Ukraiński prezydent nie pierwszy raz próbuje rozegrać polskie władze. Po taki styl załatwiania spraw sięgnął późną wiosną 2023 r. – po tym, jak nasz rząd wprowadził embargo na produkty rolne. Wołodymyr Zełenski wysyłał wówczas sygnały do premiera Morawieckiego, że ich relacja ma już inny charakter. Próbował też eksploatować mit przyjaźni z prezydentem Andrzejem Dudą. Ale ten solidarnie trzymał linię państwa. Dlatego w końcu i Dudę Zełenski porzucił. Na konferencji w czerwcu ub.r. powiedział, że szefowa Komisji Europejskiej i tak obiecała mu zniesienie embarga na ukraińskie zboże na rynku unijnym. Sprowadził tym samym Dudę do roli asystenta.

Gdy Zełenski zorientował się, że urządzanie wyścigu między premierem a prezydentem o jego względy nie przynosi rezultatu, zmienił taktykę. W czasie kampanii w Polsce wyraźnie już grał na opozycję. Najprawdopodobniej liczył na to, że w warunkach wojny polsko-polskiej proces rozgrywania i dzielenia będzie po prostu skuteczniejszy. Miał podstawy, aby tak sądzić. Polaryzacja w polskiej polityce dotyczy niemal wszystkiego. Zełenski zapomniał jednak, że w nowej ekipie są stronnictwa reprezentujące interesy wsi.

Gra na nową władzę była zatem mniej udanym rozwinięciem nieudanej koncepcji Petra Poroszenki. Po 2015 r. uznał on, że PiS jest zjawiskiem sezonowym i lepiej grać na elity związane z PO. Kalkulacja była prosta: nawet jeśli prezydentem pozostanie polityk Zjednoczonej Prawicy, będzie można poszukać układów z rządem z przeciwnej opcji. Te analizy były jednak przestrzelone.

PiS nie był ugrupowaniem sezonowym i rządził w sumie przez dwie kadencje. Po przejęciu władzy przez obecną koalicję też nie doszło do radykalnego przedefiniowania polityki wobec Kijowa. Embargo na zboże pozostało. Tak samo jak sprzeciw Warszawy wobec wchodzenia Ukrainy na jednolity rynek UE bez oglądania się na koszty gospodarek państw sąsiednich.

Zełenski wniosków jednak nie wyciąga. W jednym z numerów DGP jego styl dyplomacji opisaliśmy jako jarmarczny. Po zamieszaniu z wysłaniem premiera Denysa Szmyhala i połowy rządu na granicę trzeba nieco zmodyfikować tę nazwę. To dyplomacja imby internetowej pod Telegram i portal X. Temu mają służyć populistyczne żądania formułowane przez Szmyhala w rocznicę inwazji. Próba ściągnięcia Tuska czy Dudy na spotkanie z Zełenskim na granicy miała być publiczną chłostą, podczas której polscy politycy – najlepiej może jeszcze w towarzystwie Ursuli von der Leyen – tłumaczyliby się, dlaczego krzywdzą Ukrainę. Szmyhal ustanawia pięć kroków do odblokowania granicy. Wyznacza termin. I zapowiada odwet, jeśli żądania nie zostaną spełnione. W ubiegłym roku było podobnie. Wówczas Zełenski ustanowił „tylko” izolację polityków Zjednoczonej Prawicy.

Dyplomacja jarmarku i imby to jednak droga na skróty i bez szans na powodzenie. Bo jak się okazuje, nawet w warunkach radykalnego sporu wewnątrzkrajowego najważniejsze osoby w państwie są w stanie działać w miarę spójnie. Ani Tusk, ani Duda nie pojechali na granicę. Niewykluczone, że Zełenski z tego powodu wyprosił polskiego prezydenta z uroczystości rocznicowych. Mniejsza jednak o to. W Kijowie nie było Dudy. Ale nie było też Amerykanów, Brytyjczyków, Francuzów i Niemców. To raczej Zełenskiemu powinno zależeć na Dudzie w Kijowie, a nie na odwrót. To ukraiński prezydent dziś zabiega o uwagę. Może zatem czas na bardziej chłodną i racjonalną kalkulację tego, co za pomocą presji, prób wywołania poczucia winy i obrażania się Ukrainie udaje się uzyskać. Szmyhal może przyjeżdżać na granicę codziennie. Może nawet zabierać ze sobą swój rząd. Ale to niczego nie rozwiąże. ©℗