Zdaniem szefa BBN Jacka Siewiery w grudniu 2022 r., kiedy rosyjska rakieta wleciała w naszą przestrzeń powietrzną, przepisy nie regulowały czy odpowiedzialność za podejmowanie decyzji o przechwyceniu i ew. strąceniu obiektu, spoczywa na ministrze obrony narodowej czy dowódcy operacyjnym. Siewiera ocenił, że "z tego właśnie względu stało się szczególnie źle, że w tak pochopnym trybie sprawa ujrzała światło dzienne i że oczekiwano politycznej dymisji najważniejszych dowódców".

Tomczyk w Sejmie przypomniał, że 16 grudnia 2022 r. w miejscowości Zamość obok Bydgoszczy spadła rosyjska rakieta. "O tym fakcie, oficjalnie dowiedzieliśmy się na konferencji ministra Błaszczaka 11 maja 2023 r. Minister sugerował w trakcie konferencji, że o tym fakcie nic nie wiedział i dopiero w kwietniu, kiedy obiekt został znaleziony przez przypadkową osobę poinformowano o tym prezydenta Andrzeja Dudę i premiera Mateusza Morawieckiego" – powiedział.

Siewiera w TVP Info ocenił, że z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa kluczowym jest, co wtedy można było zrobić lepiej, dlatego, jak mówił "Zwierzchnik Sił Zbrojnych w momencie ujawnienia tej sytuacji podszedł z bardzo dużą rezerwą do kwestii odwołań (dowódców) i insynuacji na ich temat".

Czy prezydent wiedział o incydencie z rakietą?

Pytany, kiedy prezydent dowiedział się o incydencie z rakietą, odpowiedział, że "prezydent znał okoliczności tego zdarzenia po ujawnieniu samej rakiety". "Został poinformowany, ja pamiętam ten moment jak dziś, bo wykonywałem telefon na pokład samolotu prezydenckiego. To było w maju, w dniu, kiedy zostały znalezione szczątki rakiety, to były późne godziny wieczorne, prezydent był w locie powrotnym z Mongolii, gdzieś nad Kazachstanem, na pokładzie samolotu został poinformowany w ciągu pół godziny mniej więcej od powzięcia informacji przez BBN" - relacjonował szef BBN.

Jak poinformował, "do tego czasu Zwierzchnik Sił Zbrojnych nie był informowany o incydencie". Jego zdaniem, "pierwsze zło, jakie miało miejsce to kwestia natychmiastowego osądu i oceny działalności żołnierzy i wojska".

Kto mówił prawdę?

Na uwagę, że nie było wiadomo, kto mówi prawdę, czy szef MON twierdząc, że nie wiedział o incydencie czy Dowództwo Operacyjne, które mówiło, że od razu go poinformowało, Siewiera odparł, że minister Błaszczak i wiceminister Tomczyk nie użyli nigdy sformułowania, że minister Błaszczak został powiadomiony o rakiecie. "To bardzo istotne rozgraniczenie (...) bardzo istotnym aspektem jest to, o czym był informowany minister obrony narodowej" - dodał.

Według Siewiery "był informowany, co podał też wiceminister Tomczyk, o incydencie naruszenia przestrzeni powietrznej przez niezidentyfikowany obiekt". Dodał, że minister obrony narodowej "o rakiecie sensu stricto został poinformowany dopiero w chwili znalezienia szczątków". "Bo nie doszło w trakcie manewrów pary dyżurnej samolotów, które wykonywały patrolowanie i śmigłowca, który został skierowany w to miejsce, do przechwycenia w trakcie lotu, czyli identyfikacji wizualnej" - wyjaśnił.

Czy MON szukał rakiety?

Pytany czy między 16 grudnia a kwietniem, kiedy szczątki rakiety zostały znalezione, MON nie szukał tego obiektu, Siewiera wyjaśnił, że "to kolejny aspekt deficytu aktywności i niedoskonałości systemu". "Nie były to tylko kwestie decyzji administracyjnych, politycznych czy dowódczych. W tamtym czasie mieliśmy do czynienia z dużą luką legislacyjną dot. również tego, na kim jednoznacznie spoczywa odpowiedzialność, czy na dowódcy operacyjnym za podejmowanie decyzji o przechwyceniu i ewentualnym strąceniu obiektu, czy na ministrze obrony narodowej. Przepisy tego nie regulowały" - tłumaczył.

Siewiera odniósł się do pytania, czy informacje, które podaje Tomczyk opinii publicznej świadczą na korzyść ministra obrony narodowej czy dowódców. "Najdokładniejszą analizę o jakiej wiem, aczkolwiek nie znam jej w 100 proc. przedstawia w niejawnych dokumentach Najwyższa Izba Kontroli". W ocenie szefa BBN minister Błaszczak powołując się na ten raport i twierdząc, że zdejmuje on odpowiedzialność z niego, ma rację. Ale rację ma też, jak tłumaczył Siewiera, wojsko i minister Tomczyk, który wskazuje, że szef MON posiadał wiedzę o prawdopodobnym naruszeniu, o zmierzających rakietach, o sygnaturze i o odbiciu radarowym na stacjach radiolokacyjnych, posiadał wiedzę, która wystarczała do wszczęcia pewnych czynności i poinformowania o wysokim prawdopodobieństwie Zwierzchnika Sił Zbrojnych.

Siewiera o złych okolicznościach

Siewiera ocenił, że "z tego właśnie względu stało się szczególnie źle, że w tak pochopnym trybie sprawa ujrzała światło dzienne i że oczekiwano politycznej dymisji najważniejszych dowódców". "Z tego względu Zwierzchnik Sił Zbrojnych udał się w tamtym czasie na nieplanowaną wizytę i bezpośrednią rozmowę z szefem sztabu generalnego i dowódcą operacyjnym, by pewne kwestie wyjaśnić i zasięgnąć informacji nieopartej jedynie o emocjonalny czy pochopny osąd i przede wszystkim po to, żeby żołnierz miał świadomość, że Zwierzchnik Sił Zbrojnych stanie za nim". Zdaniem Siewiery, "ta sytuacja wystawiała system na test, a nie można pojedynczego żołnierza obarczyć winą za dysfunkcję systemową, do której państwo się później przyznało, modyfikując przepisy w zakresie obiektu Renegade".