Patrzymy na tych 16-, 17-latków o ciemniejszym kolorze skóry, intuicyjnie widząc w nich ludzi dorosłych. Nawet jeśli oni sami siebie też tak traktują, to nadal są dziećmi, a my mamy obowiązek się nimi zaopiekować.
Sprawdza, jak działają Straż Graniczna i inne instytucje odpowiedzialne za ochronę praw rodzin z dziećmi oraz małoletnich cudzoziemców bez opieki.
Migracja rzeczywiście się zmieniła. Chcę jednak stanowczo podkreślić, że zarówno rodziny z małymi dziećmi, jak i małoletni bez opieki – 15-, 16-, 17-latki – nadal się na granicy pojawiają. Na pasie drogi granicznej, w lesie, w okolicznych miejscowościach. Są po obu stronach bariery.
Nie. Robią to organizacje pozarządowe. Mamy mechanizm wzajemnego informowania o sytuacji. Przedstawiciele Grupy Granica, Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, Fundacji Ocalenie i wielu innych powiadamiają nas, gdy rodzina czy małoletni bez opieki zadeklarowali w ich obecności zamiar ubiegania się o ochronę międzynarodową w Polsce. Proszą, abyśmy czuwali nad tym, co się wydarzy dalej.
Żeby zachowała się tak, jak powinna. Jeśli funkcjonariusz usłyszał od zatrzymanej osoby, że chce się ona ubiegać o ochronę, to powinien umożliwić jej dostęp do procedury uchodźczej i rozpocząć proces przyjmowania wniosku.
Mamy takie sygnały. Dlatego NGO do nas dzwonią. Boją się, że Straż Graniczna będzie ślepa i głucha na deklaracje ubiegania się o ochronę.
Szybko wysyłamy do Straży Granicznej prośbę o informację zwrotną – czy dana osoba rzeczywiście pozostaje w jej dyspozycji i jakie kroki zostały wobec niej podjęte. I jeśli wyraziła ona zamiar złożenia wniosku o azyl, to przypominamy o obowiązkach wynikających z ustawy o udzielaniu cudzoziemcom ochrony i wzywamy do ich wykonania. W pierwszych miesiącach działania tego mechanizmu – od lutego do kwietnia – otrzymywaliśmy odpowiedzi od Straży Granicznej w ciągu kilku godzin. Teraz, gdy presja migracyjna jest silniejsza, na pisemną odpowiedź na ogół czekamy dłużej. Jeśli mamy sygnały o osobach w złym stanie zdrowia, po traumatycznych przejściach, dzwonimy. Interesują nas w szczególności małoletni bez opieki, którzy ze względu na wiek nie mają pełnej zdolności do czynności prawnych.
Nie. Mamy natomiast informacje o cudzoziemcach, którzy podawali się za małoletnich, ale po weryfikacji wieku okazywało się, że skończyli 18 lat.
Tak. Straż Graniczna wydaje wobec nich postanowienie o obowiązku opuszczenia Polski, które wykonuje się natychmiastowo. To taki sformalizowany push back.
Funkcjonariusze odprowadzają cudzoziemca do bariery, otwierają techniczną furtkę i polecają mu przejść na wschodnią stronę.
W szpitalu wykonuje się takiej osobie rentgen nadgarstka. Na tej podstawie lekarz analizuje dojrzałość kośćca i wydaje opinię.
Taka jest praktyka. Zgodnie z ustawą o cudzoziemcach lekarz powinien określić wiek w pewnym przedziale, np. 17–19 lat, czyli z granicą błędu. Gdyby tak było, przyjmowalibyśmy dolną granicę i traktowali badaną osobę jako małoletnią. Ale w dokumentacji szpital pisze po prostu: „powyżej 18. r.ż.”. Mieliśmy kilka spraw osób, które podawały się za małoletnie, ale z ustaleń lekarskich wynikało, że są dorosłe. Przed naszą interwencją zawrócono je na drugą stronę zapory. Większości umożliwiono wcześniej złożenie wniosku o ochronę międzynarodową.
Nie, analiza RTG nie daje 100-proc. pewności. W mojej ocenie potrzebne byłyby dodatkowe badania. W krajach Europy Zachodniej weryfikacja wieku zaczyna się od rozmowy z psychologiem. To on ocenia, czy ma przed sobą osobę dorosłą, czy dziecko. Można by też wykonywać badania stomatologiczne.
Tak, my również widzimy to w swoich danych. Cudzoziemcy mówią, że są małoletni, bo wiedzą, że zostaną wtedy potraktowani łagodniej. Nie zmienia to faktu, że wciąż są tam również dzieci. Patrzymy na tych 16-, 17-latków o ciemniejszym kolorze skóry, intuicyjnie widząc ich jako ludzi dorosłych. Inna sprawa, że oni sami często postrzegają siebie jako dorosłych, nawet jeśli Straży Granicznej podają, że są małoletni. Mówimy jednak o młodych osobach, które wyjechały z krajów, gdzie niemal na pewno groziło im niebezpieczeństwo, z: Syrii, Iraku, Afganistanu, Somalii.
Ale to, że oni traktują siebie jak dorosłych i funkcjonują w ten sposób w swoim kręgu kulturowym, nie zwalnia nas – państwa i społeczeństwa – z odpowiedzialności, by traktować ich jak dzieci, o których dobro należy się zatroszczyć. Oni są w matni. Po jednej stronie służby białoruskie i rosyjskie, które ściągnęły ich na granicę, a teraz uniemożliwiają jej opuszczenie. Po drugiej polska bariera. Agresja, która pojawia się u tych chłopaków, nie bierze się z niczego. Przez 20, 40, czasem 60 dni tkwią za zaporą bez szansy na dalszą drogę. To rodzi frustrację. Nawet jeśli ostatecznie chcą dotrzeć do krewnych w Szwecji czy w Niemczech, są nadal dziećmi, a my mamy obowiązek się nimi zaopiekować. To przecież ofiary przemytników, a niekiedy również handlu ludźmi. I nie tylko. W naszych interwencjach coraz częściej mamy też do czynienia z młodymi, samotnymi Somalijkami, które są szczególnie narażone na przemoc seksualną.
Straż Graniczna zapewnia, że takie osoby są informowane o możliwości złożenia wniosku o ochronę.
Organizacje pozarządowe powiadamiają nas czasem o cudzoziemcach, którzy zostali zawróceni przez Straż Graniczną, mimo że deklarowali zamiar ubiegania się o ochronę w Polsce. Zawsze pojawia się wtedy pytanie: „A może funkcjonariusze nie chcieli tego usłyszeć?”. Niespełna dwa tygodnie temu mieliśmy taką sytuację: po naszej stronie znaleziono Somalijkę bez opieki. Mówiła, że ma 16 lat. Straż Graniczna miała co do tego wątpliwości, więc zabrała ją do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku na badanie RTG. Opinia lekarska wykazała, że dziewczyna jest jednak dorosła. Została więc odprowadzona za zaporę. W dokumentacji sprawy było oświadczenie tej Somalijki, że wie o postępowaniu uchodźczym, ale nie chce składać wniosku w Polsce. Po jakimś czasie dostaliśmy informację od społeczników. Dziewczyna pisała im na WhatsAppie, że chciała się ubiegać o ochronę międzynarodową, ale jej nie pozwolono.
To jest zawsze słowo przeciwko słowu. Dlatego dyskutujemy teraz, czy nie zaproponować Straży Granicznej kamerek nasobnych na mundury, które rejestrowałyby ich rozmowy i czynności. W przeciwnym razie zawsze pozostanie niepewność, czy cudzoziemiec zrozumiał to, co podpisał. Czy dobrze przetłumaczono mu informacje? Czy wiedział, co się z nim stanie?
To na pewno nie jest doskonałe rozwiązanie. Wiadomo, że kamerę można zasłonić albo wyłączyć. Jak ktoś chce ominąć przepisy, to znajdzie sposób. Uważam jednak, że choćby z punktu widzenia bezpieczeństwa prawnego funkcjonariuszy kamery mogą być pomocne. Zapis obrazu i dźwięku to o wiele więcej niż oświadczenie podpisane przez cudzoziemca. Bo nie wiemy, w jakich okolicznościach to nastąpiło i czy zrozumiał on wszystkie konsekwencje.
…są wciąż na terytorium Polski. A jeśli próbują powiedzieć obecnemu tam funkcjonariuszowi, że grozi im niebezpieczeństwo i potrzebują pomocy, albo używają słów takich jak „azyl” czy „uchodźca”, to powinny zostać dopuszczone do procedury uchodźczej.
Widzieliśmy to na filmikach przekazywanych przez aktywistów: mama z dziećmi trzyma się prętów, coś mówi w stronę funkcjonariuszy, prawdo podobnie prosi, by pozwolili jej przejść. A po drugiej stronie bariery widzimy spokojnie spacerującego funkcjonariusza, który nie reaguje. Nie ma czegoś takiego jak ziemia niczyja. Bierność służb jest w takich sytuacjach nieakceptowalna. To naruszenie standardu wyznaczonego przez konwencję genewską, protokół nowojorski, unijne prawo azylowe, a nawet kodeks graniczny strefy Schengen. Oczywiście nie zmienia to faktu, że po drugiej stronie bariery są też grupy agresywne, które siłowo próbują się dostać na terytorium RP, w tym cudzoziemcy, którzy nie są zainteresowani postępowaniem uchodźczym.
Na granicy są lekarze wojskowi i patrole Straży Granicznej z ratownikami medycznymi, które kontrolują pas drogi granicznej wzdłuż bariery. Jeśli ktoś po wschodniej stronie leży nieprzytomny albo skarży się na zły stan zdrowia, to mierzy się mu ciśnienie i temperaturę, sprawdza obrażenia itd. Jeśli jest konieczna opieka medyczna, to otwiera się furtkę i przewozi chorego do szpitala. Najczęściej do Hajnówki.
Bywa i tak, i tak. We wrażliwych przypadkach, kiedy wiemy, że po wschodniej stronie zapory są rodziny z dziećmi lub osoby chore, namawiamy Straż Graniczną, aby sprawdziła ich stan i przysłuchała się, czy deklarują zamiar ubiegania się o ochronę. Czyli, mówiąc wprost: aby otworzyła furtkę techniczną, pozwoliła tym ludziom przejść na drugą stronę i uruchomiła procedurę uchodźczą. Pamiętam taki poruszający przypadek: po wschodniej stronie znajdowała się mama z dwiema córkami, sześcio- i czterolatką. Społecznicy poinformowali nas, że rodzina chce złożyć wniosek o ochronę, więc skontaktowaliśmy się ze Strażą Graniczną, by to umożliwiła. I się udało. Dostaliśmy później filmik pokazujący, jak cała trójka przechodzi z funkcjonariuszem SG i żołnierzem na naszą stronę. Ale to na pewno nie naprawia systemu.
Sytuacja jest dziś taka, że strzeżemy granicy z Białorusią, ale nie mamy punktów, w których cudzoziemcy mogą formalnie wystąpić o ochronę między narodową. Furtki techniczne na pewno nie są do tego właściwym miejscem. Pytanie, co pozostaje. Przejścia graniczne na newralgicznym odcinku są zamknięte. Jedyne otwarte przejście – w Terespolu – leży co najmniej 100 km w linii prostej od Białowieży, Dubicz Cerkiewnych i innych miejsc krytycznych. Oczekiwanie, by cudzoziemcy składali tam wnioski, jest więc nierealistyczne. Rozporządzenie dotyczące push backów nie zapewnia im minimalnych gwarancji. Nawet w postępowaniu deportacyjnym zapisane są bezpieczniki proceduralne, których tutaj nie ma.
Przed wydaniem decyzji o zobowiązaniu cudzoziemca do powrotu badamy np., czy są podstawy do udzielenia zgody na pobyt ze względów humanitarnych. Chodzi m.in. o przypadki, w których dobro dziecka może być zagrożone – małoletni jest w złym stanie zdrowia, w kraju pochodzenia grożą mu represje itd. Czasem taką zgodę wydaje się, gdy dziecko przebywa w Polsce na tyle długo, że zintegrowało się ze społeczeństwem: chodzi do szkoły, ma kolegów, zaczęło tutaj budować swoją tożsamość i życie prywatne. Natomiast przy postanowieniu o obowiązku opuszczenia Polski – czyli tym sformalizowanym push backu – nie dokonuje się takiej oceny. Dlatego taka ważna jest pewność, że rodzinie z dziećmi umożliwiono wcześniej złożenie wniosku uchodźczego.
W Dubiczach Cerkiewnych, najmocniej obciążonej placówce Straży Granicznej na Podlasiu, w tym roku objęto procedurą uchodźczą prawie 200 osób, a w sprawie ponad 700 cudzoziemców wydano postanowienia o obowiązku opuszczenia Polski. Według informacji, które do nas docierają w ostatnich dwóch tygodniach, sytuacja się niestety pogarsza. Do tej pory społecznicy opowiadali nam, że jeżeli towarzyszyli cudzoziemcowi, gdy przyjeżdżała Straż Graniczna, to praktycznie nie zdarzało się, aby nie przyjęto od niego wniosku o ochronę. Teraz jest coraz trudniej. Od tragicznej śmierci żołnierza na granicy mamy sygnały, że nawet obecność przedstawiciela organizacji pozarządowej nie gwarantuje dostępu do procedury uchodźczej.
Straż Graniczna zabiera ją do swojej placówki i zakłada dokumentację. Jeśli są wątpliwości co do wieku, to kieruje ją do szpitala na badanie RTG. Jeśli się potwierdzi, że jest małoletnia, to nie można zawrócić jej do linii granicy. SG powinna wówczas przekazać taką osobę do domu dziecka lub rodziny zastępczej pełniącej funkcję pogotowia opiekuńczego. Następny krok to wystąpienie do sądu rodzinnego o ustanowienie kuratora, który będzie reprezentował małoletnią w procedurze uchodźczej, i wniosek o wydanie postanowienia o umieszczeniu dziecka w pieczy zastępczej.
Trafiają, ale nie od razu. Z pieczą zastępczą jest w Polsce ogromny problem systemowy. Jest za mało miejsc dla dzieci krzywdzonych, a tym bardziej dla dzieci cudzoziemskich. Straż Graniczna, sądy rodzinne i powiatowe centra pomocy rodzinie mają olbrzymie trudności ze znajdowaniem placówek, które mogą przyjąć małoletnich z granicy. Domy dziecka w: Krasnem, Białowieży, Supraślu są już przepełnione. A rodzin zastępczych przygotowanych do takiej misji praktycznie nie ma.
Czasem trzeba szukać po całym kraju. Ostatnio udało się zapewnić miejsce dla dziecka z białoruskiej granicy w Łodzi. Na dodatek polskie placówki opiekuńczo-wychowawcze nie są przygotowane do pracy z małoletnimi z innych kręgów kulturowych, mającymi za sobą traumatyczne przeżycia z granicy, często zmagającymi się z PTSD. Zwłaszcza że zwykle chodzi o dzieci starsze, 15-, 17-letnie. Wychowawcy nie są w stanie przy użyciu translatora Google zbudować z dzieckiem relacji opartej na zaufaniu. To wszystko powoduje, że jest dużo ucieczek z placówek. Jest też ogromny kłopot ze znalezieniem osób gotowych pełnić funkcję kuratora. Podczas ostatniej wizyty na Podlasiu dowiedzieliśmy się, że ani sądy, ani Straż Graniczna nie wiedzą, kogo mogą wskazywać do pełnienia tej roli. Szukają po omacku, kontaktując się z okręgowymi radami adwokackimi i radcowskimi. Jednak chętnych i – co najważniejsze – przygotowanych brakuje. Jako urząd kontaktujemy się teraz z NGO zaangażowanymi w pomoc cudzoziemcom i zbieramy dane osób, które zgodziłyby się podjąć roli kuratora dzieci w postępowaniu uchodźczym.
Kiedy w 2011 r. zaczynałem pracę w organizacjach pozarządowych, rocznie mieliśmy ok. 70 spraw dotyczących małoletnich cudzoziemców bez opieki. To mniej, niż trafiło do samego Sądu Rejonowego w Bielsku Podlaskim w pierwszych miesiącach tego roku. Skutek jest taki, że zanim znajdzie się miejsce w rodzinie zastępczej albo w placówce opiekuńczo-wychowawczej, dzieci przebywają na terenie placówki SG, często przez wiele dni. Śpią w pomieszczeniach, które własnym sumptem przygotowali im funkcjonariusze, dostają od nich jedzenie. Tak nie powinno być. To nie służy dobru tych dzieci ani nie jest zadaniem Straży Granicznej.
Uważam, że potrzebna jest wyspecjalizowana piecza zastępcza dla dzieci cudzoziemskich z doświadczeniem uchodźczym. Oczywiście nie chodzi mi o budowanie placówek, w których byłyby one izolowane jak w gettach. Wręcz przeciwnie, chodziłoby o stworzenie – we współpracy z samorządami i organizacjami społecznymi – miejsc, w których małoletni cudzoziemcy poczuliby się na tyle bezpieczni i otoczeni opieką, że chcieliby w nich zostać. Miejsc, które pozwoliłyby im się otworzyć i opowiedzieć o swoich doświadczeniach, gdzie spotkaliby osoby dorosłe mające kompetencje międzykulturowe, językowe, psychologiczne. ©Ⓟ