Jednym z najgorszych sposobów przeprowadzania redukcji w firmach jest poinformowanie pracowników, że ten, kto w najbliższym czasie wypadnie słabiej, straci pracę. To sposób nieefektywny i często prowadzący zagrożonych do podejmowania złych i ryzykownych decyzji.

Ten właśnie fatalny sposób wybrało najwyraźniej kierownictwo Zjednoczonej Prawicy. Pozycję polityczną i zapewne stanowisko straci ten członek rządu, który nie poradzi sobie z problemem braku węgla.
Zamiast pracować wspólnie nad rozwiązaniem, politycy rozpoczęli swoją ulubioną grę – szukanie winnego. Opisywaliśmy już w DGP historie wzajemnych oskarżeń – spółek państwowych i rządowych agencji oraz stojących za nimi premiera Morawieckiego i wicepremiera Sasina.
Zgodnie ze swoimi najlepszymi tradycjami politycy Zjednoczonej Prawicy postanowili też własny problem rozwiązać przez zrzucenie winy na zewnętrznego wroga. Odpowiedzialnością za brak węgla nie zostali obarczeni tym razem Niemcy czy sędziowie, ale samorządowcy.
Obserwujemy znów smutny spektakl znany dobrze od 2015 r. Państwo bohatersko rozwiązuje problem, pisząc na kolanie propozycje zmian w prawie. Projekty zgłaszane jako poselskie bez konsultacji głosować będzie się po nocy, szybko, żeby nikt nie zorientował się, że są bez sensu. Zanim zdąży podpisać je prezydent, trzeba będzie zapowiedzieć ich nowelizację. Dokładnie tak, jak to miało miejsce w lipcu w przypadku maksymalnej ceny węgla. Czyli rozwiązania twórczo nawiązującego do najlepszych tradycji z lat 80. Rozwiązania, które w środku galopady cen, przy dwucyfrowej inflacji i skokowych zmianach kursu walutowego wyznaczało nominalnie maksymalną cenę towaru, który trzeba importować.
Październikowe histeryczne ruchy mające rozwiązać problem, który widać było na horyzoncie od późnej wiosny, wspaniale wpisują się w ten model zarządzania. Model, w którym rozwiązanie problemów odkłada się na później. W którym składa się populistyczne obietnice bez pokrycia, wmawiając ludziom, że ochroni się ich przed wszelkimi problemami. W którym deklaruje się, że państwo zajmie się wszystkim: łącznie z handlem cukrem i węglem. I w którym od przedsiębiorców oczekuje się, że będą prowadzili działalność ze stratą.
Jednak stare grzechy mają długie cienie. Jeżeli rządzi się wystarczająco długo, trzeba ponieść odpowiedzialność za swoje zaniechania. Skoro przez lata dla doraźnych sukcesów politycznych blokowało się zmiany cen i hamowało się transformację i rozwój energetyki oraz wzmacnianie sieci przesyłowych, to jest się skazanym na węgiel. Jeżeli przez lata zarządzano górnictwem tylko na pokaz, trudno oczekiwać, że nagle zwiększy się wydobycie. Jeżeli przez lata snuło się opowieści o promach, przekopach i wielkich portach lotniczych, zamiast naprawiać i usprawniać sieć kolejową, to jest się skazanym na problemy logistyczne. Jeżeli przez lata wmawiało się obywatelom, że własna słaba waluta jest gwarancją konkurencyjności, to trzeba drogo płacić za towary z importu.
Zamiast szczerze przygotować ludzi na nieuniknione problemy, urządzano śliczne konferencje prasowe, na których snuto opowieści o wszechmocnym państwie, o nadchodzących środkach unijnych. Grożono prywatnym przedsiębiorcom cenami maksymalnymi, kontrolami, i obiecywano budowę własnego mechanizmu dystrybucji, pozwalając jednocześnie państwowym firmom na wielkie zyski.
I nagle rządzący z zaskoczeniem odkrywają, że centralne zarządzanie i zaklinanie rzeczywistości nie działa. Pozostaje więc jedno, co tej ekipie w miarę sprawnie idzie. Czarny PR i szukanie winnych. ©℗