Jestem dzisiaj najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. To koniec złego czasu – mówił Donald Tusk niemal dwa lata temu, 15 października 2023, chwilę po ogłoszeniu wyników exit poll. Spod marynarki wystawała mu śnieżnobiała koszula, na piersi naklejone miał duże biało-czerwone serduszko. Przesadzona reakcja lidera Platformy była całkowicie zrozumiała – w końcu za niecałe dwa miesiące miał objąć tekę premiera. Ponownie, po dziewięciu latach przerwy od sprawowania ważnych urzędów państwowych.
Emocje lidera Platformy udzieliły się także znacznej części polskiego społeczeństwa. Proces przejmowania władzy ekscytował ludzi, którzy na co dzień politykę śledzili jedynie z doskoku. Setki osób przychodziły do warszawskiej Kinoteki, aby na dużym ekranie oglądać obrady parlamentu. „Po głosowaniu nad wotum zaufania dla rządu Mateusza Morawieckiego ludzie wstali, klaskali i skandowali «do widzenia!». (…) Jest popcorn, są śmiechy i komentarze, że prezes chyba zasnął” – relacjonowała na łamach DGP moja redakcyjna koleżanka Aleksandra Hołownia.
Dziś po tamtych wydarzeniach nie ma już śladu. Do kina w Pałacu Kultury i Nauki można wybrać się na film biograficzny o Fryderyku Chopinie, ale nie na transmisję kwiecistych przemów z parlamentu. Chętnych do śledzenia ubyło również na sejmowym kanale YouTube. Jeszcze w 2024 r. łączna liczba wyświetleń poszczególnych przebijała ponad 1 mln. Dziś z reguły jest to maksymalnie kilkadziesiąt tysięcy odsłon.
Śmiercią naturalną umarł również wideopodcast marszałka Szymona Hołowni – po emisji czterech odcinków nie powstały już kolejne. Ostatni wyemitowano półtora roku temu. Widzowie nie doświadczyli więc piątego filmiku, który – zgodnie z zapowiedzią – miał się rozpocząć od wizyty przy fladze nad marszałkowskim gabinetem. Ot, jedna z kolejnych niedotrzymanych obietnic.
Dla koalicji rządzącej zabójcza okazała się codzienność, proza rządzenia. Początkowy kredyt zaufania, którym niewątpliwie dysponowano – co potwierdza pozytywny stosunek obywateli do rządu na początku 2024 r. – szybko został zużyty. Po 100, 200 i 500 dniach znaczna część obietnic nie została dotrzymana. Najpierw tłumaczono to krótkim okresem od przejęcia władzy, potem Andrzejem Dudą i napięciami w koalicji, z kolei dziś – przegranymi wyborami i brakiem dobrej woli ze strony Karola Nawrockiego.
I widzimy to nie tylko my, dziennikarze i komentatorzy, lecz także zwykli obywatele. Odsetek przeciwników rządu w ostatnich badaniach CBOS utrzymuje się na poziomie 46–48 proc. Dla porównania: podobne wyniki odnotowywał rząd Prawa i Sprawiedliwości po ośmiu latach, niedługo przed oddaniem władzy.
– Jesteśmy nieskuteczni. To widać, słychać i czuć – słyszę od jednego z rozmówców z KPRM, gdy pytam o sprawczość koalicji. O trwałość pytać nie muszę. Koalicja bowiem trwa i ma trwać, bo wszystkim jej bohaterom jest to na rękę. Pytanie jednak, ile z tego wynika.
– Niewiele – odpowiada mi jeden z ministrów. – Kierownik robi to, co potrafi najlepiej. Administruje państwem. To jego ulubione zajęcie. Obsadził się więc w roli, w której czuje się najlepiej. Robi codzienną robotę, podejmuje decyzje, wydaje polecenia, ale nic ponadto. Daleko tak nie zajedziemy, ale nie mam poczucia, żeby ktoś bił na alarm – wskazuje członek rządu.
Tymczasem kolejne tweety opatrywane są hashtagiem #RobimyNieGadamy, do których dołączane są np. krótkie nagrania, na których poszczególni politycy… gadają, co robią lub zamierzają robić.
Takim samym hashtagiem rzecznik rządu Adam Szłapka opatrzył chociażby wpis o tzw. ustawie praworządnościowej. Tej samej, dla której Waldemar Żurek nie zbudował ponadpartyjnej zgody, co przyznają sami politycy koalicji rządzącej. – Jako Lewica będziemy popierać ten projekt. Nie spodziewam się jednak, żeby propozycja została dobrze przyjęta przez prezydenta – mówiła DGP szefowa klubu Anna Maria Żukowska. Znów więc słynne „robimy, nie gadamy” skończy się na gadaniu, a projekt podzieli los liberalizacji prawa aborcyjnego, likwidacji Funduszu Kościelnego, odpolitycznienia mediów publicznych i dziesiątek innych obietnic z listy 100 konkretów. ©℗