Tak postawione pytanie budzi zrozumiałe emocje. Są środowiska, które uznają, że nawet rozmowa na ten temat jest szkodliwa dla bezpieczeństwa. Symbolem wypowiedź gen. Stanisława Kozieja, który pytany o komentarz do faktu, że w czasie rosyjskich ćwiczeń Zapad w 2011 r. jednym z celów ataku atomowego była Warszawa, odpowiedział, że nie należy się ekscytować tym, jak ćwiczą różne wojska. Koziej był wówczas szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego w kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego i wolno sądzić, że wyrażał przekonanie szerokiego środowiska. Przekonanie to sprowadzić można do zdania „Nie drażnić”.
Na drugim biegunie znajduje się postawa Jacka Bartosiaka, który propaguje dążenie, by nasz kraj uzyskał broń jądrową. Czasem robi to w sposób mimowolnie zabawny, jak w odpowiedzi na wpis na X Donalda Tuska po upublicznieniu amerykańskiej strategii bezpieczeństwa. Wśród kategorycznych zaleceń, które Bartosiak sformułował, znalazło się również „zwiększenie potężne wynagrodzeń badaczy w Świerku”. Byłaby to swego rodzaju sygnalizacja strategiczna wobec reszty świata. Gdyby chcieć skontrastować obie postawy, wówczas to, co mówi Bartosiak, można by wyrazić słowem „Drażnić”.
Samoloty już mamy
Czy między siedzeniem cicho w nadziei, że świat zostawi nas w spokoju, a demonstracyjnym drażnieniem w przekonaniu, że dzięki świeżo nabytej śmiałości automatycznie staniemy się liczącym się graczem, jest jakaś rozsądna przestrzeń? W moim przekonaniu tak, ale powinniśmy unikać obu biegunów myślenia. Po pierwsze, powinniśmy starać się o wejście do programu nuclear sharing. Myślenie o tym jeszcze do 2024 r. było czystą teorią, bo Polska nie dysponowała samolotami, które byłyby zdolne do przenoszenia bomb używanych w programie. Sytuacja się właśnie zmienia, bo na wyposażenie sił lotniczych wchodzą samoloty F-35, które taką zdolność mają.
Określenie „sharing” nie oznacza, że bomby będą w polskiej dyspozycji. Decydować o ich użyciu będą zawsze Amerykanie. Udział nie zapewnia autonomii, natomiast daje więcej pewności, że ewentualna decyzja o użyciu broni zostanie wykonana. Bo czy mamy pewność, że pilot z innego kraju nie będzie akurat niedysponowany zgodnie z dyspozycją swojego rządu, gdy trzeba będzie wykonać uderzenie zgodne z polskim interesem? Druga kwestia to oswajanie społeczeństwa i decydentów z obecnością takiej broni na polskim terytorium. Nie wolno lekceważyć roli czynnika psychologicznego.
Do pokonania są dwie przeszkody. Pierwsza, finansowa. Nikt nie odpowie, ile kosztuje samodzielne zbudowanie bomby. Nawet wielkie podwyżki w Świerku nie załatwią sprawy. Rząd wielkości inwestycji to dziesiątki miliardów dolarów, a późniejsze utrzymanie to setki milionów, może miliardy rocznie. Wejście na tę drogę oznacza konieczność inwestowania co roku. Druga przeszkoda jest polityczna. Wszyscy będą przeciwko nam. Rosjanie wykorzystają okazję, aby udowodnić światu, że jesteśmy podżegaczami wojennymi. Amerykanie odwrócą się od nas, bo nieproliferacja jest dla części ich elit niewzruszoną zasadą, a dla innej części sposobem kontrolowania sojuszników. Europejczycy zaprotestują ze strachu przed reakcją Rosji i potraktują tę kwestię jako wygodne pole, by niskim kosztem dogodzić Amerykanom.
Czy to znaczy, że na zawsze zostaje opcja „nie drażnić”? Niekoniecznie. Sensowne jest spojrzenie na Koreę Płd. To kraj obok Izraela najbardziej zagrożony atakiem nuklearnym. Przekłada się to na rosnące w społeczeństwie przekonanie, że amerykański parasol atomowy nie wystarczy i należy uzyskać własne zdolności. 2/3 Koreańczyków za tym się opowiada. To o tyle rozsądne, że Korea Płn. jest wroga i nieprzewidywalna, a USA prawie nie posiadają w regionie taktycznej broni jądrowej, którą mogłyby odpowiedzieć na atak, nie budząc alarmu w Chinach i Rosji. Nadal nie godzą się na nuklearyzację sojusznika, ale godzą się na ustępstwa, jak posiadanie nuklearnych okrętów podwodnych, na co prezydent Donald Trump zgodził się jesienią.
Polska drugą Japonią. Atomową
W południowokoreańskiej prasie pojawiła się ciekawa propozycja, jak ten kraj mógłby się zachować, by zbliżyć się do atomowej autonomii, nie alarmując świata i nie nastawiając największego sojusznika przeciwko sobie. Autor postuluje zbudowanie samych zdolności do budowy bomby i zatrzymanie się na krok przed, gdy do wyprodukowania głowic pozostałoby zaledwie kilka miesięcy. Taką decyzję będzie można podjąć, gdyby sytuacja uległa zaostrzeniu. Chodzi o doprowadzenie do stanu utajonego państwa nuklearnego, jakim jest Japonia. Nie robi ostatniego kroku, ale może go wykonać. Ostatnie reakcje Chin na politykę Japonii pokazują, jak bardzo Pekin jest uwrażliwiony na tę sytuację.
Polska powinna starać się o status utajonego państwa nuklearnego. Rozwijanie technologii – podobnie, jak w przypadku Japonii – nie może być powodem negatywnych reakcji sojuszników. Reakcje Rosji będą negatywne na wszystko, co zrobi Polska, z wyjątkiem kapitulacji. To pomysł na działanie długofalowe, obliczone na dekady, a nie miesiące i lata. Działanie to w sposób realny podniosłoby nasz kraj na wyższy poziom polityczny. Do postaw „nie drażnić” lub „drażnić” dodałoby trzecią: ustalić cel w postaci autonomii nuklearnej i pracować nad jego realizacją.