Dziś koniec wyborów do Parlamentu Europejskiego. Obywatele zdecydują kto zasiądzie w poselskich ławach na pięcioletnią kadencję. Wybranych zostanie 751 eurooposłów. Zobacz, ciekawostki o PE.
Aby zobaczyć galerię, kliknij w zdjęcie
1 Armia tłumaczy w Parlamencie Europejskim pomaga na co dzień deputowanym. Z ich pomocy będą korzystać europosłowie, którzy właśnie są wybierani we Wspólnocie. Każdy deputowany ma bowiem prawo wypowiadać się w języku ojczystym. Na stałe zatrudnionych około czterystu tłumaczy ustnych, ale dodatkowo mobilizowanych jest ich nawet do tysiąca. W Parlamencie Europejskim można usłyszeć 24 języki urzędowe. Podczas sesji możliwych jest ponad pół tysiąca kombinacji językowych. Trudno jednak znaleźć tłumaczy, którzy na przykład wypowiedź fińskiego deputowanego mogą przełożyć na pozostałe języki. Dlatego stosuje się system posiłkowy. Fiński tłumacz przekłada na angielski, niemiecki, lub francuski. Te języki z kolei zna polski tłumacz i dokonuje przekładu dla naszych europosłów. Doskonała znajomość języków nie gwarantuje w pełni sukcesu tłumacza. Anna Grabowska wieloletnia tłumaczka w Europarlamencie powiedziała Polskiemu Radiu, że potrzebna jest jeszcze „znajomość kultury danego państwa, historii, polityki, geopolityki, prawa, gospodarki, wszystkiego”. Konieczna jest też odporność na stres i umiejętność przewidywania słów. Teoretycznie europosłowie nie muszą znać języków obcych, bo na sesjach plenarnych, czy na posiedzeniach komisji tłumaczenia są zawsze zagwarantowane. Jednak podczas rozmów kuluarowych znajomość przynajmniej jednego obcego języka jest niezbędna.
ShutterStock
2 Dziś koniec wyborów do Parlamentu Europejskiego. Obywatele zdecydują kto zasiądzie w poselskich ławach na pięcioletnią kadencję. Wybranych zostanie 751 eurooposłów. Wszystkich obowiązują te same prawa i obowiązki, wszyscy dostają też jednakowe wynagrodzenie, które do małych nie należy. Deputowani zarabiają ponad 6 tysięcy euro netto miesięcznie, poza tym dostają codzienną dietę - ponad 300 euro na wyżywienie i zakwaterowanie jeśli w Brukseli i Strasburgu podpiszą listę obecności. Do tego dochodzi zwrot kosztów podróży, a także ponad 4 tysiące euro na prowadzenie biura i ponad 20 tysięcy euro na pensje dla asystentów i opłaty ekspertyz. Niektórzy mówią złośliwie - złota klatka. Ale to tylko jedna strona. „Jeśli podchodzi się do tego w taki sposób, że to świetne, wymarzone 5-letnie wakacje za które w dodatku dostaje się pieniądze, to można mieć niezłą zabawę. Ale jeśli podchodzi się poważnie do swoich obowiązków, to jest to jednak ciężka praca” - mówi Polskiemu Radiu Marco Zatterin z włoskiej gazety La Stampa. Europoseł może stracić przyznane pieniądze jeśli na przykład nie weźmie udziału w połowie głosowań na sesji plenarnej. Kara finansowa grozi też za niestosowne zachowanie. Jeden z brytyjskich eurosceptyków stracił 10 diet poselskich, czyli około trzech tysięcy euro za obrażanie przewodniczącego Rady Europejskiej. A jeśli chodzi o kontrolę nad europosłami, to jest ona tylko demokratyczna, deputowanych rozliczają wyborcy.
ShutterStock
3 Europosłowie nadal będą podróżować między Brukselą, gdzie spędzają większość czasu, a Strasburgiem. Szacuje się, że roczne utrzymanie siedziby we francuskim mieście kosztuje ponad 200 milionów euro. A deputowani, ich asystenci i urzędnicy Parlamentu wyjeżdżają tam tylko 12 razy w roku, na 4-dniowe sesje. Kosztowna karuzela i obwoźny cyrk - takich określeń używają przeciwnicy utrzymywania dwóch siedzib. Europosłowie z coraz większym zainteresowaniem mówią o zlikwidowaniu jednej z siedzib. "Jak twierdzą, to na nich potem spoczywa odpowiedzialność za tłumaczenie się przed obywatelami dlaczego muszą mieć aż dwie siedziby, czy jedna nie wystarczy. Urzędnicy w Parlamencie otrzymują maile od tych najbardziej zaangażowanych, że czas z tym nareszcie skończyć” - mówi Polskiemu Radiu Inga Rosińska, urzędniczka Europarlamentu, była szefowa gabinetu przewodniczącego Jerzego Buzka. Likwidacja jednej z siedzib, a najczęściej mówi się o Strasburgu, będzie trudna, bo wymaga zmiany unijnego traktatu. Do tego jednak potrzeba jednomyślności wszystkich krajów, a Francja do tej pory nie chciała się na to zgodzić.
Bloomberg / HANNELORE FOERSTER
4 Parlament Europejski, który właśnie jest wybierany, ma coraz większe kompetencje. Lubi też podkreślać swoją władzę, utrudniając życie pozostałym instytucjom - Komisji Europejskiej i Unijnej Radzie. Europosłowie lubią też głośno zaznaczać swoją obecność, a okazją są debaty plenarne. „Każdy kto musi ciągle powtarzać, że jest królem, tak naprawdę nim nie jest” - to cytat z serialu „Gra o tron”, który łatwo można przenieść na unijne realia. O to kto jest najważniejszy w Brukseli biją się 3 unijne instytucje, w tym Europarlament, którego kompetencje rosły w ostatnich latach. „Parlament Europejski teraz pręży muskuły, bo ma do tego prawo, zabiegał o jak najwięcej uprawnień i nadal będzie to robił” - skomentował w rozmowie z Polskim Radiem ekspert brukselskiego Centrum Polityki Europejskiej Janis Emmanouilidis. Oprócz stanowionego prawa w Europarlamencie, jest też wymiar polityczny jego działalności. Europosłowie często krytykują Komisję Europejską, kraje członkowskie, a robią to w sposób widoczny, podczas sesji plenarnych. Bezprecedensowy atak przypuścili na Węgry w styczniu 2011 roku za ustawę medialną, bo według nich ograniczała ona wolność słowa. Debata, w której uczestniczył premier Victor Orban była jedną z najbardziej burzliwych. „Nie pozwolę obrażać narodu węgierskiego, to jak uderzenie w twarz. Jestem gotowy do walki i będę walczył, ale ucierpi na tym cała Unia Europejska” - mówił premier Orban. Węgry sprawowały przewodnictwo we Wspólnocie.
Bloomberg / Jasper Juinen
Powiązane
Reklama
Reklama