Jedyne, co powstrzymuje dziś PiS przed inicjatywą w sprawie plebiscytu połączonego z wyborami, to decyzja Andrzeja Dudy, kiedy pójdziemy głosować.

Choć w ostatnim czasie pojawiły się doniesienia, że PiS może sobie odpuścić sprawę referendum, to w rządzie słyszymy, że plan działań opracowano już miesiąc temu i jest on konsekwentnie realizowany. – Po prostu część osób z naszego obozu jest z niego niezadowolona albo go nie zna i zaczyna rozsiewać plotki – mówi osoba z rządu zorientowana w pracach.

Na pytanie, czy treść pytania lub pytań na referendum jest już gotowa, nasz rozmówca przekonuje, że tak. – Wszystko jest gotowe, ułożone, trwają ostatnie szlify badawcze i szybko podejmiemy decyzję. Jedyny kłopot polega na tym, by nie wyjść przed prezydenta z terminem wyborów, to byłoby nieeleganckie. Czekamy na jego decyzję – mówi.

Okienko czasowe na wyjście z inicjatywą referendalną – tak, by trafić z datą plebiscytu na ten sam dzień, co wybory – otworzyło się w połowie tego miesiąca. Przepisy stanowią bowiem, że ogólnokrajowy plebiscyt przeprowadza się najpóźniej w 90. dniu od dnia jego ogłoszenia uchwałą Sejmu lub postanowieniem Prezydenta RP.

Z punktu widzenia PiS najbardziej optymalnym scenariuszem byłoby zarządzenie terminu wyborów przez Andrzeja Dudę w tym tygodniu, by następnie przyjąć uchwałę dotyczącą referendum (organizowanego w dniu wyborów) na najbliższym posiedzeniu Sejmu, czyli 28 lipca. Rzecz w tym, że prezydent ma czas na podjęcie decyzji do 14 sierpnia. I niewykluczone, że podejmie ją bliżej tego terminu – tak jak w 2019 r., gdy zarządził wybory dopiero 6 sierpnia. PiS jest jednak gotowy na taki wariant. W tej sytuacji po prostu zwoła kolejne posiedzenie Sejmu.

Według naszych rozmówców z opozycji rozważane terminy przyjęcia uchwały w sprawie referendum to 3–4 sierpnia, ale w PiS słychać głosy o 18 sierpnia. Ten drugi termin daje stuprocentową gwarancję, że będzie już oficjalnie wiadomo, kiedy odbędą się wybory.

Z uwagi na ten harmonogram PiS na razie utrzymuje treść pytań oraz ich liczbę w ścisłej tajemnicy. – Musimy tylko przedstawić je w odpowiednim czasie. Jak teraz wszystko powiemy, bez sensu będzie cała polityczna akcja – słyszymy w PiS. Jeden z rozmówców przyznaje, że „propozycje pytań są już gotowe”, pozostaje tylko kwestia zatwierdzenia, które z nich PiS uwzględni w plebiscycie. – Może być ich kilka. Trzeba wstawić tematy, które są dla Polaków ważne, takie, na które rozmawiają przy rodzinnym stole, a nie to, o czym rozmawiają publicyści czy politycy – dodaje rozmówca z rządu i sugeruje, że raczej nie będzie to referendum dotyczące jedynie „spraw unijnych”, jak planowana strategia relokacji migrantów.

Podobne słowa słyszymy od innego rozmówcy ze Zjednoczonej Prawicy zorientowanego w temacie. – Ciągle ścierają się różne racje, o co zapytać w referendum, ale nie ma jeszcze decyzji politycznych. Z tym że one i tak muszą zapaść w tym tygodniu – stwierdza rozmówca DGP.

Opozycja podchodzi do inicjatywy referendalnej z dużą dozą nieufności. – Poczekajmy na konkretne propozycje, wtedy zajmiemy stanowisko – słyszymy po tej stronie sceny politycznej w dotychczasowych rozmowach. Jedna z podstawowych obaw opozycji dotyczy tego, że PiS będzie prowadzić równolegle dwie kampanie – wyborczą i referendalną – i w ten sposób omijać limity finansowe na tę pierwszą. PiS zarzeka się, że kampania referendalna nie będzie finansowana przez rząd (co jeszcze nie znaczy, że nie przez partię), a koszty organizacji plebiscytu dla administracji państwowej wyniosą raptem od 3 do 4 mln zł – taki bowiem ma być koszt wydrukowania kart do głosowania w referendum.

Eksperci podkreślają, że przy obu kampaniach obowiązują odrębne zasady ich finansowania. – Podmioty uprawnione do prowadzenia kampanii referendalnej mogą ją finansować z własnych środków, nie ma tu mechanizmów sprawo zdawczości czy kontroli finansowania kampanii jak przy wyborach – mówi Krzysztof Lorentz, dyrektor zespołu kontroli finansowania partii politycznych i kampanii wyborczych w Krajowym Biurze Wyborczym. Jak wskazuje, podmiotem uprawnionym do prowadzenia kampanii referendalnej jest niemal każdy (np. obywatele, partie polityczne, stowarzyszenia, fundacje) i nie musi się do tego celu nigdzie rejestrować. – Środki na taką kampanię podmioty uprawnione pozyskują zgodnie z tym, jakie są zasady ich działania. Przykładowo partia polityczna nie może finansować kampanii referendalnej pieniędzmi z funduszu wyborczego, ale może to robić za pomocą środków bieżących, takich jak darowizny, składki członkowskie czy subwencja partyjna – mówi dyrektor Lorentz.

PiS liczy, że referendum zmobilizuje przede wszystkim jego elektorat, co podbije też frekwencję w wyborach. Ale dr Maciej Onasz, politolog z Uniwersytetu Łódzkiego, ma wątpliwości. – Najprawdopodobniej podbije to delikatnie frekwencję po stronie nieopozycyjnej, bo będą to wyborcy bojący się napływu migrantów. Dychotomia „tak lub nie” w dużo prostszy sposób jest w stanie takiego wyborcę uruchomić aniżeli wybór pomiędzy tą czy inną partią. Ale nie spodziewam się, by zmobilizowało to grupę wyborców na tyle liczną, by wpłynęło to na ostateczny wynik wyborów – twierdzi ekspert. ©℗

PiS liczy, że referendum zmobilizuje przede wszystkim jego elektorat