W prekampanii zaczyna się przebijać temat transportu publicznego. Polska 2050 i Lewica chcą jednego biletu na kolej i autobusy. Darmową jazdę proponują Bezpartyjni Samorządowcy.

Polska 2050 Szymona Hołowni twierdzi, że jednym z priorytetów partii jest rozwój kolei. Jedną z obietnic ma być doprowadzenie torów do wszystkich polskich miast powyżej 10 tys. mieszkańców. Według partii dość szybko można wprowadzić wspólny bilet za 150 zł na wszystkie środki transportu publicznego – na komunikację miejską, regionalną i ponadregionalną. Dotyczyłby zatem zarówno przejazdów pociągami PKP Intercity, składami regionalnymi czy lokalnymi autobusami. Według Polski 2050 wprowadzenie jednego biletu musi być połączone z systemem rekompensat dla samorządów. Ugrupowanie nie przedstawiło jednak żadnych wyliczeń w tej sprawie.

Podobne rozwiązanie chce wprowadzić Lewica, która zgłosiła propozycję jednego biletu za 59 zł na połączenia lokalne, regionalne i miejskie. W tym przypadku oferta nie objęłaby zatem kursów dalekobieżnych. – Chcemy doprowadzić do sytuacji, w której do każdej gminy w Polsce będzie docierał autobus w takich godzinach, które pozwolą na to, aby tym autobusem dojechać do pracy i z tej pracy wrócić, które pozwolą na to, aby dojechać do lekarza, załatwić sprawunki, żeby dotrzeć do miejsca, gdzie są usługi publiczne – mówił w Giżycku Adrian Zandberg. Zaznaczył, że Lewica chce skorzystać z rozwiązań na wzór tych, które są już stosowane w Niemczech. Tam w zeszłym roku przez kwartał obowiązywał bilet za 9 euro miesięcznie na większość środków transportu. W tym roku jego cenę podniesiono do 49 euro.

Jeszcze dalej chcą iść Bezpartyjni Samorządowcy, którzy w lipcu zapowiedzieli start w jesiennych wyborach do Sejmu. Proponują darmową komunikację miejską i regionalną – zarówno kolej, jak i autobusy. Powołują się na rozwiązania z miast, którymi współrządzą. Darmowy transport publiczny działa w Kaliszu czy Lubinie.

Eksperci negatywnie oceniają pomysły bezpłatnej lub bardzo taniej komunikacji. Twierdzą m.in., że rozwiązania z małych ośrodków trudno jest wdrażać w dużych miastach. Jeśli zaś mielibyśmy wzorować się na Niemczech, to najpierw musielibyśmy postawić na wielką rozbudowę systemu połączeń transportowych.

– Ważniejsze od ceny powinno być to, jaki to będzie produkt. Co jest warte sprzedawanie za grosze kompletnego bubla? Komunikacja regionalna, zwłaszcza autobusowa, bardzo mocno kuleje. Czy bilet miesięczny będzie kosztował złotówkę, czy tysiąc złotych, to i tak nikt nie wsiądzie na przystanku, na którym nic się nie zatrzymuje – mówi prezes fundacji ProKolej Jakub Majewski. – Festiwal obietnic cenowych świadczy o tym, że zgłaszający takie propozycje nie wiedzą, o czym mówią. Badania prowadzone na kolei i w transporcie publicznym bardzo wyraźnie pokazują, jakie są priorytety dla pasażerów. To jest dostępność, częstotliwość, punktualność i czas podróży. Cena pojawia się dopiero na piątym czy szóstym miejscu – dodaje.

– Darmowa czy bardzo tania komunikacja to populizm wyborczy – ocenia Paweł Rydzyński, prezes Stowarzyszenia Ekonomiki Transportu. – Gdyby hipotetycznie założyć, że nagle pojawiają się duże środki, to powinno się je przeznaczyć na realne wsparcie transportu i na zwiększanie liczby wozokilometrów. Doświadczenia miast, które wprowadziły darmową komunikację, pokazały, że taka oferta nie jest atrakcyjna dla zbyt dużej liczby kierowców. To nie zlikwiduje korków – dodaje Paweł Rydzyński.

Piotr Rachwalski, ekspert transportu publicznego, były szef Kolei Dolnośląskich, cieszy się jednak, że temat komunikacji publicznej wszedł do debaty przed wyborami. – Choć żałuję, że nowych rozwiązań nie przedstawiają główne partie – PiS i PO. Cena powinna być jednak tym, o czym rozmawiamy na końcu. Najpierw powinno się stworzyć system i dobrą ofertę. Nie wykluczam jednak całkowicie takiego działania postawionego na głowie – na zasadzie przymuszenia do określonego działania. Dajmy na to, że określona partia wprowadzi taki tani bilet. W gminach, w których jeździ już dużo kursów współfinansowanych przez fundusz autobusowy, nic by się nie zmieniło. Jednak tam, gdzie włodarze nie organizują transportu publicznego i stawiają na samochody, pojawiłaby się presja ze strony mieszkańców. Powiedzieliby, że skoro mogą taki bilet kupić, to chcą mieć także dostęp do dobrej komunikacji publicznej – mówi Rachwalski. ©℗