Pierwsze miesiące nowej władzy upływają pod znakiem dopieszczania twardo antypisowskiego elektoratu, by wspomnieć tylko uruchomienie aż trzech komisji śledczych, z których przynajmniej jedna (ds. wyborów kopertowych) jest kompletnie zbędna, a tematem drugiej (afera wizowa) zajmują się już odpowiednie służby.

Nieliczne merytoryczne projekty – takie jak wakacje od ZUS czy skrytykowane ze wszystkich stron Mieszkanie na start – są natomiast tak niemądre, że lepiej byłoby, gdyby ich nie było.

Dla twardego anty-PiS-u rozliczenie Zjednoczonej Prawicy jest absolutnie kluczową obietnicą wyborczą koalicji. I pewnie machnąłby ręką, gdyby podczas obecnej kadencji nie udało się przeprowadzić żadnej zwykłej ustawy, byleby wsadzono poprzednią władzę do więzień. Nieoczekiwane rzucenie się rządowej większości w ramiona najtwardszego elektoratu będzie jednak miało swoje konsekwencje. Zużywanie ograniczonych zasobów kadrowych na działania rozliczeniowe jest tutaj najmniejszym problemem. Pisaniem ustaw mogą się zająć urzędnicy, w sumie byłoby nawet lepiej. Problem w tym, że ten kurs automatycznie obsadził prezydenta w roli „wielkiego obrońcy PiS”, czyli jawnego wroga nowego rządu. Nie będzie więc kohabitacji, tylko ostra rywalizacja dwóch ośrodków władzy wykonawczej.

Nie było potrzeby stawiania Andrzeja Dudy na takiej pozycji. Ten bowiem początkowo wysyłał bardzo wyraźne sygnały o gotowości do współpracy. Ceremonia powołania nowego rządu przebiegła normalnie – bez przytyków czy zapowiedzi sporu, prezydent błyskawicznie podpisał ustawę o in vitro. Brutalne przejęcie mediów publicznych z pominięciem drogi ustawowej czy usunięcie Dariusza Barskiego ze stanowiska prokuratora krajowego bez wymaganej ustawowo zgody prezydenta obcesowo podważyło jego kompetencje. Także nadgorliwość w kwestii zatrzymania Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika nie była potrzebna, a na pewno nie przysłużyła się dobrym relacjom ośrodków władzy. Oczywiście pozycja prezydenta jest bardzo słaba. Ma przeciwko sobie rząd i większość parlamentarną. Można też założyć, że koalicję będą wspierać Unia Europejska oraz, mimo wszystko, władza sądownicza. Dudzie został jednak w ręku jeden potężny argument – weto.

Trudno sobie wyobrazić, by prezydent wetował niekontrowersyjne ustawy, które będą w interesie społecznym. Obecnie trudno jednak znaleźć obszar polityk publicznych, który byłby niekontrowersyjny i pozbawiony ładunku ideologicznego. Na przykład polityka klimatyczna UE oraz związana z nią transformacja energetyczna, która będzie kluczową kwestią w najbliższych latach, a która budzi ogromne emocje w Zjednoczonej Prawicy (Suwerenna Polska nawołuje do wyjścia z unijnego systemu EU-ETS).

Emocje podgrzała właśnie wiceministra klimatu Urszula Zielińska, która sama w sobie jest już problemem, gdyż wbrew linii rządu sprzeciwia się energetyce jądrowej. Liderka Zielonych podczas nieformalnego spotkania Rady UE ds. Środowiska poparła redukcję emisji CO2 o 90 proc. już do roku 2040. Politycy PiS błyskawicznie wykorzystali to do histerycznych komentarzy w stylu „Obawiacie się wzrostu cen energii przez Fit For 55? No to zapnijcie pasy – Platforma już szykuje nam Fit For 90!” (to poseł Paweł Jabłoński na platformie X). Szefowa resortu – Paulina Hennig-Kloska z Polski 2050 – szybko odcięła się od stanowiska Zielińskiej, jednak ta sprawa pokazuje, jak wielkie napięcia będzie budzić kwestia polityki klimatycznej.

W jaki sposób nowy rząd chce zredukować emisje, omijając drogę ustawową? Przecież ustawy będzie wymagać chociażby liberalizacja przepisów o lądowych farmach wiatrowych, które wstępnie spaliła już wspomniana Hennig-Kloska, próbując je podrzucić do podpisu prezydentowi przy okazji zamrożenia cen energii, co już zwiastowało ostry kurs, jaki przyjęła nowa większość sejmowa.

Trzecia Droga wśród swoich 12 gwarancji wyborczych zawarła liberalizację przepisów dotyczących prosumentów, które znajdują się w ustawie o odnawialnych źródłach energii. Ewentualny ogólnokrajowy zakaz palenia węglem w domowych piecach także wymagałby regulacji ustawowej. Rozporządzeniami nowy rząd będzie mógł co najwyżej wprowadzić jakieś ograniczone programy dofinansowania w stylu Czystego powietrza. Jeśli nowa większość nie przekona do nich prezydenta, to przez rok z okładem nie zrobi niczego w sprawie czystszej energii i dekarbonizacji.

Jedną z głównych obietnic partii tworzących obecną koalicję było uruchomienie pieniędzy z KPO. Dotychczas wpłynęło jednak tylko 5 mld euro zaliczki z tytułu RePowerEU, które nie były powiązane z żadnym kamieniem milowym. A większość z nich (warunkujących wypłaty z właściwego KPO) sprowadza się do uchwalenia konkretnych przepisów. Najwięcej uwagi przyciągają ustawy zmierzające do przywrócenia praworządności, jednak wiele dotyczy przeróżnych obszarów życia: rynku pracy, ochrony zdrowia, transportu, energetyki czy cyfryzacji. Termin wdrożenia niektórych dawno już zresztą minął.

Jednym z tych obszarów jest podatek od posiadanych samochodów spalinowych. Już pod koniec tego roku powinna zostać wprowadzona danina od nabycia takiego samochodu. Wysokość obu podatków będzie określana na podstawie emisji tlenków azotu oraz dwutlenku węgla. Prawica, ogólnie rzecz biorąc, jest radykalnie przeciw, co było widać podczas gorącej dyskusji na temat strefy czystego transportu w stolicy. W sytuacji zwarcia z nową większością prezydent Duda będzie więc mógł spokojnie zawetować tego rodzaju przepisy, zyskując w oczach wyborców PiS.

Najbardziej spektakularny spór z Unią poprzednie władze prowadziły o tzw. praworządność. Według doniesień medialnych Komisja Europejska miałaby sugerować, że jej przywrócenie może się udać bez uchwalenia ustaw, by w ten sposób ominąć prezydenta. Mowa o wdrożeniu odpowiednich wyroków TSUE oraz wydaniu rozporządzeń. Abstrahując od oceny etyczno-prawnej takiego trybu, pozwoli on jedynie na wypłatę pieniędzy ze złożonego w połowie grudnia wniosku opiewającego na 7 mld euro, z czego tylko niecałe 3 mld to dotacje (wszystkie przewidziane dla Polski dotacje to łącznie 25 mld euro). Pozostałe wypłaty będą uzależnione od kolejnych reform, a trudno sobie wyobrazić, by wdrożyć je z pominięciem prezydenta. Nie mówiąc już o tym, że Polsce są potrzebne nie tylko pieniądze unijne, lecz także reformy ujęte w naszym krajowym planie odbudowy. Głównym celem KPO jest przecież modernizacja kraju, a nie przytulenie kasy z Brukseli.

Andrzej Duda będzie mógł bez ryzyka wetować także ustawy zmierzające do ucywilizowania rynku pracy. Mowa chociażby o pełnym oskładkowaniu umów cywilnoprawnych, co również znalazło się w KPO i powinno zostać wdrożone rok temu. Nawet jeśli taka ustawa do niego trafi, to będzie mógł uzasadnić swoje weto zwiększeniem obciążeń podatkowo-składkowych osób zatrudnionych na takich umowach. W trzecim kwartale tego roku powinna natomiast wejść w życie ustawa wprowadzająca jednolitą umowę o pracę oraz upowszechniająca układy zbiorowe. Szczególnie tę drugą kwestię zapewne oprotestują polscy przedsiębiorcy, którzy walczą nawet z powstawaniem niemających żadnych realnych kompetencji zakładowych rad pracowniczych. A w kolejce czeka jeszcze przecież implementacja unijnej dyrektywy o przejrzystości wynagrodzeń w przedsiębiorstwach, która ma ułatwić walkę z dyskryminacją płacową. Wszystkie te kwestie są szeroko krytykowane na prawicy, argumenty uzasadniające weto znajdą się więc bez problemu.

Ostry kurs wobec poprzedników może zaszkodzić sytuacji ekonomicznej Polski na różne sposoby. Profesor Ireneusz Dąbrowski, członek RPP, zaproponował w rozmowie z „Gazetą Bankową”, by NBP rozważył wyprzedaż obligacji skarbowych skupionych z rynku w czasie pandemii. To znacząco utrudniłoby rządowi sprzedaż bieżących papierów dłużnych i znacznie zwiększyłoby koszt obsługi nowo zaciąganego długu. W NBP znajdują się obligacje warte 144 mld zł. Wypuszczenie ich na rynek byłoby dla rządu fatalną wiadomością. Pomysł skrytykował już nawet szef Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys – współpracownik byłego premiera Morawieckiego. „To jest tak samo zły pomysł jak ten, żeby NBP emitował swoje obligacje. […] Wyjście z tych obligacji i zmniejszenie bilansu NBP powinno być stopniowe i następować w momencie zapadalności” – zatweetował Borys. Można jednak przypuszczać, że takie racjonalne uwagi mogą umknąć uwadze w warunkach wewnętrznej wojny politycznej. Jak na razie NBP zdementował istnienie takich planów, jednak pomysł będzie wisieć nad rządem niczym miecz Damoklesa.

Oczywiście o realizacji swoich postulatów mogą też jak na razie zapomnieć wyborcy Lewicy. Wiele z nich Andrzej Duda zawetowałby nawet w warunkach zwyczajnej kohabitacji, ale te mniej kontrowersyjne mógłby podpisać (co udowodnił w przypadku ustawy o in vitro). Ustawę o związkach partnerskich, które popiera nawet katolik Szymon Hołownia, Duda w sumie również mógłby zaakceptować. Premier zapowiedział właśnie umożliwienie zakupu bez recepty antykoncepcji awaryjnej, tzw. pigułek „dzień po”. W obecnej atmosferze wydaje się, że prezydent takie rozwiązanie zawetuje. Donald Tusk zadeklarował przygotowanie planu B, czyli „złagodzenie skutków weta” za pomocą rozporządzenia. W tak drobnych kwestiach to nawet może się udać, jednak żadnych głębszych reform w ten sposób się nie przeprowadzi.

„Proszę państwa, jeśli nie damy rady, no to przeżyjemy ten rok i trzy miesiące” – stwierdził premier Tusk po spotkaniu z Andrzejem Dudą. Niewątpliwie członkowie rządu przeżyją bez problemu następne półtora roku, przecież to nie oni muszą się mordować na polskim rynku pracy i rynku mieszkaniowym czy stać w długich kolejkach do lekarzy specjalistów. Większość elektoratu nowej koalicji chyba jednak w pierwszej kolejności oczekiwała reformowania kraju, a nie zaogniania sytuacji. I rządzenia, a nie po prostu zemsty. ©Ⓟ