Zdaniem specjalistów nieliczne sieci, które musiałyby dostosować się do nowych wytycznych, przeniosłyby koszty na klientów.

W środę PiS zapowiedział uruchomienie programu „Lokalna półka”, który miałby zobowiązać markety, aby co najmniej dwie trzecie wybranych artykułów spożywczych – owoców, warzyw, produktów mlecznych i mięsnych oraz pieczywa – pochodziło od lokalnych dostawców.

Agnieszka Skonieczna, ekspert rynku retail w firmie PMR, zwraca uwagę, że duża część sieci sklepów już spełnia te wymogi, więc dla nich nie będzie to istotna zmiana. – Biedronka raportowała, że 92 proc. produktów spożywczych pochodzi od lokalnych dostawców. Lidl z kolei podaje, że sprzedaż artykułów spożywczych polskich producentów stanowi ponad 70 proc. obrotu – mówi.

Również Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji zwraca uwagę, że wprowadzanie przepisu sankcjonującego pochodzenie towarów na półkach jest niepotrzebne. – Ta współpraca sieci handlowych z lokalnymi dostawcami trwa już od wielu lat. Wielkopowierzchniowe sklepy są w zdecydowanej większości zatowarowane polskimi produktami – zarówno lokalnymi, jak i z innych regionów kraju. Ponad 90 proc. produktów pochodzi od lokalnych dostawców, rolników i przetwórców – tłumaczy Renata Juszkiewicz, szefowa POHiD.

Zmiany w logistyce mogą podnieść ceny

Jednocześnie Skonieczna zaznacza, że dla niektórych sklepów, szczególnie mniejszych sieci, ewentualna reforma łańcucha dostaw może być wyzwaniem, co przełożyłoby się na wzrost cen na półkach. – Z jednej strony mamy rolników i producentów, którzy mogliby liczyć na wyższe ceny skupu i wyższe marże ze względu na skrócenie łańcucha dostaw. Dla nich byłaby to zmiana na plus. Z drugiej strony mamy konsumentów wybranych sklepów, którzy odczuliby podwyżki. Pamiętajmy też, że korzystanie z lokalnych dostawców – ze względu na ich mniejszą skalę produkcji – może być droższe niż w przypadku wielkoskalowych przedsiębiorstw – ocenia.

Podobnie kwestię możliwego wzrostu cen ocenia POHiD. – W przypadku małych dostaw realizowanych we współpracy z lokalnymi dostawcami koszty są wyższe niż przy dużym wolumenie zakupowym. Z całą pewnością te produkty od lokalnych dostawców będą więc dla finalnego odbiorcy droższe – przekonuje Juszkiewicz.

W ocenie Szczepana Wójcika, prezesa Instytutu Gospodarki Rolnej, wdrożenie programu „Lokalna półka” i „znaczące” zwiększenie zapotrzebowania sieci handlowych na produkty wytwarzane w Polsce, ograniczyłoby presję cenową na krajowych producentów. – To realna szansa na poprawę pozycji rolnika w łańcuchu dostaw. O ile nie będzie to miało wpływu na wzrost cen żywności, o tyle pieniędzy w kieszeni rolnika powinno zostać zdecydowanie więcej – ocenia Wójcik.

Państwowy dystrybutor może przynosić korzyści

Zdaniem PiS wprowadzenie programu „wzmocni pozycję lokalnych dostawców względem innych ogniw łańcucha dostaw żywności, a także ułatwi dostęp konsumentów do produktów wytworzonych przez mniejszych, również lokalnych producentów”.

Zapowiedź wdrożenia programu „Lokalna półka” jest kolejną inicjatywą, jaką podejmuje Prawo i Sprawiedliwość, by zwiększyć obecność państwa w branży spożywczej i uprzywilejować polskich rolników oraz producentów. Za kadencji ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka powołano Krajową Grupę Spożywczą. Ministerstwo Aktywów Państwowych rozważało utworzenie sieci sklepów spożywczych kontrolowanych przez państwo. O „możliwości odkupienia” sklepów sieci Żabka mówił natomiast w 2022 r. prezes partii Jarosław Kaczyński.

Agnieszka Skonieczna ocenia, że w określonych warunkach rynkowych udział państwa w dystrybucji artykułów spożywczych mógłby być korzystny dla klienta. – Kluczowe dla rynku, aby zasady funkcjonowania sklepów pod kuratelą Skarbu Państwa były takie same jak podmiotów prywatnych. Wtedy klient mógłby korzystać z niższych marż dystrybutorów zarządzanych przez państwo. Przykładem może być segment food-to-go, który mocno rozwija obecnie Orlen – mówi ekspert PMR. ©℗