- Tani już byliśmy. Teraz tanio to montują i produkują w Chinach, a w Polsce przewagę konkurencyjną tworzy się jakością. Robotyzacja pozwala na skok technologiczny - mówi Tomasz Haiduk, prezes Forum Automatyki i Robotyki Polskiej.
Polski przemysł można uznać za zautomatyzowany?
ikona lupy />
Tomasz Haiduk, prezes Forum Automatyki i Robotyki Polskiej / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe

Implementacja zaawansowanych technologii produkcji przebiega nierównomiernie, więc pod tym względem mamy do czynienia z przemysłem dwóch prędkości. Z jednej strony mamy zakłady, które szybko wdrażają dostępną technologię, jak np. w branży samochodowej, AGD czy produkcji maszyn. To wynika z charakterystyki tej produkcji, która wymaga precyzyjnego montażu ogromnej liczby części. Z drugiej strony mamy takie sektory jak metalowy czy drzewny, w których nasycenie technologią jest znacznie mniejsze.

W ostatnim czasie ogromny postęp poczynił przemysł spożywczy, w tym szczególnie przetwórstwo żywności. Przez wiele lat jedynie środkowa część procesu wytwórczego, czyli np. linie rozlewnicze były zautomatyzowane, natomiast pierwszy i ostatni wycinek prac był wykonywany ręcznie. Dziś wykładanie na linię produkcyjną, pakowanie, paletyzacja, transport wewnątrz zakładu czy logistyka magazynowa są już w branży spożywczej na wysokim poziomie automatyzacji.

Co w takim razie powstrzymuje firmy przed większym naciskiem na automatyzację?

Wbrew obiegowej opinii małe firmy mają spory problem z decyzyjnością dotyczącą inwestycji w robotyzację. One są bardziej narażone na niekorzystne warunki polityczne, gwałtowne wahania cen surowców czy energii i zmiany legislacyjne, przez co decyzje o inwestycjach są odkładane. Wiele polskich małych firm wytwórczych nie ma też strategii rozwoju, nie wie, jak chce wyglądać za rok, za pięć czy dziesięć lat, funkcjonują na zasadzie „byle do końca roku”. Mniejsza skłonność do postępu technologicznego to też wina ograniczonych zasobów ludzkich, niezatrudniania specjalistów od robotyzacji. W przypadku największych przedsiębiorstw produkcyjnych działających w Polsce, które często są oddziałami firm zagranicznych, sprawa jest o tyle prostsza, że decyzje o unowocześnieniu parku maszynowego zapadają poza Polską. Inwestor czy właściciel często obiera globalną strategię dla wszystkich zakładów i siłą rozpędu zmiany dotykają też polskich oddziałów. Podam przykład firmy Danone, której polskie zakłady są swoistym poligonem doświadczalnym i są prekursorem we wprowadzaniu nowinek technologicznych, bo polscy pracownicy są bardzo wysoko oceniani i stanowią wzór dla pozostałych zakładów.

Hamulcem są też finanse?

Podstawowym źródłem finansowania inwestycji jest kredyt bankowy, a aktywność sektora bankowego w polskim przemyśle od lat jest bardzo skromna, nieporównywalnie niższa niż w Europie Zachodniej. Dodatkowo wysoka inflacja podnosi stopy procentowe. Przy koszcie kredytu przekraczającym 10 proc. nawet innowacyjne projekty robotyzacji nie są w stanie się ekonomicznie obronić i wypracować marżę pozwalającą na ich wdrożenie.

Można oszacować, ile miejsc pracy zniknie z polskiego przemysłu w ciągu najbliższych kilku lat?

Jestem przeciwnikiem teorii, że robotyzacja zmniejsza liczbę etatów. Jest wręcz przeciwnie – na jedno miejsce, które do tej pory zajmował niewykwalifikowany pracownik, a którego pracę przejęła maszyna, przypada dwóch nowo zatrudnionych. Robotyzacja wymusza przekwalifikowanie się i przejście na wyższy stopień drabiny wydajności, co dla firmy jest korzystne, nawet jeśli oznacza to wyższe wynagrodzenie dla danego pracownika. Tani już byliśmy – teraz tanio to montują i produkują w Chinach, a w Polsce przewagę konkurencyjną tworzy się jakością. Robotyzacja pozwala na skok technologiczny i szybsze oraz precyzyjniejsze wytwarzanie produktów lepszych czy lżejszych.

Na jakiej podstawie twierdzi pan, że w miejsce jednego zlikwidowanego etatu powstają dwa? Nie spotkałem się z takimi danymi.

Nie sądzę, by takie obliczenia były prowadzone, to raczej dane empiryczne, z naszego doświadczenia. Im firma więcej inwestuje w nowoczesny sprzęt, tym więcej i taniej produkuje, przez co może zwiększać swoje moce wytwórcze i skalę działalności, co oczywiście wymaga kolejnych pracowników. Roboty zastępują ludzi przede wszystkim przy dwóch typach prac – gdy są one niemożliwe do wykonania przez człowieka ze względu np. na precyzję czy ciężar oraz gdy są to prace niebezpieczne lub szkodliwe. W obu przypadkach odciążają pracownika, który ma możliwość swoje umiejętności przesunąć na inny etap produkcji.

Pana zdaniem automatyzacja jest więc korzystna dla rynku pracy?

Zależność widać na odwróconym przykładzie – proces robotyzacji polskiego przemysłu spowolnił przez napływ niewykwalifikowanych i tanich pracowników z Ukrainy i Azji. Obszar montażu tak długo nie będzie zautomatyzowany, jak długo będzie dostępna tania siła robocza. Dlaczego nasycenie technologią jest dużo wyższe w produkcji zachodnioeuropejskiej niż w polskiej? Bo tam koszty pracy są zdecydowanie wyższe i do tych najmniej wymagających prac nie opłaca się zatrudniać ludzi, którzy są bardziej przydatni na innych odcinkach.

Dalszy wzrost płacy minimalnej może być bodźcem do przyspieszenia automatyzacji produkcji?

Zwiększanie kosztów pracy, bez wyraźnego wzrostu jej wydajności, może skłonić przedsiębiorstwa do inwestycji w maszyny przemysłowe. Pamiętajmy też, że na rynek pracy wchodzi nowe pokolenie pracowników, dla których praca przy monotonnej linii montażowej jest mało atrakcyjna. Wykorzystanie robotów i automatyzacja różnych procesów może natomiast przyciągnąć nowe kadry. ©℗

Rozmawiał: Nikodem Chinowski