Z powodu działań po bandzie nowej większości partia Jarosława Kaczyńskiego cały czas toczy poprzednią bitwę i nie jest w stanie się przegrupować do nowej – mówi socjolog polityki Jarosław Flis.

W kwietniu wybory samorządowe. Czy i dlaczego będą istotne? A może nie będą?

Są bardzo istotne, bo od sposobu zarządzania gminą zależy jakość życia mieszkańców. Ale są ważne także dla ogólnopolskich podziałów politycznych i całej klasy politycznej, która będzie podlegać kolejnej formie weryfikacji. A z oddechem konkurencji na plecach każda władza działa sprawniej.

Spodziewa się pan jakiegoś masowego zrywu wyborców, jak to było 15 października?

To wielka niewiadoma. Jesienna mobilizacja miała dwie składowe – wkurzenie na rządzących i wiara, że zaangażowanie ma sens. I to są elementy, które wciąż mogą oddziaływać na wyborców. Trochę to widać po notowaniach Trzeciej Drogi – choć wielu Polaków zagłosowało na nią czysto taktycznie, to jednak po wyborach poparcie dla tej formacji nie spada.

Ale widoczny już od 2018 r. wzrost frekwencji wynika także z obiektywnych przyczyn. Społeczeństwo się starzeje, bogaci i edukuje. A to wszystko sprzyja obywatelskiej aktywności, bo starsi, bogaci i wykształceni zawsze głosują częściej.

Czy dla PiS te wybory będą okazją do udowodnienia, że jeszcze jest w stanie wygrywać?

Mogłyby być, ale o to trzeba się starać.

A PiS się nie stara?

Mówienie, że Donald Tusk jest „niemieckim agentem” wynikom wyborów lokalnych w Brzesku czy Przysusze dobrze nie robi. Bo jakie to ma znaczenie dla decyzji, czy tamtejsi burmistrzowie mają zostać na stanowisku, czy nie? Kanadyjscy naukowcy badali, jaki jest związek między tym, jak oceniany jest rząd a ocenami burmistrza z tej samej partii. Okazało się, że te rzeczy są od siebie prawie niezależne. Prawie, bo jedyne powiązanie było takie, że jak ludzie są źli na rząd, to „w zastępstwie” może oberwać burmistrz wywodzący się z tej samej partii. Lecz gdy rząd jest oceniany dobrze, to wcale nie przekłada się to na ocenę burmistrza z tej samej partii.

Czy dziś afiliacja PiS dla startującego w wyborach samorządowca to atut, czy obciążenie?

To zawsze było obciążenie. W 2014 r. 57 proc. wójtów, burmistrzów i prezydentów związanych z PiS uzyskało reelekcję, a w 2018 r. – 63 proc. Dla porównania kandydatom z tzw. bloku senackiego (KO, Lewica, ludowcy) wskaźnik ten wzrósł z 77 proc. do 89 proc. To efekt dwóch czynników. Po pierwsze, PiS – będąc na sondażowej fali – rozochocił się i konkurował w samorządach jak żadna inna partia wcześniej, co spowodowało konsolidację opozycji. Po drugie, PiS zakazał kandydatom na wójta jednoczesnego kandydowania do powiatu i sejmiku, nie sprawdziwszy, że sam był wcześniej głównym beneficjentem tego rozwiązania – bardzo często konkurentami dla urzędujących burmistrzów i prezydentów byli właśnie radni powiatowi i sejmikowi z PiS startujący w tym samym czasie do sejmików i powiatu. W ten sposób partia ta wycięła jedną czwartą najważniejszych konkurentów dla burmistrzów. Rozochocenie PiS było takie, że szef sztabu wyborczego tej partii, Tomasz Poręba, opisywał te wybory jako mecz „PiS kontra reszta świata”. A gdy się rzuca takie wyzwanie, to albo jest się naprawdę silnym, albo dostaje się łomot.

W konsolidacji przed kwietniowymi wyborami PiS zapewne nie pomaga to, że jesienią stracił władzę na szczeblu centralnym.

Z pewnością. Podczas ostatnich prac sejmowych nad zmianą ordynacji miałem okazję poznać prezydenta Otwocka z PiS. Spotkałem w życiu wielu pewnych swego samorządowców, lecz nawet na tym tle się wyróżniał, w szczególności wiernością swej partii. Jak donoszą media, teraz planuje start z niezależnego komitetu i uważa, że szyldy partyjne nie powinny się liczyć w wyborach lokalnych. Może to efekt tego, że w 2019 r. PiS w Otwocku pokonywał KO stosunkiem 3:2, a teraz jest już 1:1. Może się zaraz okazać, że podobnie postąpią kolejni burmistrzowie.

Co w takim razie będzie miarą sukcesu wyborczego dla PiS? Swego czasu usłyszeliśmy od jednego z działaczy, że największe miasta sobie odpuszczają i chcieliby mieć samodzielną większość w co najmniej dwóch–trzech sejmikach.

W optymistycznym wariancie w zasięgu PiS są sejmiki w woj. świętokrzyskim, lubelskim, małopolskim i podkarpackim. Pamiętajmy jednak, że PiS jesienią stracił jedną czwartą wyborców, zszedł poniżej poziomu z 2015 r. A w wyborach samorządowych rok wcześniej zdobył władzę tylko na Podkarpaciu, choć oczywiście wtedy zadziałał tzw. efekt książeczki (karta do głosowania w formie książeczki zmyliła część wyborców, czego efektem był nienaturalnie wysoki wynik PSL znajdującego się na pierwszej stronie – red.). Teraz dla wyniku PiS istotne będzie to, co zrobi elektorat Konfederacji albo czy KO przyjmie zaloty Lewicy w sprawie wspólnej listy do sejmików. Dla lokalnych struktur PiS istotne jest także, czy zostaną istotnym graczem w powiatach ziemskich, gdzie ostatnio miał ok. jednej trzeciej wszystkich starostów. To niedużo, ale pozwala przeżyć. Przecież PO, PSL i lewica przetrwały ostatnich osiem lat w opozycji w całkiem dobrym stanie dlatego, że miały potężne przyczółki w samorządach. Te trzy ugrupowania miały w ostatnich latach ok. jednej trzeciej władzy w samorządach, pozostałe 57 proc. to były komitety bezpartyjne, a PiS to zaledwie 9 proc.

Czy dla PiS przesunięcie wyborów samorządowych o pół roku, z dzisiejszej perspektywy, okazało się błędem? Argumentem wówczas podnoszonym był zbieg wyborów parlamentarnych i samorządowych. Bez zmian w prawie kadencja samorządów upłynęłaby jesienią 2023 r.

PiS strzelił sobie w stopę. Dużo łatwiej byłoby im prowadzić kampanię samorządową, gdy jeszcze rządzili, bo mogli łatwiej zbierać fundusze na kampanię, wykorzystać funkcje rządowe, media publiczne itd. I tego wszystkiego PiS jest dzisiaj pozbawiony. A z powodu działań po bandzie nowej większości partia Jarosława Kaczyńskiego cały czas toczy poprzednią bitwę i nie jest w stanie się przegrupować do nowej. W 2022 r. były przedterminowe wybory w Rudzie Śląskiej, gdzie wyborcy zwykle głosują tak jak średnia dla kraju. Wystartowało tam dwóch wiceprezydentów – jeden z poparciem KO, drugi wspierany przez ruch samorządowy Tak! dla Polski – oraz poseł PiS. Ten ostatni nie wszedł do drugiej tury, wobec czego wyborca PiS mógł współrozstrzygać, kto wygrywał w drugiej turze. Ostatecznie wygrał co prawda kandydat KO, ale w najbliższych wyborach, jeśli takie sytuacje się powtórzą w skali kraju, w wyborcach PiS uruchomić się może myślenie: „nasz kandydat co prawda nie wygra, ale możemy zrobić na złość kandydatowi KO, popierając jego konkurenta w drugiej turze”. I ten mechanizm może być problematyczny dla KO w nadchodzących wyborach, gdy wyborcy PiS zagłosują w drugiej turze np. na kandydata Trzeciej Drogi czy startującego z lokalnego komitetu. Inna sprawa, że Polacy nie mają problemu z odsuwaniem od władzy, na trzecią kadencję zostawała dotąd mniej niż połowa burmistrzów i wójtów.

Teraz mamy zasadę dwukadencyjności, która realnie zadziała po najbliższej kadencji.

Spodziewam się, że ta reforma wyląduje w koszu. Są dwa argumenty przeciwko dwukadencyjności i jeden za. Argumenty przeciwko są takie, że po pierwsze, burmistrzowie mają zastępców i jak wiedzą, że to jedyna nadzieja pozostania przy władzy, będą tworzyć duety Putin–Miedwiediew i wymieniać się władzą co 10 lat. Po drugie, po drugiej kadencji burmistrz nie ma dożywotniej emerytury jak prezydent RP, on musi myśleć, gdzie będzie dalej pracować. A to może być korupcjogenne. Natomiast argument za dwukadencyjnością jest taki, że dzięki temu posłowie poczują oddech konkurencji na plecach, gdy wielu rozpoznawalnych samorządowców zechce startować do Sejmu już w 2027 r. I właśnie ten ostatni argument – jak sądzę – spowoduje, że zasada dwukadencyjności zostanie zniesiona.

To jakie wyzwania stoją przed koalicją rządzącą w kontekście wyborów samorządowych?

Pytanie, jak szybko koalicja popadnie w arogancję. KO ma słaby system immunologiczny w tym względzie, a przekonanie, że „jesteśmy debeściaki” jest wciąż ważną składową etosu Platformy Obywatelskiej. W PSL jest trochę więcej pokory, choć z silniejszą tożsamością spółdzielczą spod znaku „rączka rączkę myje”. Ponadto może pojawić się przekonanie, że skoro PiS nam już nie zagraża, to nie musimy się układać i pojawią się konflikty. Już wiemy, że do sejmików wystartują dwie listy, a może i trzy. Dylematem KO jest to, czy dogadać się co do jednej listy z Lewicą. Bo to oznacza konieczność oddania jej części miejsc na listach i to w sytuacji, gdy KO ma prawie 200 radnych, a Lewica 11. To zresztą nie tylko problem ciągnięcia marudera. Jedna czwarta wyborców KO ma samoidentyfikację prawicową. Przy dwóch listach będą mieli do wyboru wspólną listę KO z lewicą i alternatywę w postaci Trzeciej Drogi. Może się okazać, że to kolejny etap upuszczania krwi KO, bo do Trzeciej Drogi ucieknie centroprawicowy elektorat.

I Trzecia Droga znów okaże się czarnym koniem tych zawodów?

To jest możliwe. W ramach Trzeciej Drogi dogadać się łatwiej, PSL ma do odstąpienia wszystkie okręgi miejskie w wyborach sejmikowych, gdzie i tak nie zdobywał mandatów. Tam Hołownia może zdobywać mandaty bez strat ludowców. Tak więc ten deal jest dużo łatwiejszy niż ten między KO i Lewicą, bo w okręgach, gdzie KO jest słaba, z Lewicą jest jeszcze gorzej.

Na które samorządy pan, jako ekspert, będzie zwracał szczególną uwagę?

Na pewno ciekawy będzie Kraków, gdzie wiadomo, że Jacek Majchrowski nie będzie się starał o reelekcję, a sytuacja potencjalnych kandydatów wciąż nie jest wyklarowana. Interesująca będzie sytuacja w miastach śląskich, zobaczymy, jak w wyborach poradzą sobie te różne ruchy samorządowe zwłaszcza w zachodniej Polsce i z kim potem wejdą w koalicje. Pytanie też, jak bardzo będzie zgrzytać między wyborami lokalnymi a europejskimi, tzn. ilu przyszłych kandydatów na europosłów zarejestruje się jako kandydaci na prezydentów miast tylko po to, by się wypromować. Pytanie też, co się stanie z byłymi posłami PiS, którzy nie załapali się do obecnego Sejmu – czy oni będą wygryzać radnych tej partii z list, czy na odwrót? Poza tym ciekawa będzie frekwencja – pokaże, czy jesteśmy już zmęczeni częstym głosowaniem, czy nie. ©℗

Rozmawiał: Tomasz Żółciak
ikona lupy />
Czym Twoim zdaniem głównie kierują się wyborcy w wyborach samorządowych? / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe