Część wyborców uznała, że przez niewłaściwy podział mandatów w okręgach ich głos w miastach „waży” za mało, i wzięła sprawy w swoje ręce, biorąc zaświadczenia i jadąc do innych okręgów wyborczych – uważa Jarosław Jóźwiak, mąż zaufania przy PKW, pełnomocnik wyborczy KO na woj. mazowieckie i były wiceprezydent Warszawy

W tych wyborach wielu z nas stało w ogromnych kolejkach, by oddać głos. Dlaczego tak się stało? Czy to tylko kwestia rekordowej frekwencji?

Złożyło się na to kilka problemów. W tych wyborach mieliśmy ograniczone głosowanie korespondencyjne, szczególnie za granicą. Mieliśmy też bardzo dużą mobilizację elektoratu w miastach. Jakiś czas temu w kodeksie wyborczym dopuszczono, by komisje obwodowe w miastach mogły obejmować jeszcze więcej mieszkańców, nawet ponad 3 tys. Przy wysokiej frekwencji, jeśli w komisji pojawia się tyle osób, pojawia się problem z ich obsłużeniem. Maksymalny skład komisji obwodowej to 9 osób. Komisja może się podzielić na pół, tak, by część obsługiwała wyborców przychodzących rano, a część głosujących po południu. Dodatkowo jedna osoba musi pilnować urny. W rezultacie z tych 9 osób w komisji mamy przewodniczącego, który próbuje nad wszystkim zapanować, jedną osobę pilnującą urny i zostają tylko trzy osoby do wydawania kart, z wykorzystaniem spisów wyborców liczących kilkadziesiąt stron.

Czyli potrzeba więcej osób do prac w najbardziej obciążonych komisjach?

Tak, choć nawet gdybyśmy mieli tam 15 osób, to i tak nie rozwiąże to innego problemu – że przy tak dużych obwodach wyborcy muszą się gdzieś zmieścić i zachować tajność głosowania. Musimy przemyśleć, czy nie dopuszczać większej liczby komisji obwodowych w miastach, tak jak zrobiono to przed tymi wyborami w mniejszych miejscowościach. Trzeba podchodzić bardziej elastycznie. Dziś o powołaniu obwodów decyduje 100 komisarzy wyborczych, którzy pracują wyłącznie na danych statystycznych pochodzących z Centralnego Rejestru Wyborców (CRW). Oni co prawda widzą, ile jest mieszkańców w danym obwodzie, ale niekoniecznie znają specyfikę danego terenu.

To znaczy?

Komisarz może nie wiedzieć, że na danym terenie powstały nowe osiedla, mieszkańcy się tam już wprowadzili, ale mało kto z nich się zameldował. Kiedyś o powołaniu obwodów decydowały rady gmin, które dużo lepiej wiedzą, gdzie takie osiedla powstały. Ponieważ w Polsce obowiązek meldunkowy praktycznie nie istnieje, takie osoby są „niewidoczne” dla komisarzy. Na to nałożyło się to, że w tym roku bardzo ułatwiono dopisywanie się do spisu. W efekcie mamy komisję liczącą np. 3 tys. wyborców i nagle dopisuje się do niej online kilkaset osób.

I wtedy jest ryzyko, że zabraknie kart albo zapełni się urna.

Taką sytuację mieliśmy w wyborach w 2008 r., gdy w jednej z komisji na warszawskim Ursynowie pojawiło się mnóstwo osób z zaświadczeniami i zabrakło kart, bo PKW nakazało druk kart dla 80 proc. wyborców, uznając, że nigdy nie osiągniemy takiej frekwencji. Po tamtej sytuacji limit ten podniesiono do 100 proc., ale według stanu na kilka tygodni przed wyborami, a wiadomo, że wiele osób dopisuje się do spisu na ostatnią chwilę. Gdy kart brakuje, trzeba je dowieźć, a często obwody są dość odległe od miejsc, gdzie te karty są składowane i to zajmuje czas. Komisje, mocno zapracowane, często dopiero w ostatniej chwili orientują się, że zaczyna brakować kart i potem trzeba czekać.

Obwód musi obejmować od 200 do 4 tys. mieszkańców. Dlaczego więc nie można zrobić więcej mniejszych obwodów w dużych miastach i w ten sposób rozładować kolejki?

Bo kodeks mówi o obwodach stałych. Jak kiedyś utworzono obwód liczący np. 2,5 tys. osób, to dopóki nie przekroczy progu 4 tys., nie można go podzielić. I potem mężowie zaufania albo członkowie komisji mają pretensje, dlaczego w sąsiedniej komisji jest 1,5 tys. wyborców, a w ich komisji 2,5 tys. i czy nie można tego jakoś sensowniej podzielić.

A co się zadziało w komisjach zagranicznych? Bo problem pojawił się nie tyle na etapie wysyłki protokołów z komisji, tylko ich akceptacji na wyższych szczeblach.

Po głosowaniu komisja obwodowa liczy głosy i generuje protokół, który wprowadza do systemu informatycznego PKW. Ten protokół trafia do komisji okręgowej (OKW) za granicą za pośrednictwem konsuli a w Polsce poprzez urzędy gmin. Dzięki temu OKW może porównać dane z systemu z protokołem. Jeśli ma do niego uwagi, widzi jakieś błędy, zwraca go komisji obwodowej, a jeśli nie ma, to go zatwierdza i komisja obwodowa może zakończyć prace. Komisje obwodowe muszą więc poczekać, czy protokół został przyjęty. Tu pojawił się problem, bo za granicą mieliśmy często bardzo duże komisje i one zaczęły liczyć mniej więcej w tym samym czasie. Wyniki z nich zjechały do OKW w Warszawie w tym samym czasie, a równolegle zaczęły przychodzić protokoły z komisji stołecznych. I nagle OKW zatkała się. Od lat jest tak, że większość okręgów wyborczych potrafi zakończyć prace już w poniedziałek wczesnym popołudniem, a protokoły z Warszawy schodzą najpóźniej. Może więc warszawska OKW też powinna liczyć więcej członków

Ogłoszenie ostatecznych wyników przez PKW opóźniło się o kilka godzin, było sporo zamieszania.

Tak jak protokoły z komisji obwodowych wymagają zatwierdzenia przez OKW, tak PKW musi zatwierdzić protokoły z OKW. Jako że mamy metodę d’Hondta i progi wyborcze, PKW musi poczekać, aż wszystkie OKW przekażą swoje protokoły, by wiedzieć, czy dane komitety przekroczyły progi wyborcze w skali kraju. Następnie PKW podejmuje uchwałę, które komitety wezmą udział w podziale mandatów, OKW dokonują tego podziału i znów przesyłają protokoły do PKW, by ta mogła przygotować wyniki zbiorcze. Niestety cały ten proces często opóźniają czysto ludzkie czynniki – ludzie pracujący non stop przez kilkadziesiąt godzin muszą czasem odpocząć, coś zjeść, przespać się. Stąd mój postulat, by komisje liczyły więcej członków, co pozwoli bardziej racjonalnie podzielić się obowiązkami.

Można więc powiedzieć, że system wyborczy w Polsce nie jest skalibrowany pod tak wysoką frekwencję i wymaga głębokich zmian?

Od lat 90. system jest w miarę podobny, a jego zmiany wprowadzano „od kryzysu do kryzysu”. Jak w wyborach w 2008 r. zabrakło kart, wprowadzono w kodeksie rozwiązania dotyczące wyższych rezerw kart do głosowania. A jak były zastrzeżenia, że gminy za często zmieniają komisje obwodowe, wprowadzono stałe obwody głosowania. Dziś znów musimy przemyśleć kilka rzeczy. Kluczowe byłoby wspominane przeze mnie zwiększenie możliwości dzielenia obwodów w miastach i zwiększenia maksymalnych składów komisji. Trzeba też zadbać o większy komfort wyborcy, bo mieliśmy wiele zastrzeżeń, że w szkołach nie ma na tyle dużych sal, by dochować tajności głosowania. Powinniśmy też wrócić do zasady, że obwody tworzą rady gmin, a nie komisarze wyborczy.

A może trzeba wprowadzić kolejne e-usługi w CRW albo pójść krok dalej i wprowadzić głosowanie przez Internet?

Pytanie, na ile jesteśmy gotowi na głosowanie online. Jeśli chodzi o CRW, to umożliwiono tam łatwe dopisanie się do spisu wyborców, a w ogóle nie dotknięto możliwości cyfrowego wydawania zaświadczeń czy dopisywania się do rejestru wyborców. To drugie częściowo rozwiązałoby nasze problemy. Dopisanie się do spisu wyborców np. przez osoby mieszkające w dużym mieście, ale będące zameldowane gdzie indziej, jest jednorazowe, tzn. tylko na konkretne wybory. Po wyborach te osoby „znikają” nam z oczu, choć dalej pewnie trzy czwarte z nich tu mieszka, bo są to np. studenci. Gdyby takie osoby dopisały się do rejestru, zamiast do spisu, widniałyby w nim na stałe i przy następnych wyborach komisje nie byłyby już zaskoczone, bo dałoby się zaplanować, gdzie będzie większy ruch. I wtedy, przy wprowadzeniu zmian, o których mówiłem wcześniej, być może uniknęlibyśmy tak gigantycznych kolejek. Trzeba jeszcze zwrócić uwagę na zjawisko turystyki wyborczej, które pojawiło się w tych wyborach. Część wyborców uznała, że przez niewłaściwy podział mandatów w okręgach (na co od lat zwraca uwagę PKW) ich głos w miastach „waży” za mało i wzięła sprawy w swoje ręce, biorąc zaświadczenia i jadąc do innych okręgów wyborczych np. warszawiacy do sąsiedniego Sulejówka, który należy do okręgu siedleckiego. Tu należałoby wprowadzić automatyzm i zabrać tę decyzję politykom, np. tak, aby to PKW na koniec roku poprzedzającego rok wyborczy automatycznie, na podstawie danych z CRW, obwieszczeniem ustalała liczby mandatów w okręgach. Wtedy to zjawisko zniknie.

Rozmawiał Tomasz Żółciak