Niewykluczone, że Donald Tusk odtrąbi pierwszy sukces swojego gabinetu jeszcze za rządu premiera Mateusza Morawieckiego.

Wszystko wskazuje na to, że mniej więcej do połowy grudnia Polska będzie tkwić w schizofrenicznym systemie władzy. Z jednej strony Mateusz Morawiecki i PiS nie spieszą się z oddaniem władzy. Udają, że mają zdolności koalicyjne, lecz tak naprawdę kupują czas, żeby m.in. zapewnić swoim ludziom miękkie lądowanie. Z drugiej strony mamy nową większość sejmową Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy – co potwierdziły m.in. głosowania w sprawie prezydium Sejmu.

Widać jednak sygnały, że polityczna atmosfera w Polsce zacznie przypominać tę z lat 2015–2016, gdy PiS forsował swoją wizję państwa. To wtedy podejmowano uchwały unieważniające wybór sędziów Trybunału Konstytucyjnego i demontowano kolejne bezpieczniki instytucjonalne, a Andrzej Duda pokazał, że można kogoś ułaskawić przed prawomocnym wyrokiem.

Ówczesna opozycja ostro – i słusznie – krytykowała taki styl rządzenia. Tymczasem słysząc dzisiaj zapowiedzi polityków nowej większości, można nabrać obaw, czy kolejny rząd nie okaże się lustrzanym odbiciem Zjednoczonej Prawicy. „Zastosujemy ich metody”, „musi boleć i ma boleć” – to deklaracje, które w ostatnich dniach wygłaszali politycy KO. Donald Tusk nakreślił w kampanii taką kolejność działań: „Zwycięstwo, rozliczenie zła, zadośćuczynienie krzywdom i pojednanie”. Zwycięstwo już odhaczył, teraz wchodzimy w fazę rozliczeń. Kluczowym elementem tego etapu jest ofensywa legislacyjna, która może nastąpić w przyszłym tygodniu. Koalicja chce przyjąć serię uchwał, które unieważnią wybór trzech sędziów dublerów TK, a w konsekwencji także wydane przez nich wyroki. A zatem użyć metody zastosowanej wcześniej przez PiS – dość naciąganej, biorąc pod uwagę, że wyroki TK są ostateczne.

Pytanie, czy nie ma tu paradoksu. Z jednej strony można się zastanawiać, gdzie leży granica naginania prawa w imię eliminowania wątpliwych rozwiązań wprowadzonych przez poprzedników. Z drugiej – czy jedyną drogą do odkręcenia zmian, których konstytucyjność jest podważana, nie jest właśnie użycie podobnych metod co przeciwnicy? Mówi się, że polityka to nie jazda figurowa z notami za styl, ale teraz styl przeprowadzania reform przez nową większość będzie miał znaczenie. A że będzie kontrowersyjnie i nerwowo, to nikt nie ma wątpliwości.

Możemy wkrótce zobaczyć nowe kryzysy konstytucyjne, a nawet zdarzenia absurdalne. Nietrudno sobie wyobrazić, że zamiast 15 sędziów TK (jak przewidują to przepisy), będziemy ich mieli 12. Stanie się tak, jeśli koalicji usunie trzech dublerów ze składu, ale nie zdoła powołać nowych, bo prezydent Andrzej Duda nie odbierze od nich ślubowania. Jest też scenariusz, w którym skład trybunału rozszerza się do 18 osób – jeśli posłom nie uda się wyrzucić dublerów, to nowa większość sejmowa może spróbować „zainstalować” w gmachu przy al. Szucha w Warszawie trzech wskazanych przez siebie sędziów.

Koalicja wybrała w tym tygodniu czterech posłów na nowych członków KRS, a za chwilę swoich dwóch przedstawicieli wyłoni Senat. To jednak nie gwarantuje, że w radzie będzie spokój. Wciąż zasiada tam kilkunastu sędziów wskazanych przez poprzednią większość, a nie – jak to było wcześniej – przez środowisko. Niewykluczone zatem, że dojdzie do konfliktu na linii KRS vs. neo-KRS, który spowoduje paraliż tej instytucji.

Prezydencki wist z Mateuszem Morawieckim spowolnił rozmowy o podziale rządowego tortu. Z grubsza jest on gotowy. Połowa ministerstw przypadnie PO, a Polska 2050 ma dostać dwa: klimat i środowisko, w którym ma się odnaleźć Paulina Hennig-Kloska, oraz rozwój regionalny i fundusze, za które ma odpowiadać Michał Kobosko. Ugrupowanie Szymona Hołowni ma jeszcze zakusy na resort edukacji, ale konkuruje tu i z Lewicą, i z PO. Lewica ma otrzymać Ministerstwo Cyfryzacji, które obejmie Krzysztof Gawkowski wraz z teką wicepremiera, a także resort rodziny i pracy, którego szefową zostałaby Katarzyna Kotula. Prawdopodobnie najwięcej resortów po KO dostaną ludowcy. Pewny jest MON dla Władysława Kosiniaka-Kamysza, który będzie też wicepremierem. Przesądzona jest też kwestia przekazania PSL Ministerstwa Rolnictwa.

Donald Tusk na ostatniej radzie krajowej Platformy sięgnął po porównanie z piłką nożną, mówiąc, że ważne jest dziś, by ławka rezerwowych była jak najdłuższa. Był to sygnał, że każdy ma szansę wejść do pierwszego składu, ale tak samo szybko z niego wypaść. Do MSZ może wrócić Radosław Sikorski. Następcą Zbigniewa Ziobro w resorcie sprawiedliwości zapewne zostanie Borys Budka, szefem MSWiA Marcin Kierwiński, a do resortu finansów jest przymierzany poseł Andrzej Domański, który w kampanii odpowiadał za gospodarczy program KO.

Równolegle do tych negocjacji „tworzy się” fantomowy rząd Mateusza Morawieckiego, który najpewniej dopiero w połowie grudnia uzna to, co oczywiste, a nowa koalicja sformuje rząd w tzw. drugim kroku konstytucyjnym. Inicjatywa w zakresie wyboru premiera przechodzi wówczas z prezydenta na Sejm. Po uzyskaniu wotum zaufania izby głowa państwa musi nowy rząd zaprzysiąc. Ta tymczasowa polityczna schizofrenia może mieć paradoksalne reperkusje. Niewykluczone bowiem, że Donald Tusk odtrąbi pierwszy sukces swojego gabinetu jeszcze za rządu premiera Morawieckiego. Chodzi o sygnały z Brukseli, z których wynika, że w grudniu Polska może otrzymać pierwsze zaliczki z Krajowego Planu Odbudowy sięgające ponad 5 mld euro. Oczywiście nie będzie to efekt poprawy stanu praworządności, do którego nowa ekipa będzie musiała jeszcze przekonać Komisję Europejską, lecz pieniądze, które trafiają do nas bezwarunkowo. To jednak wystarczy, by uszyć opowieść o pierwszej spełnionej obietnicy Donalda Tuska. Kto będzie wnikał w szczegóły? Wie o tym dotychczasowy minister funduszy i polityki regionalnej Grzegorz Puda, który na wszelki wypadek poinformował, że „wypłata środków to efekt wielomiesięcznej pracy oraz bardzo skutecznych działań” jego resortu. ©Ⓟ