Kiedy w maju tego roku państwa członkowskie przyjmowały pakt o migracji i azylu, czyli reformę unijnej polityki migracyjnej będącej owocem 10-letnich negocjacji, z żadnej stolicy nie płynęły słowa zadowolenia. Rządy liberalne lub lewicowe określały pakt jako nie najlepszy kompromis, z kolei prawica w większości uznała jego zapisy za zbyt łagodne i nieodpowiadające na wyzwania.
Najwięcej kontrowersji budzi mechanizm solidarnościowy – dobrowolnego relokowania migrantów z krajów będących w kryzysowej sytuacji lub przekazywania wsparcia finansowego – który miał być piętą Achillesa. Tymczasem na prawie dwa lata przed pełną implementacją paktu, przed jakąkolwiek weryfikacją m.in. mechanizmu solidarnościowego, problem migracji wraca na unijną agendę z pełnym impetem. Powodem nie jest realny kryzys – większość państw odnotowuje spadek liczby nielegalnych przybyszów – ale względy polityczne. Antymigracyjne partie – populistyczne lub skrajnie prawicowe – szturmem zdobywają europejską scenę polityczną, a kolejne rządy UE prześcigają się w nowych zapowiedziach znacznego zaostrzenia przepisów migracyjnych.
Odstępstwa z Brukseli
Prawo do azylu, którego tymczasowe zawieszenie zapowiedział Donald Tusk, jest regulowane przez wiele przepisów – począwszy od krajowej ustawy o udzielaniu ochrony cudzoziemcom na terytorium RP, przez unijną dyrektywę kwalifikacyjną po obowiązujące wciąż rozporządzenie dublińskie (zastąpi je dopiero pakt) oraz konwencję genewską. Nawet jeśli rząd zdołałby zmienić wspomnianą ustawę, ostatecznie musi być ona zgodna z unijnymi regulacjami. W związku z tym Tusk zapowiedział, że jeśli zapisy paktu będą dla nas niekorzystne, wówczas Polska go nie ratyfikuje. W obu przypadkach – zarówno zawieszenia prawa do azylu, jak i braku implementacji paktu w Polsce – teoretycznie groziłyby postępowania naruszeniowe wynikające z nieprzestrzegania prawa UE. W związku z tym polski rząd może tropem choćby Holandii zwrócić się o odstępstwa od unijnej polityki migracyjnej, choć nie ma żadnej pewności, że Bruksela na takie wyjątki przystanie.
Na razie Komisja Europejska nie skomentowała w żaden sposób ogłoszeń polskiego rządu. Według naszych informacji Bruksela jest zaskoczona ogłoszeniami z konwencji PO i nie była na nie przygotowana. W odpowiedzi na wcześniejsze apele niektórych stolic o natychmiastowe zaostrzenie polityki migracyjnej KE od kilku tygodni powtarza, że na wszelkie wątpliwości i problemy odpowie pakt o migracji i azylu, na którego wdrożenie państwa mają obecnie niecałe dwa lata. Brak reakcji Brukseli na bardzo krytyczne głosy płynące ze stolic w kontekście migracji jest w dużej mierze związany z trwającą procedurą powołania nowej, drugiej Komisji Ursuli von der Leyen. A w tej wywodzącą się z lewicy Szwedkę Ylvę Johansson jako przyszły komisarz ds. wewnętrznych (i odpowiedzialny zatem za migrację) zastąpi chadek, Austriak Magnus Brunner wywodzący się z rządu Karla Nehammera, który przez kilka lat był w czołówce państw domagających się zaostrzenia przepisów migracyjnych.
Presja ze stolic
Jak na razie krytyczne głosy wobec polskich planów płyną jedynie z organizacji pozarządowych, w tym przede wszystkim Amnesty International. Zdecydowanie więcej jest natomiast głosów wsparcia, zwłaszcza ze strony liderów państw z naszego regionu. Poza Viktorem Orbánem, który ogłoszenia Tuska potraktował jako kolejny pretekst do uderzenia w Brukselę, polski pomysł wzmocnienia granicy zewnętrznej UE, przyspieszenia deportacji i zawieszenia prawa do azylu poparł także premier Czech Petr Fiala, który podobnie jak Warszawa krytycznie patrzy na przywrócenie kontroli granicznych przez Niemcy. A koronnym argumentem Niemiec jest z kolei to, że nielegalni migranci przedostają się do ich kraju głównie przez Polskę z uwagi na nieszczelną granicę z Białorusią.
Oficjalnym powodem do zawieszenia prawa do azylu i wzmocnienia granicy zewnętrznej UE jest bowiem właśnie kryzys na granicy polsko-białoruskiej. Zgodnie z danymi Straży Granicznej od początku tego roku odnotowano około 27 tys. prób nielegalnego sforsowania granicy. Dla porównania w 2021 r., kiedy wybuchł kryzys, tych prób było znacznie więcej – w samym październiku 2021 r. było ich ponad 17 tys. Problem jednak wraca punktowo, zwłaszcza w ciepłych miesiącach, z inspiracji białoruskich i rosyjskich służb bezpieczeństwa, które transportują nielegalnych migrantów do polskiej granicy. Stąd choć obecną sytuację trudno byłoby zakwalifikować jako kryzys w znaczeniu zdefiniowanym przez pakt o migracji i azylu, to Bruksela rozważa według naszych informacji współfinansowanie zapór na granicy z Białorusią z pieniędzy unijnych. Nacisk w tej sprawie na Ursulę von der Leyen ma wywierać szczególnie środowisko jej rodzimej frakcji Europejskiej Partii Ludowej, której główna partia – CDU – będzie w przyszłym roku walczyć o zwycięstwo w wyborach parlamentarnych z antymigrancką Alternatywą dla Niemiec.
Poza Niemcami migracja jest jednym z istotniejszych tematów także we Francji. Rząd Michela Barniera zastanawia się nad wprowadzeniem podobnych kroków, tj. przywrócenia kontroli na wszystkich swoich granicach. Holandia z kolei zapowiada jedne z najsurowszych przepisów wobec nielegalnych migrantów i jak już wspomnieliśmy, zwróciła się do KE o odstępstwa od unijnego prawa. Wolnościowa Partia Austrii, która wygrała wrześniowe wybory, chce z kolei budować „twierdzę” z państwa i rozważa masowe deportacje (nie tylko nielegalnych) migrantów. O zintensyfikowanie polityki powrotów i wzmocnienie granic UE apelują też kraje Południa, w tym Włochy. Premier Hiszpanii Pedro Sanchez z kolei chce natychmiastowego przyjęcia paktu. O potrzebie rewizji polityki migracyjnej mówią już nawet kraje Północy, w tym Szwecja i Dania. Biorąc pod uwagę powyższe okoliczności, migracja, która początkowo nawet nie była planowana jako temat rozmowy unijnych liderów, może się stać kluczowym zagadnieniem na najbliższym szczycie UE w czwartek i z pewnością jednym z gorętszych tematów obecnej jesieni i zimy. ©℗