Każda ze stron od lat mówi to samo. A wciąż nie słuchamy się wzajemnie. I nie rozumiemy, czego od siebie oczekujemy.

Gdy przez ostatnie tygodnie pytałem przedstawicieli MSZ, czy spodziewają się ze strony ukraińskich władz gestu z okazji 80-lecia wołyńskiej krwawej niedzieli, odpowiadano mi raczej negatywnie. Im bliżej 11 lipca, tym więcej było jednak powodów do lekkiego optymizmu. Ze względów bezpieczeństwa nie o wszystkim możemy napisać, ale jeśli sprawy pójdą zgodnie z planem, w najbliższych dniach kalendarz dwustronnych wydarzeń związanych z rocznicą zostanie zapełniony.

Jeśli Ukraina faktycznie zdecyduje się na jakiś ważny gest, będzie to wydarzenie tym bardziej znaczące, że w Kijowie wciąż niekiedy brakuje zrozumienia, jakie znaczenie dla polskiej pamięci ma wołyńsko-galicyjskie ludobójstwo z lat 1943–1944. Przy czym to stwierdzenie w większym stopniu dotyczy elit politycznych niż historyków i politologów. Wołyń regularnie wywołuje utarczki między Kijowem a Warszawą. Ostatnia miała miejsce tej wiosny. 19 maja rzecznik MSZ Łukasz Jasina powiedział Onetowi, że „tego nie zrobiło państwo ukraińskie, ale prezydent Zełenski powinien wziąć jako Ukraina jednak większą odpowiedzialność”. – Przepraszam i proszę, prosimy o wybaczenie. Ta formuła bardzo dobrze działa w przypadku polsko-ukraińskich stosunków, a jej jest ciągle mało. Wzięliśmy jako państwo polskie odpowiedzialność za zbrodnie dokonywane przez nasze państwo na Ukraińcach. Brakuje takiej odpowiedzialności ze strony Ukrainy, choć bardzo wiele rzeczy się zmieniło na lepsze – dodał.

Odpowiedział mu w rozmowie z Hławkomem dyrektor ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej (INP) Anton Drobowycz. – To oświadczenie nie jest przekroczeniem czerwonej linii w aspekcie prawdy historycznej, ale faktycznie na polskiej scenie politycznej są ludzie gotowi czerwone linie przekraczać – odparł. I dodał, że Kijów będzie wciąż blokował ekshumacje, także ofiar Wołynia, dopóki Polska nie przywróci status quo z ukraińskimi pomnikami niszczonymi przez wandali. Obaj urzędnicy przesadzili. Jasina nie powinien był z pozycji rzecznika instruować głowy obcego państwa, co ma zrobić. Drobowycz skompromitował własnego prezydenta, który w zeszłym roku obiecał, że blokada odziedziczona po czasach prezydenta Petra Poroszenki i nacjonalistycznego historyka w fotelu szefa INP Wołodymyra Wjatrowycza zostanie zniesiona.

Jak słyszymy od dobrze poinformowanej osoby z Kijowa, słowa Drobowycza były wymierzone w Wołodymyra Zełenskiego, a nie w Polaków. Drobowycz i Zełenski są skonfliktowani, odkąd szef INP poparł alternatywny wobec typowanego przez głowę państwa projekt przebudowy miejsca pamięci w Babim Jarze, gdzie Niemcy wymordowali ponad 100 tys. Żydów.

Złe skojarzenia

Co charakterystyczne, ani Jasina, ani Drobowycz nie powiedzieli niczego, czego każda ze stron nie mówiłaby od lat. A mimo to obaj wywołali kontrowersje. Tak jakbyśmy nie słuchali się wzajemnie, a już na pewno nie rozumieli, czego nawzajem oczekujemy. – Po stronie ukraińskiej brakuje zrozumienia, dlaczego ta sprawa jest dla Polaków taka ważna – przyznaje politolog Jewhen Mahda, zaangażowany w dialog polsko-ukraiński. Mahda wiąże to z katolickim kultem zmarłych. – Stąd wasze godne poszanowania dążenie, by każdą ofiarę ustalić z imienia i nazwiska i upamiętnić. Ukraińcy aż tak do tego nie podchodzą. Ten brak zrozumienia sprawia, że nasi nigdy nie byli gotowi do dialogu na serio – przekonuje.

W czerwcu w Łucku wołyńskie organizacje pozarządowe zorganizowały okrągły stół w sprawie rocznicy zbrodni. W komunikacie końcowym znalazł się postulat spisania wzajemnych pretensji, zaktywizowania dialogu w sprawie ekshumacji oraz zebrania i digitalizacji wspomnień świadków. Jak słyszymy od jednego z uczestników, na konferencji nie pojawili się ani przedstawiciele ukraińskich władz, ani polskiego konsulatu w Łucku.

Na załatwieniu sprawy bardziej zależy elitom intelektualnym niż politykom i urzędnikom. Pogląd przeciętnego przedstawiciela klasy politycznej, niezagłębionego szczególnie ani w dialog z Polską, ani w badanie historii, najlepiej przedstawił Ołeh Dunda, przedsiębiorca, poseł rządzącego Sługi Narodu. – Sprawy historyczne nikogo nie interesują. Mamy wroga, skupiamy się na walce z nim i projektowaniu przyszłości Ukrainy. Polska jest naszym przyjacielem, ale to od was zależy, na ile dawne konflikty będą wpływać na nasze relacje. Wszyscy sąsiedzi w Europie się wzajemnie mordowali, ale czasy się zmieniły i zmieniły się wartości. Każdy potrafi świetnie uzasadnić, dlaczego to on ma rację w sporach o przeszłość, ale od takich kłótni pieniędzy w kieszeni nam nie przybędzie – przekonuje. Pytanie o Wołyń chyba go trochę irytuje. To częsta reakcja. Dunda wskazuje, że większość Ukraińców nie ma pojęcia, co się wydarzyło na Wołyniu. I ma rację.

Przed rokiem kijowski Info Sapiens na zamówienie warszawskiego Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego przeprowadził sondaż, z którego wynika, że tylko 15 proc. deklaruje wiedzę o rzezi, a kolejne 62 proc. „trochę słyszało o tych wydarzeniach”. Jednocześnie aż 42 proc. miało trudności z odpowiedzią, czym była tragedia wołyńska. Z kolei najpopularniejszą odpowiedzią wśród poinformowanych była ta zgodna z linią Wjatrowycza, który napisał nawet o tym książkę: Wołyń był „wzajemną wojną polskiego i ukraińskiego podziemia, której ofiarą padła polska i ukraińska ludność cywilna”. Tylko 5 proc. odpowiedziało zgodnie z powszechną w Polsce interpretacją: zbrodnia była „etniczną czystką przeciw Polakom przeprowadzoną z rozkazu dowództwa UPA”.

Heorhij Kasjanow, ukraiński historyk znany z liberalnych poglądów i ostrych polemik ze środowiskiem Wjatrowycza, mówi, że to częściowo efekt treści obecnych w podręcznikach szkolnych. – Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińska Powstańcza Armia są w nich przedstawiane po prostu jako część europejskiego ruchu oporu. Zamiast określenia ich mianem organizacji nacjonalistycznych, pisze się o ruchach narodowowyzwoleńczych – wskazuje.

Jego zdaniem winę za taki stan rzeczy ponoszą politycy. – Z jednej strony mamy partie prawicowo-konserwatywne w rodzaju Swobody (miała klub w Radzie Najwyższej w latach 2012–2014 – red.). Do nich dołączyli narodowi demokraci, którym nie podobają się ciemne strony historii OUN, ale uznają jej wkład w wojnę o niezależność. Trzecią grupą są populiści, którzy ze względu na koniunkturę polityczną od 2014 r. automatycznie popierają wszystko, co antyrosyjskie. Mówiąc „populiści”, mam na myśli różne ugrupowania, od Partii Radykalnej Ołeha Laszki po UDAR Witalija Kłyczki – opisuje Kasjanow.

W tej zinstrumentalizowanej do celów wojennych wersji narodowe podziemie walczyło z dwoma totalitaryzmami – niemieckim i radzieckim – a jego stosunek do Polaków gdzieś umyka. Efekt uboczny jest paradoksalny: odniesienia do tradycji nacjonalizmu zatraciły charakter antypolski. Im dalej na zachód, tym więcej ludzi odwołuje się do dziedzictwa OUN/UPA i tym więcej zarazem deklaruje sympatię do naszego kraju. Wykorzenienie antypolskiego kontekstu prowadzi do przypadków tragikomicznych, jak ten z 2021 r., gdy w Iwano-Frankiwsku nad hotelem, w którym zaplanowano spotkanie szefa MSZ Zbigniewa Raua z miejscowymi dyplomatami, powiewały czarno-czerwone flagi. Organizatorzy nie pomyśleli, że w Polsce kojarzą się one bardzo źle.

Bo wy nie pamiętacie

Nieoficjalnie po stronie ukraińskiej można usłyszeć, że gesty wiążące się z potępieniem OUN/UPA mogą być kosztowne politycznie, a i tak są nad Wisłą zapominane. Na dowód przytacza się wizytę Poroszenki w 2016 r., podczas której prezydent – w obecności nieżyjącego już dziś posła Partii Radykalnej Jurija Szuchewycza, syna dowódcy UPA Romana Szuchewycza – ukląkł przed pomnikiem ofiar Wołynia na warszawskim Żoliborzu. – Nikt już u was o tym nie pamięta – wskazuje jeden z rozmówców, prosząc o anonimowość. Inna sprawa, że za ten gest żadne przykrości Poroszenki w ojczyźnie nie spotkały. – Coś na kształt kompromisu udało się wypracować Aleksandrowi Kwaśniewskiemu i Łeonidowi Kuczmie, tylko z jakichś przyczyn przestaliśmy o tym wspominać. Hasło „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” stało się podstawą zgody na poziomie prezydentów, liberalnej części obu społeczeństw, Kościołów – mówi Kasjanow, odwołując się do obchodów 60-lecia zbrodni. – W miejscu, w którym spoczywają polskie ofiary, chciałbym w imieniu wszystkich Ukraińców, którzy pragną pokoju i sprawiedliwości, wyrazić głębokie współczucie wszystkim skrzywdzonym Polakom, wszystkim, którzy ucierpieli wskutek tej katastrofy – mówił prezydent Kuczma w 2003 r. w Pawliwce.

W zeszłym roku, na fali wdzięczności wobec Polski za wsparcie podczas rosyjskiej agresji, Warszawa spodziewała się porównywalnego gestu – i miała ku temu podstawy, bo takie sygnały Kijów wysyłał. Prezydent miał skomentować rocznicę rzezi podczas codziennego wystąpienia. Nic takiego się nie wydarzyło. – Dzisiaj orientowałbym się na przemówienie przewodniczącego Rady Najwyższej w Sejmie. Ono dało odpowiedź na wszystkie sprawy historyczne – mówi DGP Ołeksandr Mereżko, dobrze mówiący po polsku szef komisji spraw zagranicznych, pozostający w bezpośrednim kontakcie z prezydentem. – Teraz skupmy się na tym, co nas łączy, a nie dzieli, bo trwa walka o przetrwanie Ukrainy, a nasze zwycięstwo leży w interesie Polski – dodaje Mereżko. I przyznaje, że „stara się unikać tego typu pytań”. Rusłan Stefanczuk, do którego mowy odwołał się nasz rozmówca, powiedział w maju w Sejmie, że „razem musimy zdać ten niełatwy, ale niezbędny egzamin, aby formuła «przebaczamy i prosimy o przebaczenie» uzyskała sens i praktyczny wymiar”.

– Zbliża się rocznica straszliwych wydarzeń na Wołyniu. Rozumiemy wasz ból po stracie bliskich. Każde życie jest równie cenne. Z tą świadomością będziemy współpracować z wami, drodzy polscy przyjaciele, akceptując prawdę bez względu na to, jak bolesna może ona być – dodawał. Jego mowa też nie została jednoznacznie przyjęta nad Wisłą, bo i tym razem zabrakło słowa „przepraszam”. To zaś dało asumpt do powtórzenia drugiego często pojawiającego się nad Dnieprem argumentu: „jak daleko byśmy nie poszli, zawsze pojawi się ktoś niezadowolony”. – Nam bardziej zależy na tym, żeby na dobre ruszyły ekshumacje, niż na przeprosinach. W tej kwestii pracę domową do odrobienia mają nie tylko Ukraińcy, ale i polski Instytut Pamięci Narodowej – wskazuje jeden z polskich dyplomatów. – To jest ten moment, w którym prezydenci mogliby zademonstrować przywództwo i np. razem złożyć wieńce w którejś ze zniszczonych polskich wsi. Mają ku temu fundament w postaci osobistej przyjaźni – mówi Jurij Panczenko z „Jewropejśkiej prawdy”, opisującej stosunki Ukrainy z europejskimi sąsiadami. Sygnały płynące z Kijowa wskazują na to, że nie jest to wykluczone. ©Ⓟ