Wybory samorządowe odbędą się między 31 marca a 23 kwietnia 2024 r., a kadencja władz lokalnych zostaje wydłużona do 30 kwietnia 2024 r. – przewiduje projekt ustawy autorstwa PiS. Tym samym głosowanie na radnych oraz wójtów, burmistrzów i prezydentów odbędzie się najpewniej nie jesienią przyszłego roku, ale wiosną kolejnego. To oznaczałoby, że wybory samorządowe poprzedzą europejskie.

Karty w tej sprawie zostały wyłożone, teraz idą w tas – PiS ze swoim zapleczem będzie forsował projekt, a opozycja będzie przeciw. Finału nie znamy.
Cała historia potwierdza jednak problemy z myśleniem w dłuższej perspektywie. PiS lubi bohatersko rozwiązywać problemy, które stworzył. Gdy w 2018 r. Zjednoczona Prawica wydłużała kadencję samorządów z czterech do pięciu lat, można było się zorientować, że nałożą się na siebie dwie elekcje i wygeneruje to kłopot. Ekspert od wyborów dr hab. Jarosław Flis pisał w 2018 r. w „Rzeczpospolitej”: „Wydłużenie kadencji wybranego w tym roku samorządu oznacza, że w październiku 2023 roku nastąpi wielka kumulacja. Na ten sam okres wypadną jedne i drugie najważniejsze wybory – licząc według wybieranych osób. Trudno wyliczyć wszystkie możliwe problemy, które będą miały charakter organizacyjny, prawny oraz polityczny”.

Spodziewana niespodzianka

Profesor Flis został prorokiem – dokładnie to, co zapowiadał, znalazło się teraz w uzasadnieniu projektu ustawy o przeniesieniu wyborów. Autorzy wyliczają, jakie potencjalne rafy ominie przesunięcie kadencji. Ich zdaniem, jeśli wybory będą obok siebie, to komitety bez trudu ominą przepisy np. o ciszy wyborczej. Jak? Przykładowo w dniu wyborów, które będą się odbywać jako pierwsze, publikować będą w ogólnopolskich telewizjach sondaże dotyczące głosowania, które odbywać się będzie jako drugie, wpływając tym samym na trwającą elekcję. Na kolejną kwestię od dawna zwraca uwagę PKW – chodzi o prawidłowe rozliczanie finansowe kampanii kandydatów, którzy startują w obu typach wyborów. A należy mieć na uwadze, że w wyborach parlamentarnych około dwóch trzecich kandydatów to tacy, którzy albo są samorządowcami, albo startowali w ostatnich wyborach samorządowych. Wreszcie sami wyborcy mogliby mieć kłopoty z rozróżnieniem, kto startuje w jakich wyborach. Lista tych potencjalnych problemów jest znacznie dłuższa: dotyczy obsady komisji wyborczych, protestów. – Byłby protest za protestem, każdy przegrany mógłby uważać, że jego konkurent, startując w jednych i drugich wyborach, wygrał dzięki nieuczciwej przewadze – zauważa osoba znająca procedury wyborcze.
Samo uzasadnienie ustawy opiera się głównie na zagrożeniach, przytacza tylko jeden pozytywny argument. Chodzi o to, że w przypadku wiosennej elekcji w samorządach zwycięzcy będą mogli na spokojnie zaplanować swój budżet na kolejny rok. Dziś, gdy są wybierani jesienią, w pierwszym roku mogą w zasadzie dokonywać tylko bieżących korekt w planie finansów, który przygotowali poprzednicy.

Dwie drogi

Kumulacja wyborów parlamentarnych i samorządowych to faktycznie problem, tyle że możliwe są dwa wyjścia z tej sytuacji. PiS proponuje wydłużenie kadencji samorządów, ale taki sam cel – minięcie się tych dwóch elekcji – można również osiągnąć, skracając kadencję Sejmu. Jak zwraca uwagę Jarosław Flis, Sejm może podjąć stosowną uchwałę, a dobrym terminem na wybory parlamentarne byłby czerwiec przyszłego roku. Oczywiście są dwa problemy polityczne. Po pierwsze, taka decyzja wymaga porozumienia z opozycją, bo potrzeba do tego dwóch trzecich poselskich głosów. Co w świetle politycznej wojny może być trudne. Po drugie, partia rządząca dobrowolnie musiałaby oddać władzę przy końcu kadencji. To z kolei wydaje się mało prawdopodobne w świetle sondaży, które sugerują, że PiS te władzę straci. Są jeszcze dwie inne drogi do skrócenia kadencji, czyli dymisja rządu i nieudane trzy próby podejścia do stworzenia kolejnego lub nieuchwalenie budżetu. Jednak politycznie są one jeszcze mniej prawdopodobne niż samorozwiązanie parlamentu. A polityka gra w tej sprawie olbrzymią rolę. PiS, przesuwając wybory na wiosnę, mówi o przesłankach merytorycznych. Milczy natomiast o niewątpliwym politycznym uzysku – w razie zbiegu elekcji tuż przed wyborami do Sejmu media pełne byłyby informacji o tym, że w największych miastach w wyborach samorządowych triumfuje opozycja. Dlatego trudno się spodziewać, żeby poparła ona projekt złożony przez PiS.
Uchwalenie ustawy będzie oznaczać, że to premier wyłoniony po wyborach 2023 r. wskaże dokładny termin głosowania na władze samorządów.