Myślę, że tak. Głównie dlatego, że mamy też ustawę o zarządzaniu kryzysowym z 2007 r.
Obrona cywilna była do pewnego stopnia zaangażowana w te wysiłki. Pamiętam, że w Raciborzu nie było prądu i łączności telefonicznej, ponieważ centrala telefoniczna w centrum miasta została zalana. I w tym przypadku formacje obrony cywilnej się bardzo przydały, bo rozwijały sieć przewodową. Dziś również widzimy, że na terenach powodziowych występują problemy z łącznością. Spotkałem się z opiniami, że może powinniśmy korzystać ze Starlinka. Trudno mi jednak orzec, czy Polskę stać na to, by we wszystkich gminach zainstalować tego typu łączność.
Powinniśmy do tego dorosnąć.
Dla mnie obrona cywilna jest ruchem powszechnym, powinno w niej uczestniczyć jak najwięcej osób. Tak było zarówno w czasach komuny, jak i po wejściu w życie rozporządzenia o obronie cywilnej z 1993 r. Funkcjonujące wówczas formacje obrony cywilnej co roku uczestniczyły w ćwiczeniach. Dzisiaj te osoby mogłyby pomóc w zabezpieczaniu wałów przeciwpowodziowych czy rozwożeniu agregatów, bo w magazynach kierowanych przez obronę cywilną takie urządzenia się znajdowały. I tam, gdzie to światło jest dziś potrzebne, byłoby przez nie dostarczane. A obecnie w prace są zaangażowane przede wszystkim Państwowa Straż Pożarna, ochotnicza straż pożarna, policja i straż miejska. Wprowadzenie rozporządzenia w sprawie klęski żywiołowej nie rozwiązało wszystkich problemów, bo objęło tylko dwa punkty: kwestie finansowania i obowiązek ewakuacji. Nie uwzględniono zapisu dotyczącego świadczeń rzeczowych i osobistych. Uważam, że byłoby to przydatne. Osoby objęte takim obowiązkiem mogłyby się przyłączyć do akcji ratowniczej. To ważne, bo mamy do czynienia z łańcuchem zagrożeń. To nie jest tylko problem wysokiej wody. Dochodzi do olbrzymich zniszczeń i zanieczyszczeń, bo przecież woda niesie ze sobą wszystko, co spotka na drodze. Zniszczone są samochody, mosty, budynki mieszkalne. Na brzegach po opadnięciu wody zostają różnego rodzaju patogeny. Może dojść do epidemii. To wszystko trzeba w maksymalnie szybkim tempie oczyścić i doprowadzić do stanu sprzed powodzi po to, by nie dopuścić do rozwoju chorób wśród ludzi i zwierząt. Niestety w Polsce w dalszym ciągu funkcjonuje zasada, że potrafimy się zorganizować tylko w momencie kryzysu.
Uważam, że w Polsce powinna powstać centralna instytucja związana z zarządzaniem kryzysowym i obroną cywilną. To wzorzec obowiązujący w innych krajach, gdzie duży nacisk kładzie się na edukację. Nie tylko fachowców, którzy kierują w takich sytuacjach poszczególnymi działaniami, lecz całego społeczeństwa. W szkołach mamy co prawda edukację dla bezpieczeństwa, ale ona jest ułamkiem tego, co było kiedyś. W szkołach były prowadzone lekcje z zakresu przysposobienia obronnego, a wcześniej z przysposobienia wojskowego. Powinniśmy wrócić do podstaw programowych z wczesnych lat 2000. Młodzież uczono wtedy, jak się przygotować na wypadek takiej tragedii. Wskazywano też, jak sobie radzić ze stresem związanym np. z powodzią. Młodzi ludzie przekazywali później te informacje rodzicom. Uzupełnieniem edukacji było rozporządzenie o powszechnej samoobronie, które zakładało, że raz na pięć lat każdy obywatel powinien uczestniczyć w jednodniowym szkoleniu. Chodziło o to, by każdy Polak wiedział, jak udzielać pierwszej pomocy, jak się ewakuować i co przygotować do ucieczki. Istotne jest także zapoznanie się z sygnałami alarmowymi, m.in. białymi, czerwonymi i niebieskimi flagami, na wypadek, gdyby nie było możliwości przekazywania takich informacji drogą elektroniczną. To są informacje, które w tego typu szkoleniach powinno się obywatelom przekazać. Niestety w momencie wejścia w życie ustawy o obronie ojczyzny zapomniano zarówno o powszechnej samoobronie, jak i o obronie cywilnej. Potem Prawo i Sprawiedliwość próbowało to skorygować i przygotować ustawę o ochronie ludności, ale ówczesny wiceminister Maciej Wąsik nie doprowadził do jej uchwalenia.
W moim odczuciu zasadniczy błąd wciąż polega na tym, że wszystko, co jest związane z obroną cywilną, zostaje przekazane w ręce PSP i OSP. To pewne nieporozumienie, bo przecież PSP nie podlega władzom samorządowym, tylko ministrowi spraw wewnętrznych i komendantowi głównemu PSP. A przecież w tej ustawie mówi się, że kierującym akcją ratunkową na poziomie gminy jest wójt, burmistrz lub prezydent, na poziomie powiatu – starosta, a na poziomie województwa – wojewoda. Z ustawą przygotowaną przez PiS był ten sam problem. Zapisano w niej, że wystarczy jeden strażak na 1 tys. obywateli. W czasach, kiedy obowiązywało rozporządzenie w sprawie obrony cywilnej, jeden na sześciu obywateli miał odpowiednie przeszkolenie. Teraz proporcje są zupełnie zachwiane i w moim odczuciu to duży błąd. Trudno mi orzec, jak Sejm się do tego odniesie i czy ta ustawa rzeczywiście wejdzie w życie. Nie wiem, czy powinna zostać przyjęta w obecnym kształcie. Uważam, że można było jeszcze przez chwilę poczekać i ze spokojem przyjrzeć się wszystkim zapisom, zamiast przyjmować ją teraz w nerwach tylko ze względu na to, że doszło do powodzi. ©℗