To paradoks, bo kongres PiS z jego mobilizacyjnym charakterem i ogłoszeniem połączenia z Suwerenną Polską miał nadać nowe tempo opozycji. Ponieważ jednak oba kongresy skupiły się na postaci Tuska, to on wyszedł też- zarówno w Przysusze jak i na Bemowie- na jedynego człowieka, który rozdaje karty.

Wrażenie jest tym silniejsze, że po raz pierwszy od wielu miesięcy, doszło do politycznego starcia na szczycie: Donald Tusk podsumowywał dziesięć miesięcy pracy swego rządu, Jarosław Kaczyński finalizował fuzję z Suwerenną Polską i mobilizował partię przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi.

Donald Tusk owszem, nie szczędził krytyki swym poprzednikom, choćby w złośliwy sposób rozwijając choćby skrót „ZP” (od „Zjednoczonej Prawicy”, jak potocznie nazywany był dotychczas sojusz PiS i partii Zbigniewa Ziobry). – To „ZP” można też tłumaczyć jako „zorganizowana przestępczość” – mówił premier. – Jeśli wygrają wybory, to będą jeszcze bardziej zorganizowaną przestępczością – przekonywał Tusk przy aplauzie polityków swej partii.

Donald Tusk chwali PO

Chwalił się jednak przede wszystkim poprawą relacji z Brukselą i odblokowaniem funduszy unijnych, podwyżkami dla nauczycieli i innych pracowników sfery budżetowej, przywróceniem refundacji in vitro i wprowadzeniem tzw. babciowego. Skorzystał też z okazji, by wysłać sygnał przed przyszłotygodniowym szczytem UE, gdzie jednym z głównych tematów ma być walka z nielegalną migracją. Zapowiedział przyjęcie nowej rządowej strategii migracyjnej pt. „Odzyskać kontrolę, zapewnić bezpieczeństwo”.– Nie będziemy respektować ani implementować żadnych europejskich i unijnych pomysłów, jeśli będziemy mieli pewność, że one godzą w nasze bezpieczeństwo – oświadczył Tusk.

Jarosław Kaczyński oskarżył za to obecny rząd za to, że nie zawetował unijnego paktu migracyjnego, mimo, że negocjacje w sprawie tego dokumentu rozpoczęły się na długo zanim Tusk wrócił do władzy. Obecna ekipa nie miała już możliwości zablokowania go.

Jarosław Kaczyński więcej o Tusku niż o PiS

Krytyce Tuska poświęcona była zdecydowana większość z prawie półtoragodzinnego wystąpienia prezesa PiS. Lider głównej partii opozycyjnej wskazał na szereg „ataków”, które według niego obecna koalicja przypuściła na różne sfery życia i wartości. Była m.in. mowa o ataku na demokrację i praworządność (w kontekście zmian w wymiarze sprawiedliwości), na prawa człowieka (prezes upomniał się o osoby aresztowane w związku z nieprawidłowościami w Funduszu Sprawiedliwości), media, oświatę (padły słowa o możliwym „zduraczeniu” Polaków), kulturę, Kościół oraz stabilność finansów publicznych. Najwięcej uwagi szef Prawa i Sprawiedliwości poświęcił jednak kwestii „ataku” na suwerenność. Tu znów przypomniał od lat powtarzane tezy o zamiarach przekształcenia Polski w „kondominium” („teren zamieszkały przez Polaków, ale zarządzany z zewnątrz”) i realizacji agendy niemieckiej przez obecnego premiera. – Przypomnijmy sobie panią von der Leyen, która wysyłała Tuska do Polski z zadaniem, żeby został polskim premierem – mówił Kaczyński.

Stary przekaz, nowe ciche akcenty na kongresie PiS

Mimo, iż obecny rząd współtworzą cztery formacje polityczne, to jednak jedynym liderem, wskazywanym z nazwiska był właśnie szef Platformy Obywatelskiej. To Tusk ma, wedle słów prezesa PiS, „tolerować, że część polskiej władzy jest w Niemczech”, „grozić użyciem obcych wojsk w Polsce” oraz obchodzić się z prawami pracowniczymi gorzej niż gen. Jaruzelski w stanie wojennym.

Programowych zapowiedzi z ust Kaczyńskiego padło niewiele (poza ogólną zapowiedzią opracowania nowego programu PiS po wyborach prezydenckich) i choć więcej na ten temat mówił były premier Mateusz Morawiecki (koncepcja budowy polskiej prawicy opartej na dwóch skrzydłach: „tożsamościowym” i „aspiracyjnym”, zapowiedzi nowych programów inwestycji w infrastrukturę: drogową, portową i mieszkaniową czy wprowadzenia zakazu używania przez uczniów smartfonów w szkołach), to jednak po kongresie PiS pozostało wrażenie, że jego głównym bohaterem był polityk zupełnie innej formacji.