A więc, skoro opadł już trochę kurz, tak brzydkimi smugami kładący się na politurowanych blatach, powtórzmy jeszcze raz: nie, prezydent nie wyrzucił Okrągłego Stołu na śmietnik, ani nawet na kojarzący się na Krakowskim Przedmieściu tak norwidowsko i historycznie bruk. Nie porąbał go, by spalić w kotłowni Pałacu, nie oddał na wieczne upokorzenie do komisu meblarskiego. Przekazał do muzeum: czyli tam, gdzie trafiają z czasem – szlakiem, genialnie odtworzonym przez Krzysztofa Pomiana w trylogii „Muzeum. Historia światowa” – dukaty, powielacze, szyszaki, jedwabne wstążki, pługi, sukmany, widokówki, sztandary, zielniki, senniki, trony i nocniki Arcyksiążąt.
Jak Okrągły Stół stał się relikwią, przedmiotem kultu
Wyjątki od tej zasady są trzy: szczątki ludzkie (te spoczywają, a przynajmniej powinny, w grobowcach), dokumenty (tych miejsce jest rzecz jasna w archiwach) oraz relikwie, czy szerzej – przedmioty kultu. I warto odnotować nadanie przez Obrońców Okrągłego Stołu tak wysokiej rangi czternastu segmentom z płyty stolarskiej pokrytych okleiną dębową.
Tym bardziej, że nie od początku było to oczywiste. Oczywiście, jesteśmy osadzeni w imaginarium czasów „Solidarności” i stanu wojennego i pozostaniemy w nim jeszcze przez ładnych kilka lat. Sierpień, Brama, przemówienie generała 13 grudnia, ofiary morderców z SB, 4 czerwca, zasłabnięcie premiera Mazowieckiego – to wszystko nadal stanowi pożywkę dla zmieniających znaczenia politycznych porównań i obelg. Ale Stół? Wiedziano, że jest tylko ceremonialnym narzędziem, nawet Konstanty Gebert zbiór szkiców o negocjacjach z wiosny 1989 roku zatytułował z charakterystycznym zgrubieniem („Mebel”). Może za bliskim był krewnym stolików z Magdalenki? Krytykę zawieranych w niej porozumień usiłowano napiętnować jako „oszołomstwo”, ale z powieści i wspomnień publikowanych dziś przez ówczesnych dwudziestolatków (Wojciech Chmielewski, Paweł Milcarek) widać, że osad pozostał mocny. Znamienne, że nawet uliczna opozycja lat 2015–2023, chętnie pisząca transparenty solidarycą, „nowego Okrągłego Stołu” władzy nie proponowała. Bo nie najlepiej się kojarzył.
Karol Nawrocki jak Aleksander Macedoński? Raczej jak bohater „Paragrafu 22”
Jak wiemy, przekazanie Stołu na Wystawę Stałą Muzeum Historii Polski – gdzie stanowić będzie jeden z najważniejszych eksponatów, zamykających opowieść o PRL! – uzgodnione było przez dyrektora Roberta Kostro od kilku lat. Oczywiście, jest też prawdą, że Karol Nawrocki, finalizując tę sprawę, dokonał gestu – nie, nie na miarę Aleksandra Macedońskiego tnącego węzeł gordyjski, zostawmy te porównania pochlebcom: raczej czterech rekrutów, którzy na kartkach niezapomnianego „Paragrafu 22” pozbywają się niechcianych rzeczy po dawnym lokatorze namiotu, wynosząc je w krzaki, ku osłupieniu administracji wojskowej, która nie mogła uporać się z tym wyzwaniem przez lata.
Zgoda, jest w tym geście szczypta ojcobójstwa – ale nie większego niż to, które dokonuje się w każdym wspólnym domu, w którym młodzi decydują się, ku zgrozie rodziców, odnowić kuchnię, wynosząc kredens, który kupiła jeszcze babcia i zdzierając tak przecież praktyczne lamperie. Naprawdę rozumiem marzenie, by historia stanęła w miejscu, by trwał Moment Wieczny: ale ona nie kończy się, owszem, płynie i zmienia znaczenia rzeczy, ku zdumieniu Francisa Fukuyamy – i Agnieszki Kublik z „Gazety Wyborczej”.