Pięć miesięcy temu w Wojsku Polskim został mianowany nowy szef sztabu – gen. Wiesław Kukuła, który tym samym opuścił stanowisko dowódcy generalnego. W obecnym systemie to obok dowódcy operacyjnego i szefa Sztabu Generalnego jedno z najważniejszych stanowisk w naszych siłach zbrojnych. Od tego czasu wciąż mamy na nim oficera „pełniącego obowiązki”.

Kilka dni później, 15 października, odbyły się wybory parlamentarne, w wyniku których dwa miesiące później powstał rząd premiera Donalda Tuska. Następne dwa miesiące i w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, czyli najważniejszym koncernie polskiego przemysłu zbrojeniowego, wymieniono radę nadzorczą, po czym odwołano zarząd. Cały zarząd. Od ponad dwóch tygodni mamy więc tam pełniącego obowiązki prezesa. Konkurs na nowego prezesa i członków zarządu został rozpisany kilkanaście dni temu. Nowe władze spółki powinniśmy poznać lada dzień.

Po tym, jak już został rozpisany konkurs w PGZ, rozmawiałem z wysokiej rangi oficerem. Narzekał na niepewność, na to, że nie wiadomo, czy zostaje na stanowisku, czy zaraz „poleci”, i na wstrzymywanie decyzji przez górę, czyli kierownictwo Ministerstwa Obrony Narodowej.

Oczywiście w demokracji regularna zmiana rządu to rzecz normalna, moim zdaniem wręcz pożądana i zasadne jest, że proces wymiany kadr trwa. Dziwne by było, gdyby rządzący jej nie przeprowadzali. I podobnie pewnie będzie za cztery lata. Ale stan zawieszenia, w którym de facto znajdujemy się od pół roku, czyli od finału kampanii wyborczej, ma swoje konsekwencje. Brak dowódcy generalnego nie paraliżuje całej instytucji, ale powoduje, że podejmowanie jakiejkolwiek nowej inicjatywy czy działań długoterminowych jest znacznie trudniejsze, bo powinien to robić dowódca, który przyjdzie na pełną kadencję. A do tego jest potrzebne porozumienie ministra obrony i prezydenta. Na razie nominacji nie ma i nie wiemy, kiedy będzie. Dodatkowo trzeba pamiętać o wiszącym nad wojskiem prezydenckim projekcie ustawy o zmianach w systemie dowodzenia i kierowania Wojska Polskiego, który lada moment powinien trafić do Sejmu.

O ile Wojsko Polskie to instytucja z założenia hierarchiczna, gdzie struktury są przygotowane na kadencyjność i zastępowalność kadrową, to znacznie gorzej to wygląda w przemyśle zbrojeniowym. Dobrym przykładem jest tu Huta Stalowa Wola, czyli najważniejsza spółka PGZ, która produkuje m.in. samobieżne moździerze Rak czy armatohaubice Krab. Obecnie między Agencją Uzbrojenia, która odpowiada za zakupy, a HSW toczą się rozmowy, czasem publicznie, w mediach społecznościowych, dotyczące podpisania umowy wykonawczej na zakup ponad 100 kolejnych armatohaubic. Problem polega jednak na tym, że z punktu widzenia wojska nie ma sensu rozmowa z zarządem, który w ciągu kilku tygodni zostanie odwołany. Bo nowy zarząd może mieć już zupełnie inną wizję. O ile w tym wypadku opóźnienie nie ma większego znaczenia, bo i tak zakład obecnie wykorzystuje swoje moce produkcyjne, o tyle już brak decyzyjności w zarządzie PGZ może się przełożyć na opóźnienie konkretnych procesów inwestycyjnych w spółkach podległych grupie, np. z tego powodu, że nie będzie miał kto podpisać gwarancji finansowych. Na razie fizycznie nie ma kto tego zrobić, ale nawet gdy pojawi się nowy członek zarządu ds. finansowych, będzie potrzebował trochę czasu, by się zorientować, co i jak. A polska kultura polityczna, niestety, przewiduje miotłę całkowitą, czyli jak wymieniamy, to cały zarząd, a nie np. 80 proc. jego członków, tak by jednak ktoś na straży pewnej ciągłości instytucjonalnej stał.

Na dodatek na ten mocno wydłużający się czas zmiany nakłada się to, że jesteśmy w środku kampanii samorządowej, a minister obrony jest jednocześnie szefem ugrupowania politycznego, dla którego są to de facto najważniejsze z wyborów. I choć Władysław Kosiniak-Kamysz pojawia się na ważniejszych wydarzeniach związanych w wojskiem, jak choćby podpisanie umowy na zakup kolejnego elementu systemu obrony powietrznej za kilkanaście miliardów złotych, czy podczas tzw. dnia dostojnych gości podczas ćwiczeń wojskowych Dragon – 24, to jednak bardzo dużo czasu i energii poświęca temu, by PSL uzyskał dobry wynik wyborczy, a nie temu, by wzmocnić zdolności Wojska Polskiego do obrony. I w sumie temu także trudno się dziwić.

Warto jednak sobie uświadomić, że przez ostatnie pół roku w obszarze zwiększania zdolności obronnych naszego państwa mogliśmy zrobić więcej. Oczywiście każdy nowy minister i wiceminister potrzebuje czasu na naukę i zrozumienie resortu, szczególnie jeśli nie miał z nim wcześniej do czynienia. Ale my tego czasu na przekazywanie władzy, zarówno z winy PiS i przedłużania przezeń swojej politycznej agonii, jak i z winy nieprzygotowania koalicji rządzącej do objęcia rządów, tracimy wyjątkowo wiele. Ukradkiem zerkając na Wschód, można zaryzykować tezę, że to nie jest idealny moment na takie marnotrawienie czasu. ©℗