Ponad dziewięć miesięcy po pandemicznym zamknięciu zaliczyliśmy największy spadek w historii styczniowej dzietności. Od ponad dekady nie było tak źle.
Świadczyć o tym może bardzo zły wynik z początku 2021 r. Styczeń to kolejny po grudniu miesiąc, który pokazuje spadek liczby urodzeń w wyniku pandemicznego zamknięcia rok do roku. O ile w styczniu urodziło się 27,2 tys. dzieci, to w grudniu było to 25,5 tys. Te liczby pokazują niechęć do prokreacji wynikającą z zamknięcia państwa. Zostało ono wprowadzone w połowie marca.
‒ Jest to stan zagrożenia, który nie sprzyja podejmowaniu długookresowych decyzji takich jak o posiadaniu dzieci. Choć podejrzewam, że będą to decyzje odłożone, ale w takim przypadku zawsze pojawia się pytanie, czy odłożone decyzje zostaną zrealizowane ‒ mówi prof. Irena Kotowska z SGH. Choć przestrzega, by obserwować zmiany w dłuższych okresach. ‒ Nie przywiązywałabym się do danych z miesiąca. To jak mierzenie temperatury co godzinę ‒ podkreśla.
Mimo wszystko trudno się spodziewać, że w tym roku będzie znacząco lepiej. Dane pokazują, że liczba urodzeń liczona rok do roku w poszczególnych miesiącach spadła o 11 proc. w grudniu 2020 r. i 18 proc. w styczniu 2021 r. To źle wróży liczbie urodzeń za cały 2021 rok, która będzie efektem decyzji podjętych w 2020. A choć były w nim momenty poluzowania, jak latem, to jednak później jesienią sytuacja w ochronie zdrowia się pogorszyła. Czyli przez większą część roku żyliśmy w cieniu COVID-19 i z wizją obciążonej epidemią służby zdrowia, dlatego trudno się spodziewać znaczącego odbicia w urodzeniach w skali roku. Przeciwnie, to w tym roku liczba urodzeń może być najniższa od II wojny światowej.
Pandemiczne załamanie pokazuje, że wracamy do dramatycznej (pod kątem dzietności) sytuacji z roku 2003, kiedy liczba urodzonych dzieci wyniosła 351 tys. Po chwilowych wzrostach, m.in. w 2009 r., kiedy urodzenia wyniosły 417 tys., oraz w 2017 r., kiedy również odnotowano pik przekraczający 400 tys. urodzeń, od kilku lat widać spadek. W ostatnim roku urodziło się 355 tys. dzieci (jak podaje GUS), czyli niemal tyle ile w najgorszym 2003 r. W efekcie to był trzeci najgorszy rok z tak niską liczbą urodzeń od czasów II wojny światowej. W tym kontekście dodatkowy pandemiczny spadek jest bardzo niepokojący. ‒ Bo i też bardzo trudny do odwrócenia ‒ mówi prof. Irena Kotowska.
Jak przekonują demografowie, także długofalowo nie ma co liczyć, że liczba urodzeń będzie znacząco wzrastać. Oprócz sytuacji pandemicznej na przeszkodzie stoi czysta statystyka: spada liczba kobiet, z drugiej strony zmienia się społeczne podejście do dzietności.
Już w 2020 r. wskaźnik dzietności zapewne spadł poniżej 1,4. Pokazuje on, ile dzieci przypada na kobietę w wieku rozrodczym. Zastępowalność pokoleń gwarantuje wskaźnik na poziomie powyżej 2. W Polsce historyczne minimum to lata 2002‒2003, gdy spadł do 1,22. Politycy, wprowadzając program 500 plus i inne rozwiązanie wsparcia dla rodzin, zakładali, że w ciągu 10 lat wskaźnik dzietności zwiększy się do 1,6. Rok przed wprowadzeniem 500 plus w 2015 r. wyniósł on 1,289, potem szybko urósł do 1,453 w roku 2017, gdy liczba urodzeń przekroczyła 400 tys., i od tego czasu powoli się obniża.
Rozwiązania prodemograficzne mają znaleźć się w Nowym Ładzie, ale na razie jak w innych kwestiach rząd nie chce komentować, w jakim pójdą kierunku. Naukowcy postulują, by po czasie dużych transferów wrócić do rozwiązań umożliwiających.
Jak przekonuje prof. Kotowska, poprawa dzietności w Polsce zależy przede wszystkim od decyzji o dziecku podejmowanych przez kobiety z wykształceniem wyższym i średnim. Przy tym ważne są nie tylko decyzje o drugim, jak w innych krajach, ale także o pierwszym dziecku. Jak podkreśla ekspertka, dla tej grupy kobiet szczególnie istotne są rozwiązania umożliwiające łączenie pracy zawodowej z obowiązkami rodzinnymi, w tym zwłaszcza te, które stymulują zaangażowanie ojców w dom. Świadczyć mogą o tym dane z dużych miast. W tych powyżej 100 tys. jest obserwowany systematyczny wzrost dzietności od 2014 r., mimo że nie widać go w całym kraju. W 2013 r. współczynnik w dużych miastach wynosił zaledwie 1,15 wobec wartości 1,26 dla kraju. W 2019 r. osiągnął wartość 1,45 wobec 1,42 dla Polski. To może być dowodem na to, że wprowadzane rozwiązania polityki rodzinnej mają znaczenie dla określonej grupy rodzin, przede wszystkim dla par, w których oboje rodziców chce łączyć pracę zawodową z życiem rodzinnym.