi nawozy. A to – jak już wspomniałem – jest kwestia bezpieczeństwa żywnościowego Europy.

Czy będzie konieczna pomoc publiczna dla Azotów? Dokapitalizowanie?

Dla mnie jest najważniejsze to, by spółki z udziałem Skarbu Państwa działały na zasadach ekonomicznie uzasadnionych. Czy będzie jakieś dokapitalizowanie? Każda taka operacja wymagałaby testu prywatnego inwestora, a przede wszystkim opracowywania i bardzo konsekwentnego wdrażania planu transformacji.

Co będzie z NABE?

NABE miała być tworzona na bazie pewnych założeń. Poprzednicy, delikatnie mówiąc, umiarkowanie angażowali się w prowadzenie niezbędnej transformacji sektora energetycznego. W pewnym momencie zrozumieli, że jeżeli transformacja ma przyspieszyć, to polskie spółki energetyczne muszą więcej inwestować w OZE. Uznali, że będzie problem ze sfinansowaniem na rynku tych inwestycji, jeśli wciąż będą właścicielami brudnych aktywów, czyli de facto elektrowni na węgiel kamienny i brunatny. Stąd koncepcja NABE, czyli wydzielenia tych aktywów do oddzielnej spółki. Do której państwo miało dopłacać, ale w jakiś cudowny sposób miałoby to nie być pomocą publiczną. Znowu: wielkie niezrealizowane plany. To jeden z tych przypadków, kiedy PiS pogania nas do realizacji projektów, których sam przez lata nie umiał zrealizować. Koncepcja NABE była już dyskutowana w 2021 r.

Mamy zespół, który analizuje przede wszystkim przesłanki powołania NABE oraz potencjalne tego następstwa. Jeśli chodzi o przesłanki, to są analizy sugerujące, że możliwości finansowania energetyki w takiej formule, w jakiej spółki są dzisiaj zorganizowane, nie są aż takie słabe.

Można finansować konkretne projekty, a nie same spółki.

Tak. To wymagałoby dobrze rozumianej kreatywności w konstruowaniu wehikułów finansowych. A jednocześnie, gdyby powołać NABE z aktywami węglowymi, które zaraz będą nierentowne, oznaczałoby to, że tworzymy firmę z definicji nierentowną.

Mamy już Spółkę Restrukturyzacji Kopalń.

To byłoby coś innego. To miało wciąż funkcjonować. Tu dochodzimy do drugiego tematu, z którym pojechałem do Brukseli. Ze względu na ETS i obciążenia dotyczące emisji CO2 wiele tych konwencjonalnych, a więc węglowych bloków energetycznych już jest nierentownych. Wiadomo: mamy stos energetyczny, energia przez nie produkowana rzadko wchodzi do systemu, a więc produkują prąd relatywnie drogo. Jednocześnie kluczowa wartość, o którą państwo musi dbać, to bezpieczeństwo, w tym bezpieczeństwo energetyczne. Musimy być w stanie dostarczać firmom, gospodarstwom domowym energię w sposób nieprzerwany, bezpieczny i przy społecznie akceptowanych cenach. Jeszcze przez co najmniej 10 lat wiele z tych bloków napędzanych węglem będzie musiało istnieć w systemie. Chcę powiedzieć, że państwo jest zdeterminowane, żeby bezpieczeństwo energetyczne, tak jak je skrótowo opisałem, było zapewnione.

W jaki sposób? Przy obecnych regulacjach?

Obecnie mamy rynek mocy, który będzie funkcjonował do 2028 r. Brak nam instrumentów wspierających po tym okresie. Regulacje energetyczne to kompetencja ministra klimatu i środowiska. Teraz jest kluczowy okres, żeby odpowiednie przepisy tworzyć. To drugi powód mojego spotkania z naszymi europosłami. Te regulacje wymagają notyfikacji, bo to jest par excellence pomoc publiczna.

Nie tylko firmy energetyczne narzekają. Banki mówią, że trudno jest im refinansować kredyty dla kogoś, kto ma aktywa węglowe. I to jest dla nich spory problem.

Nasze banki przez cały czas finansują energetykę. W niektórych przypadkach to zaangażowanie może być tak duże, że prędzej problemem byłby limit koncentracji.

Innymi słowy, banki są za małe. Rodzi się więc pytanie o udział państwa w sektorze finansowym. Czy on jest odpowiedni? Czy powinien być mniejszy?

Punkt pierwszy jest taki, że uważam, że państwo musi mieć udział w sektorze bankowym.

Ale 50 proc.?

Nie jest takie istotne to, czy to jest sensu stricto państwo, czy inny inwestor krajowy. Kluczowe jest to, żeby to był kapitał krajowy. Na przykład we Francji udział państwa nie jest taki duży, ale jest bardzo duży udział kapitału krajowego, co powoduje, że centra decyzyjne są w kraju.

We Francji jest wiele banków. Jest duży udział sektora spółdzielczego. My mamy jednego właściciela, siedzi tutaj w fotelu w gabinecie.

Przede wszystkim ja nie jestem właścicielem, ja reprezentuję właściciela, którym są obywatele, ale rozumiem figurę retoryczną. Właściwy poziom zaangażowania państwa potrafię określić tylko przez funkcję celu. A ona jest taka, żebyśmy nie mieli do czynienia z sytuacjami, jak w trakcie globalnego kryzysu finansowego, gdy nagle się okazywało, że wiele banków ze względu na posiadanie matek poza granicami Polski musiało skracać linie kredytowe dla polskich przedsiębiorstw.

Innymi słowy, jest pan zadowolony z tego, jaki jest udział państwa w sektorze finansowym – ze względu na tę rolę systemową.

Nie wiem, czy udział państwa jest teraz kluczową kwestią. Banki z udziałem Skarbu Państwa muszą być profesjonalnie zarządzane i działać na rynkowych zasadach. Mamy też strukturalne wyzwanie w sektorze finansowym, o którym często się zapomina.

Za mało skoncentrowany sektor?

Raczej chodzi o to, że PZU jest dużym udziałowcem dwóch banków, które trochę ze sobą konkurują. Udziałowcem jednego z tych banków jest PFR. To przede wszystkim zarząd PZU musi przedstawić strategię i zdefiniować, jak będzie rozwiązywać ten dylemat. Ja go już raz publicznie zarysowałem. I ta wypowiedź zrobiła karierę, jakiej się nie spodziewałem. Mogę tylko powtórzyć, że sytuacja, w której duży ubezpieczyciel ma duży bank, wydaje mi się nadzwyczajna, a już podwójnie nadzwyczajna jest sytuacja, w której duży ubezpieczyciel ma dwa znaczące banki.

A jaki w ogóle powinien być udział państwa w gospodarce czy w firmach? Czy u nas on nie jest zbyt duży? Czy w związku z tym prywatyzacja to pojęcie używane od czasu do czasu w ministerstwie?

W tej chwili nie ma żadnych planów prywatyzacyjnych. Jest jednak dosyć zaskakujące, że jest to słowo, które w Polsce wymawia się z tak dużą obawą, a nawet odrazą, jeśli wziąć pod uwagę główną rolę krajowych i zagranicznych firm prywatnych w sukcesie gospodarczym Polski ostatnich dekad. ©℗

Rozmawiali Marek Tejchman, Łukasz Wilkowicz