Przykłady egzotycznych kandydatur i towarzyszących im szpagatów intelektualnych można mnożyć. Dziś właściwie nie ma nazwisk, których partie wstydziłyby się wciągnąć na swoje listy.
Kilka dni temu jedynki w okręgach sejmowych przedstawił lider PiS Jarosław Kaczyński. Wyszło trochę tak jak przy prezentacji hasła kampanijnego partii – bez energii i jakby od niechcenia. Może to efekt zmęczenia po zażartych dyskusjach w kierownictwie PiS o personaliach, które ponoć trwały do ostatniej chwili.
Dość wyraźnie widać, jaką strategią kierowała się partia rządząca przy układaniu list. Imperatywem była po pierwsze maksymalizacja potencjału mandatowego. PiS racjonalnie szacuje, że większy uzysk będzie z dobrego wyniku Kaczyńskiego w Kielcach niż w Warszawie, bo wskutek skrzywienia tzw. normy przedstawicielskiej (ilu mieszkańców okręgu wybiera ilu posłów) coraz większe znaczenie ma waga głosów, a nie tylko ich ilość w skali kraju. Po drugie, to chęć osłabienia rywala na prawo od PiS, czyli Konfederacji. Jak zauważa Łukasz Pawłowski z Ogólnopolskiej Grupy Badawczej, widać to po konkretnych przesunięciach czołowych polityków Zjednoczonej Prawicy pomiędzy okręgami. „W okręgu Rzeszów, gdzie wysłany został Ziobro, będąc na prawym skrzydle PiS, Konfederacja miałaby szanse nawet na 3 mandaty. W Kielcach, gdzie startuje Jarosław Kaczyński – na 2, w Chełmie, gdzie wysłano Mariusza Kamińskiego – też 2. Widzicie tu pewien wzór?” – pyta Pawłowski.
Efekty tych pisowskich układanek są momentami śmieszno-straszne. Spójrzmy na przypadek ministra cyfryzacji Janusza Cieszyńskiego, który – sądząc po jego wzmożonej działalności w tym okręgu – liczył na start z rodzinnego Wrocławia, aż tu nagle został rzucony na Olsztyn. Tak samo minister sportu Kamil Bortniczuk, który zdążył już oplakatować pół Opola, a został oddelegowany do Płocka. W Opolu zaś jedynką jest – najwyraźniej coraz mniej antysystemowy – Paweł Kukiz. PiS powinien chyba także ograniczyć sięganie po arsenał, przy pomocy którego wykazuje opozycji hipokryzję i sprzeniewierzanie się wartościom przy konstruowaniu list. Jeśli nic się nie zmieni do momentu rejestracji kandydatów w PKW, to będziemy mieć do czynienia z formacją, która na swoje listy wciągnęła brunatnego Roberta Bąkiewicza i cieszącego się wątpliwą reputacją Łukasza Mejzę. Niezależnie od tego, czy to klasyczne spłacanie długów wobec Mejzy, głosującego ręka w rękę z PiS, czy próba obrony skrajnie prawej flanki przy pomocy Bąkiewicza, obecność takich osób na listach PiS jest prędzej oznaką słabości tej formacji niż jej siły.
W ramach rywalizacji z PiS Tusk również podejmuje decyzje, które – jak sam przyznał – wywołują u niego dyskomfort. Przyciągnięcie do KO lidera Agrounii Michała Kołodziejczaka okazało się jedynie przygrywką do tego, co nastąpiło chwilę później, czyli wystawienia w Kielcach Romana Giertycha. Świetnie przyjęty przez platformerski beton jako antyteza Jarosława Kaczyńskiego, nie wzbudził już takiego entuzjazmu wśród młodzieży uczestniczącej w Campusie Trzaskowskiego czy nawet partyjnych dołów, zmuszonych zbierać podpisy pod tą kandydaturą. Swoją drogą ciekawe, jak słynny mecenas zamierza prowadzić kampanię z Włoch. Bo, jak sugeruje nam polityk Zjednoczonej Prawicy, jest spora szansa, że jeśli Giertych pojawi się w Polsce, prędzej zostanie zatrzymany, niż otrzyma mandat, a wraz z nim immunitet.
I zanim taka Trzecia Droga znów zacznie wypominać Platformie Kołodziejczaka i Giertycha, niech lepiej przypomni sobie, że w ramach paktu senackiego chciała wystawić byłą konfederatkę Małgorzatę Zych, której przez gardło nie mogło przejść, że Putin jest zbrodniarzem wojennym, ale w końcu jakoś przeszło. Choć za późno, miejsce na liście straciła.
Erraty na wszystkich listach wciąż są możliwe, a temat ostatecznie zamkniemy 6 września, gdy minie termin na ich rejestrację. Za chwilę wejdziemy w etap programowy kampanii – KO przedstawi 100 spraw na pierwszych 100 dni, a PiS wyjdzie z kolejnymi ofertami dla konkretnych grup wyborców. Choć, jak słyszymy, propozycje te będą „mniej obfite” niż te z programowego ula. ©℗