Kiedy Polska przegrała wojnę obronną, wykreowany na premiera gen. Sikorski za priorytet uznał rozliczenie obozu sanacyjnego.

„Na terenach ukraińskich, gdzie obecnie przebywamy, rozmaici agenci rozpowszechniają pogłoski o tajnym porozumieniu między Niemcami a ZSRS, na mocy którego oddziały niemieckie nie przekroczą Bugu, pozostawiając wojskom sowieckim całą resztę Polski” – depeszował do Paryża francuski ambasador w Polsce Léon Noël 11 września 1939 r. Już pod koniec sierpnia do MSZ Francji dotarły z Londynu pierwsze informacje o tym, czego się dowiedział ambasador USA w Moskwie: podpisany przez ministra spraw zagranicznych III Rzeszy Joachima von Ribbentropa oraz komisarza spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesława Mołotowa pakt o nieagresji zawierał tajny protokół. Oba totalitarne państwa dogadały się w kwestii podziału całej Europy Środkowej. To oznaczało, że Polska nie ma szans na ocalenie. Paryż i Londyn uznały zatem, że przyjście z realną pomocą sojusznikowi jest niemożliwe, i spisały go na straty, szykując się do długiej wojny z Niemcami.

Należało jednak zadbać o to, żeby przetrwały instytucje II RP oraz jej siły zbrojne. W trudnej sytuacji, w jakiej znaleźli się zachodni alianci, każdy atut, a takim byli bitni żołnierze, okazywał się bezcenny. „Ambasador Leon Noël, w rozmowie z ministrem spraw zagranicznych RP Józefem Beckiem, 11 września, obiecywał rządowi polskiemu w imieniu własnego rządu prawo pobytu eksterytorialnego (droit d’hébergement) na terytorium Francji” – opisuje Magdalena Hułas w monografii „Goście czy intruzi. Rząd polski na uchodźstwie, wrzesień 1939 – lipiec 1943”. Ufając gwarancjom danym przez Paryż, kiedy 17 września Armia Czerwona zaatakowała od wschodu, władze II RP zdecydowały się na natychmiastową ewakuację do Francji przez terytorium Rumunii. Minister spraw zagranicznych Józef Beck nie wiedział, że pozostający bez przydziału gen. Władysław Sikorski spotkał się we Lwowie z wysłannikami ambasadora Noëla. On również bez zwłoki się spakował i pojechał do Rumunii. Przez most nad Czeremoszem przejechał rankiem 18 września. Po drugiej stronie czekał na niego osobiście Noël w towarzystwie dwóch francuskich oficerów. Wzięli oni na siebie rolę obstawy generała i eskortowali go do Bukaresztu. Tam na Sikorskiego czekało miejsce w wagonie jadącego do Paryża Orient Expressu.

Generałowi w podróży towarzyszył francuski ambasador. Na taki luksus nie mogły liczyć władze Rzeczpospolitej, choć formalnie Rumunia nadal była sojusznikiem Polski. Wbrew podpisanym układom i słownym obietnicom prezydent, premier, naczelny wódz i wszyscy ministrowie zostali internowani.

W tym czasie radca ambasady w Bukareszcie Alfred Poniński oraz attaché wojskowy ppłk Tadeusz Zakrzewski sporządzali listy osób, które uznawali za mocno związane z sanacją. One również miały pozostać w Rumunii. Natomiast tym, którzy nadawali się na potencjalnych sojuszników gen. Sikorskiego, wystawiano świadectwo ułatwiające przejazd do Francji. Wedle związanego z sanacyjnym obozem historyka Władysława Podboga-Malinowskiego w sterowany przez francuski wywiad i Quai d’Orsay (MSZ – red.) spisek był też zamieszany ambasador II RP w Bukareszcie Roger Raczyński. To on zjawił się przed północą 20 września w Bicaz, gdzie przebywał internowany Ignacy Mościcki. Za namową Raczyńskiego załamany klęską prezydent, korzystając z uprawnień, jakie dawała mu konstytucja kwietniowa, wskazał nową głowę państwa. Wbrew nadziejom spiskowców Mościcki wybrał zatwardziałego piłsudczyka, gen. Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego, wówczas ambasadora w Rzymie.

Sikorski zapisał w notatniku: „Poinformuję rząd (Francji – red.) o stanie faktycznym z wnioskiem o niedopuszczenie tej kliki rządowej (sanacyjnej – red.)”.

Generał z ambicjami

„Główny kłopot i nieszczęścia, z którymi będziemy mieli do czynienia teraz, to będą różne «mydłki środkowe do usług gotowe»” – oświadczył podkomendnym jesienią 1915 r. Józef Piłsudski, nie ukrywając, iż ma przede wszystkim na myśli Władysława Sikorskiego. To wtedy po raz pierwszy piłsudczycy starli się z dobrze znanym im politykiem, z którym kilka lat wcześniej wspólnie konspirowali w Związku Walki Czynnej we Lwowie. Wielkie ambicje, jakie wykazywał Sikorski, sprawiały, iż nie chciał być on podkomendnym, lecz kimś takim jak… Piłsudski. I próbując zająć miejsce komendanta, gdy ten zaczął się odcinać od bliskiej współpracy z Niemcami i Austro-Węgrami, zaproponował państwom centralnym prowadzenie werbunku do polskiej armii podporządkowanej rozkazom z Berlina.

Zaborcy nie docenili oferty Sikorskiego, a on sam okazał się z czasem o wiele bardziej utalentowanym dowódcą niż politykiem. Ilekroć bowiem rozwijał skrzydła w polityce, ktoś mu je podcinał, a najczęściej robili to Piłsudski i jego ludzie. Sławę przyniosło generałowi dowodzenie 5 Armią w sierpniu 1920 r. podczas Bitwy Warszawskiej. To on nie dopuścił do tego, żeby wojska Tuchaczewskiego uderzyły na Warszawę od północy, co szeroko opisywała prasa. Dzięki autorytetowi, jaki wtedy zyskał, stanął w grudniu 1922 r. na czele rządu pozaparlamentarnego po zamachu na prezydenta Narutowicza.

Skoro generał zachowywał wobec Francji wzorową lojalność, nie zamierzano mu odbierać drobnej przyjemności, jaką dawał rewanż

„Widać było od razu, że jest to człowiek posiadający talenty i wyrobienie polityczne. Orientował się dobrze i szybko w każdej sytuacji, był dobrym mówcą i wziął się energicznie do prowadzenia spraw państwowych” – zanotował w pamiętniku Stanisław Kozicki, bliski współpracownik Romana Dmowskiego. Sikorski szybko skłócił się jednak z endekami, po czym po cichu dogadał się z lewicą reprezentowaną w parlamencie przez PPS i PSL „Wyzwolenie”. Powołał też do życia tajną organizację H2O (co miało oznaczać „Honor i Ojczyna”), snując bliżej nieokreślone plany przejęcia pełni władzy. W końcu zirytował prawicę tak, że endecy i chadecy w porozumieniu z PSL „Piast” w maju 1923 r. usunęli nazbyt ambitnego generała ze stanowiska premiera. Premier kolejnego rządu fachowców, Władysław Grabski, zaproponował mu jednak tekę ministra spraw wojskowych.

Powróciwszy na wysokie stanowisko, generał zabrał się do oczyszczania armii z oficerów związanych z Piłsudskim, aby zastąpić ich własnymi protegowanymi. Wniósł też projekt nowej ustawy o najwyższych władzach wojskowych, dający ministerstwu – wzorem Francji – całkowitą kontrolę nad korpusem oficerskim i sztabem generalnym. Tych dwóch rzeczy komendant mu nigdy nie zapomniał. Wprawdzie podczas zamachu majowego w 1926 r. pełniący obowiązki dowódcy Okręgu Korpusu VI Sikorski odmówił poprowadzenia wojsk z Lwowa na pomoc legalnemu rządowi, lecz Piłsudski nie docenił jego postawy. Generała uznawał nie za oficera, lecz przede wszystkim za polityka i… pozbawił go dowództwa nad czymkolwiek, przenosząc do dyspozycji ministra spraw wojskowych. Od tego momentu sfrustrowany odsunięciem na boczny tor Sikorski szukał przyjaciół we Francji.

Podczas wojny z bolszewicką Rosją w gronie dobrych znajomych dowódcy 5 Armii znaleźli się wpływowi francuscy wojskowi na czele z marszałkami Ferdynandem Fochem oraz Philippem Pétainem. Dzięki ich protekcji Polak znakomicie odnalazł się we Francji i chętnie tam przemieszkiwał. Utrzymywał też stałe kontakty z jej wywiadem wojskowym, który wyjątkową nieufnością darzył nowego szefa polskiego MSZ, płk. Józefa Becka, notabene ulubieńca Piłsudskiego.

Przez kolejne lata Sikorski starał się zrealizować marzenie o władzy. Zaprzyjaźnił się więc z mieszkającym w Szwajcarii Ignacym Paderewskim, snując plany, jak wykorzystać autorytet byłego premiera i sławnego pianisty do wypromowania nowego ruchu politycznego – Front Morges. Założył go w 1936 r. wspólnie z innymi „wielkimi przegranymi”: Wojciechem Korfantym, Karolem Popielem i Wincentym Witosem. Jednocześnie nawiązał zażyłe relacje w Warszawie z ambasadorem Léonem Noëlem. Obóz sanacyjny trzymał się jednak mocno i nie zamierzał z nikim dzielić się władzą. Polityczne plany generała były więc fantasmagoriami aż do momentu niemieckiego najazdu na Polskę. Katastrofa militarna i polityczna stała się falą, która wyniosła Władysława Sikorskiego na szczyt. Mógł, jak niegdyś Piłsudski, odegrać rolę przywódcy narodu.

W poszukiwaniu winnych

„Gdy już wydawało się, że sprawa następstwa prezydenta została pomyślnie załatwiona, kandydaturze Wieniawy równie ostro – i nie bez wzajemnego porozumienia i wsparcia – sprzeciwili się politycy z polskiej opozycji i Francuzi – przyszli gospodarze tworzonego rządu polskiego” – pisze Magdalena Hułas. Premier Édouard Daladier nie palił się do współpracy z człowiekiem, który ślepo wielbił Józefa Piłsudskiego i uważał się za strażnika jego spuścizny. Tę zaś w Paryżu uznawano za skrajnie antyfrancuską. Odczucia te podzielali politycy II RP, którzy uniknęli internowania w Rumunii. „Osobistości polskie znajdujące się we Francji, p. Zaleski (minister spraw zagranicznych w latach 1926–1932 – red.) i gen. Sikorski w pierwszym rzędzie, podkreślili w sposób bardzo kategoryczny, że nie mogliby z nim, tj. Wieniawą, współpracować” – donosił premier Francji brytyjskiemu szefowi dyplomacji Charles’owi Corbinowi.

Daladier postawił sprawę na ostrzu noża. „Francuzi nie tylko stwierdzali, że nie mogą uznać jego nominacji, ale dodatkowo uprzedzali, że żaden rząd przez niego (Wieniawę – red.) powołany nie będzie uznawany, a co więcej «rząd francuski nie byłby w stanie udzielić takiemu rządowi gościny na swoim terytorium»” – przedstawia kulisy wyboru prezydenta RP na uchodźstwie Magdalena Hułas. Polska strona uległa szantażowi i Wieniawa-Długoszowski zrzekł się urzędu, a prezydentem został były marszałek Senatu Władysław Raczkiewicz. Zgodził się on bez oporu przekazać większość swych gwarantowanych przez konstytucję kwietniową prerogatyw premierowi. Tak Władysław Sikorski otrzymał do dyspozycji ogromną władzę. W teorii. W praktyce na ważniejsze decyzje musiał mieć zgodę przywódców Francji i Wielkiej Brytanii.

Pełną swobodę pozostawiono mu tylko w kwestiach personalnych oraz rozliczeniach z przeszłością. Niedługo po skupieniu w swym ręku stanowisk premiera, naczelnego wodza oraz ministra spraw wojskowych, 4 października 1939 r. generał zadeklarował utworzenie „rządu jedności”. Na najwyższe stanowiska powołał nie tylko polityków związanych z Frontem Morges i endecją, lecz także kilku cieszących się powszechnym szacunkiem piłsudczyków, na czele z gen. Kazimierzem Sosnkowskim i Augustem Zaleskim. Tyle że oni jeszcze kilka lat przed wojną znaleźli się na marginesie obozu władzy.

Swymi najbliższymi współpracownikami na stanowiskach wiceministrów w Ministerstwie Spraw Wojskowych premier uczynił gen. Mariana Kukiela oraz płk. Izydora Modelskiego. Obaj mieli sięgające maja 1926 r. porachunki z sanacją. Modelski, dowodząc 30. Pułkiem Piechoty, opowiedział się po stronie rządu. Zirytowani tym podkomendni… zamknęli go w szalecie. Ośmieszonego i upokorzonego wojskowego dwa lata później przeniesiono w stan spoczynku. Bardzo podobnie zakończyła się kariera wojskowa uchodzącego za ulubieńca Sikorskiego gen. Kukiela.

Pod kuratelą wiceministrów utworzono 24 listopada 1939 r. Biuro Rejestracyjne Ministerstwa Spraw Wojskowych. Jego zadaniem stało się zidentyfikowanie oficerów, którzy mieli ponosić winę za fatalne przygotowanie II RP do wojny lub zachowali się na polu walki w sposób „uwłaczający obowiązkom”. Następnie biuro miało przygotować akt oskarżenia i przekazać go do rozpatrzenia Wojskowemu Trybunałowi Orzekającemu (WTO). 30 listopada prezydent Raczkiewicz na życzenie Sikorskiego powołał do życia ten specjalny organ sądowy „dla rozpatrywania zarzutów, stawianych oficerom w związku z ich działalnością w czasie kampanii wojennej 1939 r., w szczególności zaś zarzutów opuszczenia swej jednostki, zaniedbania obowiązków dowódcy, zaprzepaszczenia sprzętu wojennego, przywłaszczenia mienia państwowego – oraz dla ustalania w tym zakresie stopnia ich odpowiedzialności”. Choć jesienią 1939 r. wojna dopiero zaczynała się na dobre, uwagę rządu RP na uchodźstwie pochłonęły rozliczenia polsko-polskie.

W imię dziejowej sprawiedliwości

„Niektórzy politycy o temperamencie ludożerców zamykali swą działalność publiczną w tzw. walce z sanacją. Znaczyło to zwykle odsunięcie od pracy każdego, kto brał udział w administracji państwowej przed wojną, a tym bardziej jeśli zajmował jakieś wybitniejsze stanowisko” – wspominał wiosnę 1940 r. 20 lat później Witold Babiński. Przedwojenny dyrektor Zrzeszenia Związków Właścicieli Lasów, a następnie adiutant do szczególnych zleceń gen. Sosnkowskiego z nieukrywanym obrzydzeniem obserwował, jak funkcjonowały Biuro Rejestracyjne oraz WTO pod nadzorem płk. Modelskiego. Wedle relacji przedwojennego pracownika MSZ Stanisława Schimitzka obie instytucje stały się: „zbiornicą donosów i wzajemnych niewybrednych oskarżeń, służących jako materiał do rozgrywek personalnych”. Przy czym zazwyczaj chodziło o rewanż na jakimś oficerze za zaszłości sprzed września 1939 r. Aby zemsta gwarantowała pełnię satysfakcji, usunięcie z szeregów odbudowywanej we Francji polskiej armii nie wystarczało. Skazanych przez WTO zamierzano na czas wojny gdzieś uwięzić. „Śmieszny naród!” – informował przełożonych sekretarz generalny francuskiego MSZ Aléxis Léger. „Przybyli tu jako żebracy i pierwsze, co robią, to dopominanie się o trybunały i obozy koncentracyjne!”. Jednakże premier Daladier postanowił pójść na rękę Sikorskiemu i bez zbędnej zwłoki pozwolił utworzyć „specjalny” ośrodek oficerski obok małego miasteczka Cerizay w departamencie Deux-Sèvres. Szef rządu RP na uchodźstwie działa błyskawicznie. Już 24 listopada 1940 r., nawet nie czekając na oficjalne powołanie WTO, posłano do Cerizay transport 50 oficerów oraz trzech generałów: Stanisława Feliksa Kwaśniewskiego, Stanisława Roupperta i Stanisława Osikowskiego. „Liczba osób przebywających w tym ośrodku wahała się od 50 do 100” – opisuje w opracowaniu „Więźniowie Sikorskiego – internowani w Cerizay, Rothesay i Tighnabruaich” Janusz Zuziak. „Specjalne obostrzenia przywiązywały osadzonego do tej miejscowości, obowiązywał wymóg codziennego meldowania się, szeroko zakrojony był system inwigilacji, obserwacji, potajemnych rewizji i donosów. Stosowano dodatkową cenzurę korespondencji, zmniejszono pobory” – dodaje. Osadzony w Cerizay w kwietniu 1940 r. gen Stefan Dąb-Biernacki zdołał przesłać list do prezydenta Francji Alberta Lebruna. Skarżył się w nim, iż: „Ośrodek ten, Panie Prezydencie, którego niewinna nazwa nie mogłaby budzić żadnych specjalnych podejrzeń, jest w rzeczywistości miejscem karnym i dyscyplinarnym, rodzajem obozu izolacyjnego dla oficerów odsuniętych na jakiś czas z kadr Armii Polskiej we Francji”. Po czym, wymieniając długą listę szykan, jakie go tam spotkały, całość podsumował stwierdzeniem, iż: „W ten sposób Generał Sikorski reguluje we Francji, podczas wojny, korzystając z nieświadomego współudziału Rządu Francuskiego, drobne i nędzne rachunki polityczne, które nigdy nie będą mogły być załatwione w ten sam sposób w Polsce, gdzie pamięć i imię Marszałka PIŁSUDSKIEGO są czczone jak świętość przez wszystkich Polaków”. Pech gen. Biernackiego polegał na tym, że rząd III Republiki dobrze wiedział o poczynaniach premiera Sikorskiego. Ale skoro on zachowywał wobec Francji wzorową lojalność, nie zamierzano mu odbierać drobnej przyjemności, jaką dawał rewanż.

Zdecydowanie kłopotliwsze okazywało się wrzenie, które działania Biura Rejestracyjnego oraz WTO wznieciły w wojsku. Generał Sikorski postanowił 12 marca 1940 r. stłumić je za pomocą specjalnego rozkazu naczelnego wodza. Nakazywał w nim podkomendnym bezwarunkowe podporządkowanie się decyzjom obu instytucji, ponieważ są one: „konieczne i pożyteczne”. Ale wiosną 1940 r. wszyscy zaczęli mieć nagle sprawy na głowie ważniejsze niż nawet konieczność rozliczenia się z sanacją. Zaledwie po sześciu tygodniach niemieckiej ofensywy Francja przegrała wojnę.

Sikorski nie wybacza

„Po załamaniu się Francji Ośrodek Oficerski w Cerizay pozostał w zasadzie zapomniany przez polskie władze wojskowe, a znajdujący się tam ludzie praktycznie pozostawieni sami sobie. Dynamika ówczesnych wydarzeń, chaos na froncie i na jego tyłach sprawiły, że nie przeprowadzono zorganizowanej ewakuacji” – relacjonuje Zuziak. Mimo to oficerowie w większości zdołali przedrzeć się do Wielkiej Brytanii. Żywiąc nadzieję, iż po klęsce III Republiki, z racji dramatycznej sytuacji aliantów, będą mogli wrócić do czynnej służby. Jednak w Londynie czekali na nich już premier Sikorski i jego ludzie. Początkowo generał myślał o tym, aby sprawę sanacyjnych kadr załatwić raz na zawsze, zsyłając je do jakiejś afrykańskiej kolonii Wielkiej Brytanii. Tam klimat i choroby tropikalne rozwiązałyby problem. Na to nie zgodził się Winston Churchill. W zamian zaoferował małą wyspę u wybrzeży Szkocji. „Tajnym rozkazem z 11 sierpnia 1940 r. Dowódca Obozów i Oddziałów Wojska Polskiego w Szkocji gen. dyw. Marian Kukiel, po uprzednim porozumieniu z władzami brytyjskimi, zarządził utworzenie Zgrupowania Oficerów Nieprzydzielonych (Oficerski Obóz nr 23). Na miejsce tego zgrupowania wybrano niewielkie szkockie miasteczko Rothesay leżące na wyspie Bute, położone zaledwie o 45 km na zachód od Glasgow” – pisze Janusz Zuziak. Ceniono ją za urodę, dzięki czemu pełno było na wyspie hoteli i pensjonatów. Wkrótce zakwaterowano w nich ponad 500 polskich oficerów, nad którymi nadzór powierzono gen. Bolesławowi Jacynie-Jatelnickiemu. Zaraz po objęciu funkcji komendanta obozu w meldunku do naczelnego wodza pisał on, iż większość uwięzionych oficerów z racji ich „poziomu umysłowego, przygotowania fachowego (…) dałoby się wykorzystać dla lojalnej i wytężonej pracy” na rzecz Polski. Sikorski tę niepoprawną politycznie sugestię po prostu zignorował. Podobnie jak trzy pierwsze samobójstwa osadzonych w Rothesay. Mimo to komendant obozu się nie poddawał. „Generał Jacyna-Jatelnicki wielokrotnie zwracał się do gen. W. Sikorskiego z prośbami i sugestiami dotyczącymi sensownego wykorzystania oficerów zgromadzonych w podległym mu obozie w Rothesay” – podkreśla Zuziak. „Na podstawie kilkumiesięcznych już obserwacji wyrażał głębokie przekonanie, że wielu z jego podkomendnych ma wysokie kwalifikacje wojskowe, nie ma co do nich żadnych zarzutów o charakterze moralnym itd., wobec czego powinni zostać wykorzystani w służbie administracji czy chociażby, po odpowiednim krótkim przeszkoleniu, w Home Guard” – dodaje.

Władysław Sikorski pozostał nieugięty aż do swej tragicznej śmierci w Gibraltarze 4 lipca 1943 r. Dopiero wówczas w rządzie RP na emigracji zaczęto myśleć o zmianie linii politycznej. Wreszcie po przekształceniu Ministerstwa Spraw Wojskowych w Ministerstwo Obrony Narodowej jego szef, gen. Kukiel, wydał 18 września 1943 r. rozkaz likwidacji Oficerskiego Obozu nr 23 na Wyspie Węży (tak za Szkotami zaczęli nazywać ją Polacy). Wszystkich zesłańców uwolniono, a części pozwolono wrócić do służby. Trzy miesiące później w Teheranie Franklin D. Roosevelt, Józef Stalin i Winston Churchill zaczęli negocjować powojenne strefy wpływów wielkich mocarstw. Między innymi to, jak będzie wyglądała nowa Polska. Na początek zamierzano dać jej troszkę wolności, aby Polacy znów mogli choć przez chwilę porozliczać się nawzajem. ©Ⓟ