Może jest tak, że w całej armii tylko piloci 36. pułku nie przechodzili rutynowych szkoleń, że tylko załoga Tu-154 nie miała uprawnień do latania. Że tylko jeden minister w kancelarii premiera nie dopatrzył się formalności związanych z prezydencką podróżą. I tylko minister obrony nie dawał sobie rady z subordynowaniem podwładnych. Jeżeli trudno dziś traktować raport komisji Millera jako genezę jednego odosobnionego wypadku, to dlatego, że wcześniej doświadczyliśmy afery Rywina, śmierci posłanki Blidy, afery hazardowej.

Do dziś mamy ministra spraw wewnętrznych, który nie uporał się z urzędnikami torpedującymi jedno okienko, ministra finansów, który nie dał sobie rady z przeciwnikami zniesienia NIP, ministra sprawiedliwości z sędziami niechętnymi reformie wymiaru sprawiedliwości, ministra skarbu, który nie podołał górnikom z JSW żądającym absurdalnych gwarancji pracy, minister nauki z kolei nie oparła się presji nauczycieli żądających podwyżek, prokurator generalny nic nie wskórał u prokuratorów kontynuujących prześladowania przedsiębiorców.

Jesteśmy dziś w tym samym miejscu co w 2007 r., kiedy premier Tusk w orędziu sejmowym wyliczał urzędy, jakie jego rząd musi naprawić. Cztery lata później, 220 miliardów długu więcej i 36 proc. więcej urzędników, mógłby powtórzyć swoje wystąpienie. Dodając jedynie, że warunki do naprawy czegokolwiek będą nieporównanie gorsze. Światowy kryzys, załamanie strefy euro, a i nastroje wśród polityków nie wróżą głębokich zmian.

Największe partie polityczne, ich działacze i urzędnicy państwowi są dziś jednym nierozłącznym organizmem. Przenikające się elity wymiennie piastują stanowiska partyjne z urzędami w administracji i spółkach państwa. Przechodząc kolejne szczeble kariery – od posła do członka rady nadzorczej albo dyrektora w ministerstwie i z powrotem. Działacze partyjni są dalecy od wprowadzania popularnych społecznie zmian, jeżeli te naruszają interesy czy kompetencje urzędników. Później jako urzędnicy będą mieli mniej kompetencji i mniej stanowisk do obsadzenia. Urzędnicy z kolei wypełniają wolę partii, bo kiedyś mogą wrócić do polityki. I zwykle wracają – wystarczy popatrzeć na nowe listy wyborcze.

Nie jest tak, że politycy i rząd są we wszystkim niesprawni. Przeciwnie, tam, gdzie ma to związek z poszerzaniem wpływów administracji, urzędów i nowymi miejscami pracy biurokracji, okazują się bardzo sprawni. Zaskakująco sprawne było choćby rozmontowywanie systemu prywatnych emerytur. Ale wdrażanie uciążliwych procedur lotniczych, przeprowadzanie kontroli w 36. pułku czy wymuszanie subordynacji okazuje się barierą nie do przejścia.

Po raporcie komisji Millera głęboko wierzę, że uda się coś wreszcie poprawić w funkcjonowaniu MON, a w szczególności lotnictwa. Obawiam się tylko, iż bez serii katastrof w służbie zdrowia, edukacji, finansach ten wesoły autobusik od urzędnika do polityka i z powrotem pojedzie sobie dalej, tak jak jeździ od lat.