Obecność fizyczna to bardzo ważna kwestia, ale nic nam po niej, gdy wymrze parafia. Po pandemii będziemy dalej budować wspólnotę. Teraz musimy chronić ją przed rozbiciem - mówi Dr hab. Kazimierz F. Papciak SSCC, profesor Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu, członek Rady Programowej Powszechnego Uniwersytetu Nauczania Chrześcijańsko-Społecznego. Teolog i socjolog specjalizujący się w etyce społecznej

Czy kościoły powinny pozostać otwarte dla wiernych, biorąc pod uwagę obecną sytuację?
By odpowiedzieć, trzeba wziąć pod uwagę trzy czynniki tworzące mądrość życiową – wiedzę, doświadczenie i wiarę. Czy całkowite zamknięcie kościołów dla wiernych byłoby dobre? Wydaje się, że nie. Wiara to bardzo delikatna sfera ludzkiego życia, odmienna od pozostałych, wymaga więc innego podejścia niż galerie handlowe. Jednak tak jak powiedział przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski – naszym obowiązkiem jest przestrzeganie tych reguł, które nam przedstawiono. To wyważone i roztropne stanowisko.
Co robić, jeśli w kościołach będą łamane restrykcje pandemiczne? Dziś Wielki Czwartek, lada chwila pojawią się w sieci informacje, że w którymś z kościołów jest za dużo osób, że wierni nie noszą maseczek.
Jak mówi stara łacińska maksyma – należy działać słodko w sposobie, ale rzeczowo. Do takiej osoby należy podejść i ją poinstruować. Z szacunkiem dla jej godności, grzecznie, ale wypadałoby zwrócić uwagę. Trzeba podkreślać, że w tym przypadku prawo działa w naszym interesie i nie jest niezgodne z wkodowanym w nas prawem naturalnym. Restrykcje są po to, by chronić nas i innych. Sam problem konfliktu wiernych z obostrzeniami jest zresztą w dużej mierze sztuczny. Tam, gdzie się ich przestrzega, nie odbywają się przecież żadne szturmy niezadowolonych parafian. A proboszczowie wybierają różne sposoby – jedni liczą wiernych, inni przygotowują dla wiernych plac przed kościołem. Nie każda parafia ma taki luksus, ale da się znaleźć inne rozwiązania.
Skoro mamy taki skok zachorowań, to może jednak należałoby zamknąć kościoły?
To marzenie tzw. nowej lewicy, której przedstawiciele pierwsi zaczęli wzywać do ich całkowitego zamknięcia w imię zdrowia publicznego. Na pozór brzmi to rozsądnie. Ale nie trzeba być wielce przenikliwym, żeby zobaczyć, że to próba ideologicznego wykorzystania pandemii.
Pojawiają się też głosy, że Kościół nie powinien stosować limitów. Z racji tego, że dotyka wartości najwyższych, powinien zostać otwarty na wiernych, którzy pragną Boga.
To zderzenie dwóch elementów – z jednej strony wiary i jej praktykowania, a z drugiej warunków epidemii. Musimy pamiętać, że tak jak mówił Tomasz Merton, nikt z nas nie jest samotną wyspą. A to wymaga, byśmy byli odpowiedzialni nie tylko wobec siebie, lecz także innych. Wolność wymaga odpowiedzialności. Dla chrześcijan to sprawa fundamentalna. Dlatego by dbać o innych, musimy korzystać z rozumu. Żartobliwie można powiedzieć, że owszem, ma go każdy z nas, ale nie wszyscy zgłosili się po instrukcję użytkowania. Stąd konieczne są niekiedy zdecydowane normy prawne. Inaczej nie wyjdziemy z sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się teraz.
Ludzie mają różne priorytety. Znam osoby po osiemdziesiątce, które wprawdzie boją się COVID-19, ale zdają sobie sprawę, że mogą umrzeć każdego dnia – z tysiąca innych powodów. Codzienna Eucharystia jest dla nich ważniejsza niż lęk przed śmiercią.
Pandemia stawia nam pytania – od błahych po te, które w „Dżumie” opisał Albert Camus, dotyczące fundamentów człowieczeństwa. I to jest jedna z tych kwestii. Nie możemy podważyć czyjejś potrzeby sakramentów. Trzeba jednak apelować – jeśli nie możecie być na Eucharystii, skorzystajcie z mediów, to też jest ważne. I stworzyć jak najbezpieczniejsze rozwiązania – otworzyć kościoły przez jak najdłuższy czas, by można było uklęknąć w samotności, tak by skorzystali na tym ci, dla których obecność w świątyni jest kluczowa. Płaszczyzna obostrzeń i politycznych decyzji to jedno, a duchowość drugie. Duchowość nie podlega obostrzeniom, jest wolna. Ograniczanie relacji z Bogiem do obecności na nabożeństwie to duże zawężenie. Przedmiotem wiary jest osobowa relacja z Bogiem. Eucharystia jest w Kościele katolickim najważniejszą formą tej relacji, ale nie jedyną. Fizyczna obecność w kościele nie jest niezbędna, gdy w grę wchodzą wyższe wartości.
Życie jest ważne, ale zarówno Kościół, jak i państwo wskazują, że na najwyższy szacunek zasługują ci, dla których nie było ono wartością absolutną i gotowi byli poświęcić je w imię celów wyższych.
Tak, to prawda. Prawdziwe bohaterstwo zasługuje na szacunek. Ale fałszywie pojęte jest głupotą. Żonglowanie wzniosłymi hasłami jedynie po to, by wykazać swoją ideologiczną wyższość, to właśnie takie fałszywe bohaterstwo. Nikomu nie służy – ani Bogu, ani społeczeństwu. Jezus w Ewangelii stwierdził wprost: „To szabat jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu”. Innymi słowy mówi – wyłączmy emocje, a włączmy myślenie.
Wielkanoc jest dla człowieka, a nie człowiek dla Wielkanocy?
Oczywiście. Jan Paweł II powiedział, że to człowiek jest drogą Kościoła. Nie odwrotnie.
Przejście do sieci nie opróżni kościołów?
Zawsze byli tacy, którzy przychodzili do kościoła codziennie, i tacy, którzy pojawiają się dwa razy w roku. Tak będzie też po pandemii. Jeśli ktoś ma przyjść do kościoła z przymusu albo dlatego, że „tak wypada”, to nic dobrego z tego nie wyniknie. Nie można z kościoła zrobić supermarketu z sakramentami. To ślepa uliczka.
A skoro tak, to czy wierni wrócą po pandemii?
Kościół to wspólnota wspólnot. Najlepiej tworzy się ją wtedy, gdy jest się fizycznie przy drugim człowieku – widzimy to też przy innych relacjach międzyludzkich. Kościół więc nie zrezygnuje z fizycznego uczestnictwa, gdy będą ku temu warunki. Jednak, gdy zagraża to wartościom wyższym, takim jak życie, musimy szukać innych rozwiązań. Człowiek, który traci życie, nie skorzysta już z wiary czy innych wartości. Odmówienie prawa do życia to jednocześnie odmowa wszystkich innych praw. Innymi słowy – obecność fizyczna to bardzo ważna kwestia, ale nic nam po niej, gdy – przepraszam za katastrofalne wyolbrzymienie – wymrze parafia. Po pandemii będziemy dalej budować fizyczną wspólnotę. W obecnej sytuacji musimy chronić ją przed rozbiciem – tak, byśmy mogli się spotkać, gdy tylko będzie to możliwe.
Kościół w Polsce był przywiązany do tradycyjnych praktyk, rytuałów. COVID-19 tego nie zmieni?
To będzie ważny sprawdzian. Joseph Ratzinger jeszcze jako kardynał oceniał, że przyszłe wspólnoty Kościoła mogą być mniejsze, ale głębsze. Pandemia jest kryzysem dla ludzkości, ale może dawać też szansę na poprawę. Jak mówił w Watykanie o. Raniero Cantalamessa OFMCap w ubiegłoroczny Wielki Piątek, pandemia wyrwała nas z iluzji wszechmocy ludzkości. Przypomniała, że jesteśmy śmiertelni, a potęga militarna i technologia nie wystarczą, żeby nas zbawić. Pandemia musi dać do myślenia każdemu z nas. Podobne pytania zadajemy sobie w Kościele – to czas weryfikacji. Nie tylko liczby wiernych, lecz także sposobów na ewangelizację. Nowe technologie to kolejne otwierające się pole w tym zakresie.
Pandemia rodzi też inne dylematy – np. jak Kościół powinien mówić o roli szczepień.
Człowiek jest istotą wolną, a wolność nie jest łaskawym podarunkiem władzy, lecz wynika z naszej godności. Nie powinniśmy więc oceniać tych, którzy podejmują wybory inne, niż życzy sobie rząd. Ale trzeba zdawać sobie sprawę, że strach ma często wielkie oczy. Człowiek powinien maksymalnie się zbliżyć do prawdy. Nie znam się na medycynie i biologii. Ufam jednak wiedzy medycznej. Na tej podstawie można już podjąć decyzję. To roztropniejsze niż słuchanie harcowników głoszących często absurdalne tezy.