- Pomimo wielkiej polityki społecznej, dużych przesunięć na obronność, setek miliardów na politykę równościową i wielkiej obniżki podatków dług publiczny zmalał. Tymczasem nasi następcy doprowadzili do tego, że dług publiczny rośnie do 58 proc. PKB w czasie względnie dobrej koniunktury gospodarczej – tak w skrócie były premier Mateusz Morawiecki podsumował w sobotę w trakcie konwencji Prawa i Sprawiedliwości efekty ośmioletnich rządów PiS i dwuletnich Koalicji Obywatelskiej, jeśli chodzi o stan finansów państwa.

Faktycznie, gdy PiS dochodziło do władzy w 2015 roku dług w relacji do PKB przekraczał 50 proc. (cały czas mowa o zadłużeniu wyliczanym zgodnie z metodyką UE, czyli uwzględniającym fundusze pozabudżetowe), a gdy oddawał władzę, było to mniej niż 50 proc. W 2019 roku udało się zejść do niewiele ponad 45 proc. PKB, a najgorszy był 2020 rok, czyli okres pandemii, gdy zadłużenie poszybowało do 56,6 proc. PKB. 58 proc. PKB, o których mówił Morawiecki, to najnowszy wynik – na koniec czerwca 2025 roku.

Inflacja – cichy sprzymierzeniec PiS w finansach publicznych

Były premier zapomniał tylko dodać, że obniżka relacji długu do PKB w ostatnich latach nie wzięła się z wyjątkowej dyscypliny budżetowej, a z wyjątkowej inflacji, która podbiła nominalną wartość produktu krajowego brutto, czyli mianownika ułamka dług/PKB.

Morawiecki w trakcie konwencji PiS prowadził panel dotyczący finansów publicznych z udziałem m.in. Łukasza Hardta, byłego członka Rady Polityki Pieniężnej a obecnie prezydenckiego kandydata do Rady Fiskalnej, Małgorzaty Jarosińskiej-Jedynak, za rządów PiS minister funduszy oraz Piotra Patkowskiego, byłego wiceministra finansów. Czy w trakcie tej dyskusji wykuły się pomysły na sanację finansów państwa? Niekoniecznie.

„Efekt kuli śniegowej” i nadzieja na wzrost

- Osiągnęliśmy coś takiego, jak efekt kuli śniegowej: bez zmniejszenia podatków czy zwiększenia wydatków dług narasta. Trzeba wrócić do zasady, że dochody nominalnie rosną szybciej niż wydatki, a przynajmniej wydatki bieżące – mówił Patkowski. Ma to pozwolić na „wyrastanie” z długu (poprawy relacji zadłużenia do PKB bez konieczności cięcia wydatków).

Tego samego chciałby Andrzej Domański, obecny minister finansów. Bez żadnego ryzyka można powiedzieć, że chciałby tego każdy minister odpowiedzialny za kasę każdego państwa. Dlaczego? Bo to z punktu widzenia wyborców właściwie bezbolesny sposób na trzymanie finansów kraju w ryzach. Tyle że do tego trzeba odpowiednio wysokiego tempa wzrostu gospodarczego. I w miarę zdrowej proporcji między dochodami i wydatkami w punkcie startu. Czy my taką mamy? Były wiceminister podkreślał, że zamiana 500+ na 800+ nie była dla budżetu wielkim obciążeniem, bo kosztowała 24 mld zł, czyli 0,6 proc. PKB, gdy deficyt sięga 7 proc. PKB. – To nie wydatki społeczne odpowiadają za sytuację, w której się obecnie znajdujemy – stwierdził Patkowski. Nie wspomniał, że to tylko jeden z elementów, które składają się na szybko rosnący deficyt (będący zasługą tak PiS, jak i obecnego rządu).

Luka VAT: od sukcesu do regresu

Według Patkowskiego, żeby poprawić sytuację finansów państwa nie trzeba wcale podnosić podatków, ale „potrzebne są działania uszczelniające takie, jakie były podejmowane od 2016 r.” Znaczenie „sprawności fiskalnej państwa” podkreślał również Łukasz Hardt. – Instrumenty, które posłużyły do zamykania luki VAT-owskiej się sprawdziły. ale one wymagają oliwienia i dbania o nie – mówił.

Ograniczenie luki VAT-owskiej było dla PiS powodem do dumy i krytyki Koalicji (Platformy) Obywatelskiej. Rzeczywiście, w 2021 r. lukę udało się zmniejszyć do niespełna 5 proc. potencjalnych dochodów z podatku od towarów i usług. Ostatni unijny raport dotyczący luki w VAT pochodzi jeszcze z 2024 r. i kończy się na 2023 r. Ówczesną lukę wyliczono na 16 proc. potencjalnych dochodów. To najwięcej od… 2016 roku. Ministerstwo Finansów ma własne szacunki, które mówią, że w 2023 roku luka wyniosła 13,5 proc., a w 2024 roku zmalała do 6,9 proc. dochodów z VAT, które w idealnych warunkach udałoby się uzyskać.

Pomysły na przyszłość: przegląd dochodów i wydatków, inwestycje, obligacje zbrojeniowe

Były członek RPP również nie zaproponował rewolucyjnych rozwiązań, chyba że za takie uznać „dokonywanie systematycznych przeglądów wydatków i dochodów”, najlepiej w dorocznym cyklu budżetowym. Zastanawiał się natomiast nad sposobami przyśpieszenia wzrostu gospodarczego. Jak już wiemy, przysłużyłoby się poprawie stanu kasy państwa. Ale najpierw państwo musiałoby samo dołożyć. Jedną z propozycji Hardta było „wyjmowanie wydatków inwestycyjnych z reguły wydatkowej”. Reguła jest zawarta w ustawie o finansach publicznych i ogranicza tempo wzrostu wydatków państwa.

Inny pomysł byłego członka RPP: złagodzenie podatku bankowego w taki sposób, by nie obejmował kredytów inwestycyjnych dla firm. Jeszcze inny: „obligacje zbrojeniowe”. Kupowałyby je firmy, które dziś mają na kontach w bankach kilkaset miliardów złotych, które de facto nie pracują (te pieniądze służą bankom w znacznej mierze do kupowania obligacji skarbowych i finansowania w ten sposób istniejącego deficytu budżetu). Z pomysłem obligacji wojennych latem wyszedł Ludwik Kotecki, obecny członek RPP.

Obietnice kontra rzeczywistość – czy budżet to wytrzyma?

Niezależnie od tego, że propozycje kompleksowej reformy finansów państwa nie padły (zresztą: nie należało się ich spodziewać w trakcie godzinnego panelu; być może w ogóle trudno się ich oczekiwać), obecna opozycja ma pełną świadomość, że stan tych finansów jest zły. Jak to pogodzić z wpuszczanymi do obiegu publicznego pomysłami na kolejne duże transfery dla obywateli ze strony państwa? Takimi jak 500 złotych dochodu podstawowego co miesiąc albo 100 tys. zł za urodzenie trzeciego dziecka? Do wyborców przebiją się te hasła. „Gwiazdki”, które będą im towarzyszyć, nie zdobędą takiej popularności.

Weźmy najdalej idącą propozycję: pół tysiąca dla każdego dorosłego co miesiąc przy 30 mln osób kosztowałby z grubsza 180 mld zł rocznie. Jednak częściowo byłoby to skompensowane likwidacją kwoty wolnej w PIT. Spójrzmy z perspektywy beneficjentów: z jednej strony w skali roku mamy 6 tys. zł przelewów od państwa, z drugiej strony jest perspektywa utraty 30 tys. zł (rzecz jasna, nie wszyscy kwotę wolną są w stanie w pełni wykorzystać). KO zapowiedziała podniesienie kwoty wolnej do 60 tys. Niewykluczone, że przy zmianie władzy KO zostawiłaby gorący kartofel PiS, które jak widać już zastanawia się nad sposobem zamienienia go w polityczne złoto.