"W polityce jest pokusa sięgania po szybkie rozwiązania bardzo skomplikowanych problemów. Tylko że często rozwiązując jeden problem, tworzymy inne". Wywiad z dr Iga Kazimierczyk, prezeską fundacji Przestrzeń dla Edukacji, badaczką oświaty, autorką książki „Oblicza nudy szkolnej”.

Ministra Barbara Nowacka weszła do MEN z dużym kredytem zaufania ze strony organizacji społecznych. Jak wygląda konfrontacja z rzeczywistością?
ikona lupy />
Dr Iga Kazimierczyk, prezeska fundacji Przestrzeń dla Edukacji, badaczka oświaty, autorka książki „Oblicza nudy szkolnej” / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe

W kampanii wyborczej czy umowie koalicyjnej była mowa o tym, że w proces reformowania edukacji zostaną włączone organizacje trzeciego sektora, nauczyciele, uczniowie, czyli krótko mówiąc osoby, których zmiany dotyczą. Póki co, inaczej niż na przykład w resorcie sprawiedliwości, nikt ze strony społecznej nie wszedł nawet w struktury ministerstwa, a o ważnych zmianach dowiedzieliśmy się z wypowiedzi medialnych.

Chodzi o zapowiedź likwidacji prac domowych. Co ona tak naprawdę oznacza?

Ten przykład pokazuje, jak ważne są konsultacje. Przez cały weekend zastanawialiśmy się w środowisku, co ministra ma na myśli. Czy będzie można zadawać słówka do powtórzenia na języku angielskim, czy nie? Czy będzie można dać proste ćwiczenia z matematyki? Takich wątpliwości nikt z nas nie powinien mieć. Oczywiście prace domowe to jest duży i ważny temat, uczniowie rzeczywiście są przepracowani. Ale nie można się mierzyć z tym niejako od końca, na razie dyskutujemy o zapowiedzi rozporządzenia, którego nikt nie widział, zamiast zbadać, dlaczego są przepracowani. To też budzi wiele skrajnych emocji. Pojawia się bardzo dużo obaw, a to są emocje, których szkoła nie potrzebuje.

Jak powinien wyglądać ten proces?

Po poprzednim ministrze potrzebujemy stabilności, zaufania i konkretów. MEN powinno zacząć od konsultacji samych założeń rozporządzenia. Na tej podstawie powinien powstać dokument, a dopiero potem powinniśmy go komentować w mediach. Teraz dyskusja i działania wokół zmiany prawa poszły w odwrotnym kierunku. Nie chcemy o nich dyskutować przez media. Nauczyciele i uczniowie chcą te zmiany konsultować już na wstępnym etapie. Ocena rozporządzenia to nie są konsultacje, na które środowisko szkolne czeka.

Donald Tusk nagrał na TikToka film, w którym przekonuje, że problem załatwiony. Przypomina mi to jego wojny sprzed 10 lat – w tym samym stylu traktował problem dopalaczy czy wychodzących z aresztu pedofili.

Rozumiem, że w polityce jest pokusa sięgania po szybkie rozwiązania bardzo skomplikowanych problemów. Tylko że często rozwiązując jeden problem, tworzymy inne. Przez lata mówiliśmy choćby o tym, że nauczyciele potrzebują autonomii. Teraz dostali kolejny sygnał, że kierownictwo MEN nie ma do nich zaufania. To z pewnością nie wpłynie dobrze na atmosferę w szkole.

Jakie byłoby dobre rozwiązanie?

Ministra nie powinna się kierować tym, co jest popularne na X (d. Twitter – red.), tylko zajrzeć do badań oświatowych. Jeśli uznajemy, że prace domowe to problem, powinniśmy dodatkowo zapytać rodziców, co dokładnie im przeszkadza, sprawdzić, ile dziecko spędza nad nimi czasu, zapytać nauczycieli, jakie zadania domowe pomagają im realizować materiał. Jeśli już MEN chce się do tego odnieść, powinno wydać nie zakaz, a rekomendacje dotyczące tego, co można robić po godzinach pracy w szkole, a czego absolutnie nie wolno.

Z zapowiedzi Barbary Nowackiej wynika też, że zostanie obcięta podstawa programowa. Co to znaczy, że MEN odchudzi ją o 20 proc.?

Też zachodzimy w głowę. Czy to ma być 20 proc. z całkowitej liczby jej znaków? Wymagań szczegółowych? Jak to wpłynie na powiązanie ze sobą przedmiotów? Przecież część treści omawianych na jednym przedmiocie jest niezbędna do zrozumienia zagadnień na innym. Czy to zostanie uwzględnione? Jak szkoły mają się do tego przygotować? Przecież jeśli te podstawy programowe będą zmienione, to znaczy, że cały system szkolny musi zmienić ustawienia fabryczne.

To znaczy?

W oparciu o podstawy, wydawnictwa albo też nauczyciele samodzielnie opracowują programy nauczania. Kiedy mają to zrobić? We wrześniu? Kto i kiedy zdąży opracować podręczniki albo ich aktualizacje? Od którego etapu wejdą okrojone podstawy? Tak naprawdę to zapowiedź dużej reformy, o której na razie nic nie wiadomo.

Nawet kiedy minister Anna Zalewska robiła reformę podstaw programowych, ostrzegaliśmy, że wszystko toczy się za szybko. A i tak wydawnictwa miały kilka miesięcy na to, by podręczniki przygotować. Teraz czasu będzie jeszcze mniej. Odchudzenie podstawy to ważne zadanie, ale ono jest jak pierwszy element domina, trzeba o tym pamiętać.

Zmienione podstawy będą miały wpływ także na egzaminy. Pytanie, czy dotknie to już najbliższej sesji?

I znów, ponieważ mamy tylko zapowiedzi z wywiadów, nic o tym nie wiadomo. Natomiast kolejna szybka zmiana podstaw doprowadzi to tego, że będziemy ręcznie sterować egzaminami. Przez wieczne reformy ich sens się wypaczył, zaczęły być tylko przepustką do szkoły ponadpodstawowej. Tanim narzędziem do masowej selekcji uczniów.

A czym powinny być?

Powinny pokazywać wydajność systemu edukacji. Dobrze ułożone testy mogłyby pokazać, jakie problemy uczniowie mają z matematyki, czego nie uczy szkoła.

Centralna Komisja Egzaminacyjna wydaje przecież co roku sprawozdania. Można tam przeczytać, jak uczniom poszły poszczególne zadania.

Tylko to są oceny jednostkowe, w odniesieniu tylko do jednego roku. Nie da się tych egzaminów porównać do poprzednich roczników. Nic nie mówią o tym, czy szkoła uczy lepiej, czy gorzej, czy dzieci mają większą, czy mniejszą wiedzę. Dlatego jest dla nas tak istotne badanie PISA, bo ono jako jedyne narzędzie konsekwentnie od lat sprawdza to samo i jest w stanie dużo nam powiedzieć o stanie polskiej szkoły.

A w tym roku pokazuje, że polskim uczniom – względem starszych roczników – znacząco ubyło umiejętności matematycznych.

Owszem, a także że mamy bardzo dużo uczniów na granicy analfabetyzmu funkcjonalnego. W PISA zresztą możemy też znaleźć opis problemu, który ja uważam za kluczowy – fatalnej kondycji psychofizycznej uczniów. To jest rzecz, nad którą powinna teraz pochylać się ministra edukacji. Także dlatego, że ma to wpływ na zdolności poznawcze uczniów.

Dołożyłabym jeszcze jeden kamyczek – polski nastolatek spędza według OECD nad pracą domową 7 godzin tygodniowo. Według NASK – 5,5 godziny siedzi w internecie. Tyle że codziennie.

To też jest bardzo istotny element codzienności ucznia, który trzeba przeanalizować. Nieustanna obecność w mediach społecznościowych przyczynia się do tego, że jesteśmy przepracowani, wykończeni psychicznie i fizycznie. Trzeba to wszystko wziąć pod uwagę, zanim uzna się, że wszystkiemu są winne prace domowe, a już w szczególności nauczyciele, którzy je chcą zadawać.

Nie słyszałam, by MEN mówiło o reformie kształcenia nauczycieli.

Tu można by było powołać międzyresortowy zespół, który zajmie się kształceniem nauczycieli. Nauczyciele sami podkreślają, że potrzebują innych kompetencji niż te, które są ćwiczone w czasie studiów. Mówią o umiejętnościach miękkich, radzeniu sobie ze stresem, ze stanami emocjonalnymi dzieci i młodzieży. Rozumiem, że jest dopiero styczeń, ale ten temat wypadałoby chociaż zaznaczyć w planie prac jako ważny.

W dodatku my znowu zajmujemy się detalami, podczas gdy nie przemyśleliśmy rzeczy absolutnie fundamentalnej, czyli tego, po co nam właściwie jest szkoła.

Na to pytanie nie odpowiedział jeszcze żaden minister edukacji, z którym rozmawiałam.

Polski system nieustannie funkcjonuje na bajpasach – nazywa się to „Kierunkami realizacji polityki oświatowej państwa”. To dokument, który co roku latem wydaje minister edukacji. Tylko że skoro co roku może się zmienić, nie sposób kształtować w ten sposób długofalowej polityki państwa. Tymczasem kiedy w Finlandii czy Walii reformowano systemy oświaty, pytanie, do czego ona ma zmierzać, było podstawą. ©℗

Rozmawiała Anna Wittenberg