Trudno się oprzeć wrażeniu, że to sam bank centralny robi wiele, żeby mówiło się i pisało o Trybunale Stanu dla Adama Glapińskiego, prezesa Narodowego Banku Polskiego. Ze strony czekającej na możliwość objęcia rządów koalicji padały wprawdzie zapowiedzi postawienia Glapińskiego przed trybunał (a według Ryszarda Petru z Polski 2050, nowego szefa sejmowej komisji gospodarki, wniosek jest już gotowy, nie ma tylko decyzji politycznej), ale w 100 konkretach Koalicji Obywatelskiej na pierwsze miesiące rządzenia jest wiele pilniejszych spraw. Ale i przed TS Glapiński byłby zapewne w kolejce za Andrzejem Dudą, Mateuszem Morawieckim czy Zbigniewem Ziobrą (to też nazwiska ze 100 konkretów).

Skoro jednak temat funkcjonuje w debacie publicznej, to warto zwrócić uwagę na garść paradoksów związanych z przyjętym przez NBP sposobem obrony swojego szefa.

Po pierwsze, ta część sfery politycznej, z której wywodzi się Glapiński (i wielu jego współpracowników w banku centralnym), w przeszłości wielokrotnie była za tym, żeby „prać brudy we własnym domu”, a nie „donosić” na problemy do Brukseli czy Luksemburga, gdzie mieści się siedziba Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Teraz okazuje się, że o próbach podważenia niezależności banku centralnego trzeba informować świat najszerzej, jak się da.

Po drugie, swego rodzaju ironią losu są starania zmierzające do wykorzystania do tej obrony Europejskiego Banku Centralnego. Formalnie ma to uzasadnienie: NBP jest członkiem Europejskiego Systemu Banków Centralnych, na którego czele stoi EBC.

„Gdyby posłowie byłych partii opozycyjnych rzeczywiście złożyli wstępny wniosek do Sejmu, jakikolwiek środek wpływający na możliwość wykonywania przez pana obowiązków prezesa NBP może, jeśli nie jest zgodny z prawem, wpłynąć na pana niezależność, a tym samym na niezależność Rady Ogólnej (ESBC)” – napisała szefowa banku z siedzibą we Frankfurcie w odpowiedzi na pismo z NBP.

Ale nie można zapominać, że według samego Adama Glapińskiego mówienie o Trybunale Stanu to próba przedwczesnego wprowadzenia Polski do strefy euro (obecny prezes jest przeciw naszemu członkostwu w unii walutowej).

Trzecia, związana z tym sprawa, to używany przez przedstawicieli NBP argument, że Trybunał Stanu w ogóle nie powinien mieć prawa do ingerowania w działalność banku centralnego (podobnie Najwyższa Izba Kontroli), a pozwalające na to dziś przepisy są niezgodne ze statutem EBC i ESBC. Bank z siedzibą we Frankfurcie wskazywał, że te niezgodności powodują, że Polska nie spełnia prawnego kryterium członkostwa w strefie euro

Posłowie PiS skierowali wręcz wniosek o uznanie niezgodności tych przepisów z konstytucją. Co, jeśli Trybunał Konstytucyjny to potwierdzi? Nieoczekiwaną konsekwencją będzie wyeliminowanie niezgodności blokującej nam drogę do eurolandu.

Przedstawiciele banku centralnego podkreślali wielokrotnie, że nawet mówienie o postawieniu prezesa NBP przed Trybunałem Stanu szkodzi reputacji naszego kraju. Może być niebezpieczne dla złotego. Faktycznie, sprawą zajął się nawet poniedziałkowy „Financial Times”. Ale agencja ratingowa Standard&Poor’s w piątkowej aktualizacji ratingu Polski, nad kwestią podważania niezależności banku centralnego nawet się nie zająknęła. Najwyraźniej zagrożenie dla złotego nie jest, przynajmniej na ten moment, zbyt duże. Analitycy S&P przejmują się raczej zbyt wolnym obniżaniem inflacji w naszym kraju.

I ostatni paradoks. Prezesa NBP najlepiej bronić może to, jak wygląda obecna sytuacja w banku centralnym. Gdyby faktycznie został pozbawiony stanowiska, osoba, która zajęłaby jego fotel, musiałaby starać się o współpracę z zarządem w pełni umeblowanym przez Glapińskiego (to prezes NBP składa wniosek o powołanie członków zarządu do prezydenta) oraz z Radą Polityki Pieniężnej zdominowaną przez osoby wskazane przez dotychczasową większość (wskazujący trzy osoby prezydent też jest z tego środowiska). Trochę jak mission impossible. A trzeba jeszcze zyskać zaufanie prezydenta, bo to on wskazuje kandydata na szefa banku. ©℗